Magazyn Feniks-wywiad

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Magazyn Feniks-wywiad

Postprzez aleksandra Pn, 03.07.2006 10:19

Magazyn Feniks - lipiec 2006

Mój teatr widzę ogromny...
Z Krystyną Jandą, aktorką oraz założycielką i dyrektorem Teatru Polonia, rozmawia japońska dziennikarka Chihiro Ishida.

Chihiro Ishida: Jesienią zeszłego roku dokonała pani czegoś wielkiego:
otworzyła pierwszy w Polsce prywatny teatr. Serdeczne gratulacje!

Krystyna Janda: Dziękuję, ale do końca remontu jeszcze bardzo daleko, na razie
działa tylko maleńka scena w holu.

C.I.: I żeby ten teatr mieć, sprzedała pani dom.

K.J.: No tak... Ale to był drugi dom, warszawski, droższy, nie ten w Milanówku, w którym od kilkunastu lat mieszkamy. (śmiech) Najważniejsze, żeby powstał ten teatr!

C.I.: A co na to rodzina, trudno było ją do tego pomysłu przekonać?

K.J.: Nie. Nie wahali się nawet przez sekundę. Tak po prostu trzeba było zrobić. Bardzo jestem wdzięczna przede wszystkim mojemu mężowi za to, że nie miał najmniejszych zastrzeżeń, że zainwestował ?we mnie? bez żadnych wątpliwości.

C.I.: Czy to znaczy, że rodzina zawsze aprobowała pani niezwykłe pomysły?

K.J.: To znaczy tyle, że moja rodzina wie, iż mój zawód, między innymi teatr, to moje życie. Tak się stało, że nie miałam w Warszawie miejsca, w którym mogłabym grać, a już na pewno miejsca, w którym mogłabym realizować swoje artystyczne pomysły. Najbliżsi zrozumieli, że widocznie ma to być ten nowy teatr!

C.I.: Kobietom trudniej niż mężczyznom realizować własne pasje. I w Japonii, i w Polsce tradycja nakazuje kobiecie myśleć przede wszystkim o rodzinie, a o sobie jak najmniej; żona i matka powinna ofiarować siebie bliskim. A pani, chociaż żona i mama trójki dzieci, zawsze realizowała własne pomysły i ideały. Jak to było możliwe?

K.J.: Rodzinę założyłam, zanim zostałam aktorką. Córkę urodziłam, będąc na studiach. A właściwie wszystko to stało się jednocześnie i jakoś się udawało. Nigdy nie stanęłam przed wyborem albo?albo, bo od początku bardzo dużo pracowałam i od początku miałam obowiązki rodzinne. Ale też zawsze do pomocy byli rodzice, gosposia, no i przede wszystkim mąż; zawsze przy mnie, zawsze bardzo aktywny i pomocny w sprawach rodzinnych i zawodowych.

C.I.: Czy nie przejmuje się pani swoim wiekiem? Po pięćdziesiątce chyba trudno podejmować tak rewolucyjne decyzje, jak właśnie tworzenie własnego teatru. W tym wieku poszukuje się raczej stabilizacji?

K.J.: W tym sensie wiekiem się w ogóle nie przejmuję.

C.I.: A w jakim sensie ma on dla pani znaczenie?

K.J.: Na przykład przy wyborze ról. Wielu już bym nie zagrała, choćby mi je proponowano, bo uważam, że jestem do nich za stara. Za to mogę zagrać inne, których nie zagrałabym jeszcze kilka lat temu. Moje dzieci dorastają, powoli przestają być absorbujące. Synowie mają 14 i 16 lat, to dość trudny wiek, ale już za chwilę przestanę im być potrzebna. Więc kiedy myślę o upływającym czasie, to z nadzieją, że niedługo będę go miała dużo, dużo więcej. (śmiech) Dla mnie wiek nigdy nie był jakimś trudnym progiem, przeszkodą, bólem... Fakt, że nie mogę już zagrać ról młodszych kobiet też nie jest dla mnie żadnym problemem. Pewnie dlatego, że nigdy nie byłam amantką, tylko aktorką raczej charakterystyczną.

C.I.: Odnoszę wrażenie, że Polacy w ogóle boją się nowości...

K.J.: Niestety tak, taką mamy mentalność. Ludzie nie rozumieją, dlaczego angażuję prywatne pieniądze w teatr, który z założenia jest niedochodowy. Zresztą ja też nie bardzo to rozumiem... (śmiech) Ale ponieważ lubię grać i marzyłam od pewnego czasu o własnym teatrze, koszty nie mają znaczenia.

