Droga Pani Krystyno, Drodzy Forumowicze!
Byłam i widziałam! Miałam bilety dopiero na wtorek, ale wczoraj nie wytrzymałam i poleciałam na wariata. Nie żałuję. Było wspaniale!
Pani Krystyno, GRATULUJę i Pani, i Panu Jerzemu. Państwa gra to było mistrzostwo świata. Prawdę mówiąc jestem pod takim wrażeniem wczorajszego wieczoru, że nie umiem nic sensownego napisać o samej sztuce. Muszę to jeszcze przetrawić gdzieś głęboko w sobie. Pewnie po jutrzejszym spektaklu będę w stanie powiedzieć coś więcej.
Rozpłakałam się wczoraj i płakałam tak całą drogę do domu. Rodzice myśleli, że coś mi się stało. Pół nocy nie spałam. Kotłowały mi się w głowie różne myśli. Widziałam na widowni parę osób znacznie młodszych ode mnie. Zastanawiam się, jak taki młody piętnastoletni człowiek może odebrać sztukę, która dla mnie była na granicy zrozumienia, a już na pewno przekraczała moje doświadczenia związane ze śmiercią. A wydawało mi się zawsze, że myślę o śmierci bardzo dużo, za dużo ( da się za dużo?) Pierwszy raz poczułam, że i mnie ona dotyczy, kiedy zmarł mój kolega z gimnazjum, miałam 16 lat. Przepraszam, Pani Krystyno, że to piszę. Nie wiem, czy myślała Pani kiedyś o tym w ten sposób, ale Winnie i Willie w gruncie rzeczy są szczęściarzami. Walczą o kolejną godnie przeżytą chwilę, minutę, ale mają siebie! Jedno ma się do kogo odezwać... drugie ma kogo posłuchać... I w pewnym sensie zdążyli już się oswoić ze śmiercią – jeśli śmierć w ogóle jest „oswajalna”... Dla mnie w „Szczęśliwych dniach” z całego tego smutku wyłania się optymizm, mimo wszystko. I uśmiech do życia.
Jeszcze o tym pomyślę, pewnie nie raz.
A w tej chwili dziękuję Państwu z całego serca za wspaniały wieczór!
Pozdrawiam gorąco i do zobaczenia jutro w Polonii!
Szczęśliwych dni... :)
Marta Więcławska