Tyle razy pozostawałam sparaliżowana przez dwie ,trzy godziny w połowie stromych schodów(najgorsze były te z prześwitami między stopniami,,,byyrrr),spocona do suchej nitki wracałam z balkonów,potrzebowałam eskorty żeby zawrócic z kładki czy mostku.Ach,mogła bym tak jeszcze długo wymieniać.Nie wiem jak to sie stało ale nie cierpię już na lęk wysokości.Nie było żadnego takiego momentu ,który można by uznać za przełomowy.Nadal jednak cierpię na coś podobnego,kiedy podejmuje sie jakiegoś zadania ,które w moim mniemaniu jest choć trochę związane z jakimś tam ryzykiem ,zaczynam bojowo,przekonuję sie ,żę sie uda ,musi się udać,w połowie przychodzi jednak często tak silne uczucie zwątpienia,że potrzebuje choć jednej osoby która powie ,że wszystko będzie dobrze ,strach mija i idę dalej.Ucze sie cierpliwości do siebie samej ale jakby to bylo pieknie gdyby i te lęki zniknęły.Pozdrawiam wszystkich znękanych lekami.
Trochę mnie zdziwiło ,że tak mało osób odpowiedziało na prośbe pani Krystyny Jandy zawsze wydawało mi się,że osoby z lękami ciągnie do tak silnych osobowości.