C.I.: Z tego wynika, że jeśli czegoś bardzo się pragnie, to marzenia się spełniają.

K.J.: Tyle tylko, że zawsze miałam marzenia na rozsądną miarę, a teraz, jak mi się zdaje, przesadziłam. A że zdecydowałam się na to w trudnych czasach? Wynikło to z faktu, że przez ostatnie lata miałam kłopoty z graniem tego, na co miałam ochotę, realizowaniem tego, co wydawało mi się słuszne i wartościowe. Zamiast wynająć jakiś teatr, co byłoby chyba bardzo trudne, postanowiłam się ?wybić na niepodległość?. I tyle.

C.I.: To znaczy, że jednak bardziej jest pani pragmatyczką, która po prostu realizuje swoje wizje, niż marzycielką.

K.J.: Jestem realistką. Jeśli widzę, że czegoś zupełnie nie da się wykonać, to oczywiście rezygnuję. Ale jeśli w coś wierzę, widzę jakąkolwiek nadzieję, nie można mnie powstrzymać. Jeśli się okaże, że się pomyliłam i nie zrobię tego teatru, wynajmę go komuś innemu, wycofam się. Ale na razie myślę, że mój teatr ma szanse. Teraz czuję się, jakbym była jego więźniem, ale kiedyś uporamy się z wszystkimi problemami. Myślę, że czekają mnie jeszcze dwa, trzy lata takiej intensywnej pracy.

C.I.: Czy pani się w ogóle czegokolwiek boi?

K.J.: Boję się o rodzinę, boję się, że ktoś zachoruje i ja nie będę mogła sobie z tym poradzić. Boję się zdarzeń losowych, na które nie mam wpływu. Tego wszystkiego, co może się zdarzyć nagle...

C.I.: A mimo to wygląda pani na bardzo szczęśliwą!

KJ: Bo to prawda. Jestem bardzo szczęśliwa!

C.I.: Dziękuję za rozmowę.

www.magazynfeniks.pl





Życie Warszawy
Nieświeża krew
Teatr Porażki i sukcesy warszawskich scen w sezonie 2005/2006

Kończy się sezon, który upłynął pod znakiem buńczucznych haseł bez pokrycia, nachalnej promocji słabeuszy i kłopotów niezależnych scen. Nudno już było. Tak głupio jak w tym sezonie – jeszcze nie.

Mijający sezon obfitował nie tyle w dobre spektakle, co w manifesty i listy otwarte ludzi teatru.

Orzeł nie poleciał

List otwarty Joanny Szczepkowskiej uchylał przed widzem drzwi do sali prób Teatru Powszechnego, gdzie doszło do awantury między aktorką a Zbigniewem Zapasiewiczem, reżyserem spektaklu „John Gabriel Borkman”. Po zerwaniu współpracy Szczepkowska ogłosiła listę swoich stanów emocjonalnych, których wykorzystanie w spektaklu uzna za plagiat. Lista ta, jako bezprecedensowa, przejdzie zapewne do historii polskiego teatru.

Nie przejdzie natomiast buńczuczna akcja „Trans-fuzja”, wzniecona przez studentów, którym zapału, by rewolucjonizować warszawskie sceny, starczyło na manifest i zapalenie paru zniczy pod wybranymi teatrami. Chcieli przetoczyć teatrowi świeżą krew i nim znaleźli na to choć jeden sensowny sposób, sami zasłabli. Tymczasem krew tryskała w teatrze Rozmaitości. Grzegorz Jarzyna urywał tu łeb orłu białemu, żeby – jak tłumaczył w stosownej odezwie – zobaczyć, co orzeł ma w środku i by wystawiać na podstawie tego, co tam zobaczy, spektakle o Polsce. Tak zrodził się projekt TR/PL. Jednak, jak pisał Wyspiański: „człek człekowi nie dorówna (...)/nie polezie orzeł w gówna”. I te piękne skrzydlate słowa najlepiej podsumowują efekty projektu TR/PL. Projektu, który zdeprecjonował najmocniejszą do tej pory warszawską scenę.

Galopada myśli

O Polsce nie mówiło się w Rozmaitościach wcale. W ogóle nie mówiło się zbyt wiele, jako że większość osób dopuszczonych przez Jarzynę do głosu nie była w stanie sklecić z sensem paru zdań. Na pięć wystawionych w tym sezonie spektakli tylko dwa nie urągały rozumowi. To „Benvolio i Rozalina” Redbada Klynstry (poza projektem TR/PL) oraz „Cokolwiek się zdarzy, kocham cię” Przemysława Wojcieszka.

Natomiast w efekcie wytężonej pracy dramaturgicznej na rzecz Rozmaitości powstało sporo kuriozalnych tekstów, z których aż trzy zostały zrealizowane. „Helena S.” Moniki Powalisz w reżyserii Aleksandry Koniecznej, „Weź, przestań” Jana Klaty i „Strefa działań wojennych” Michała Bajera w reżyserii Natalii Korczakowskiej to spektakle, dla których dotychczasowe kryteria, pozwalające opisać i ocenić spektakl, wydają się niewystarczające. Trudno bowiem przeanalizować treść sztuki pozbawionej treści i będącej wyrazem bezładnej galopady myśli, jaka nęka zwykle niezdrowo podnieconych nastolatków, a z czasem bezboleśnie przechodzi. Trudno opisać spektakl niemający konstrukcji, oparty na monosylabach i z trudem zahaczających o siebie dialogach, z postaciami obstalowanymi „na płask”. Mistrzem tej formy, poklepywanym obłudnie po plecach przez nieformalnych rzeczników prasowych, jest Jan Klata. Instytut Teatralny uhonorował go przeglądem Klata Fest.

Takiej imprezy jeszcze w Warszawie nie było. Ukazał się specjalny, monograficzny numer „Notatnika Teatralnego” poświęcony młodemu reżyserowi, odbyto także dyskusję panelową o jego twórczości. ¦ciągnięto do stolicy niemal wszystkie spektakle trzydziestolatka. Wychodzili z nich nie tylko ludzie teatru, których Klata nazywa „teatralnymi wujami”, ale i zwykli widzowie.

Pokaz siły

O sukcesach i porażkach mijającego sezonu nikt w Biurze Teatru nie chciał wczoraj rozmawiać – ani dyrektor Janusz Pietkiewicz, ani jego prawa ręka Katarzyna Kępińska. Nie jest to dla urzędników miejskich temat łatwy, biorąc pod uwagę, że jednym z najbardziej spektakularnych w tym sezonie posunięć miasta w dziedzinie kultury było zamknięcie kontrowersyjnej sceny Le Madame. Dla artystów występujących w Le Madame nie znalazłoby się też miejsce na kosztującej ponad 500 tys. zł paradzie teatrów, będącej pokazem siły i dobrobytu, w jaki opływają miejskie, coraz bardziej gnuśne, teatry.

Gorzej mają się sceny niezależne, których niedawny wysyp sygnalizował jakiś inny niż pozorny ruch na mapie teatralnej stolicy. Od kilku miesięcy nie działa Laboratorium Tadeusza Słobodzianka w kinie Przodownik (przy ul. Olesińskiej) z powodu trudności z uzyskaniem praw do lokalu. Ledwo trzyma się na powierzchni Wytwórnia w Koneserze, której fabryka grozi niebotycznymi czynszami, a burmistrz Pragi wykręca się z obiecanych na spektakle pieniędzy.

Nie ruszył też dawno planowany przez miasto remont teatru Rozmaitości. Scena ta, podobnie jak Współczesny, Roma i Ateneum, ma wciąż nieuregulowane sprawy własności, co uniemożliwia modernizację wszystkich tych miejsc.

Na kraterze

Ubyło stolicy Le Madame, przybyła za to Polonia założona przez lubiącą sporty ekstremalne Krystynę Jandę. I teatr ten jest niewątpliwie jednym z największych sukcesów tego sezonu. Powstał z prywatnych pieniędzy, dotrwał do wakacji i mimo że w miejscu, gdzie ma znajdować się scena, widnieje na razie dziura wielkości krateru, dał kilka interesujących premier. Niemal żaden z sowicie dotowanych teatrów z tego ostatniego, najważniejszego wobec widzów zobowiązania uczciwie się nie wywiązał.

Data: 2006-06-20

IZA NATASZA CZAPSKA

http://www.zw.com.pl/apps/a/tekst.jsp?p ... s_id=89205
Avatar użytkownika
aleksandra
 
Posty: 846
Dołączył(a): Cz, 17.11.2005 23:58

Postprzez Krystyna Janda Cz, 06.07.2006 06:16

Dziękuję bardzo.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja