Pani Krystyno,
zebrałam zaległą prasówkę. I Gdynia, i Rewers, i PANI, i Bagdad Cafe...
Voila.
Królowa i lew z „Bagdad Cafe”
Agnieszka Rataj 27-09-2009
W sobotę w teatrze Polonia odbyła się kolejna udana premiera – musicalu Percy’ego Adlona. Obejrzeliśmy znakomitą w roli Jasmin Ewę Konstancję Bułhak. A w finale przedstawienia na scenie pojawił się lew.
Wielki kot, który zignorował oklaski i ułożył się wygodnie, zakładając łapę na łapę, ukradł finał zespołowi i Krystynie Jandzie. – Ostrzegali mnie: nigdy nie zgadzaj się na występ ze zwierzętami – śmiała się reżyserka, dziękując wykonawcom. Lew wpisał się jednak świetnie w klimat spektaklu „Bagdad Cafe”, któremu najwyraźniej przyświecało hasło: dać rozrywkę widzowi, samemu dobrze się przy tym bawiąc.
Jest coś w klimacie teatru stworzonego przez Jandę, co udziela się zapraszanym przez nią artystom. Energia, spontaniczność, żywiołowość. To wszystko potrafią wygenerować z siebie wykonawcy „Bagdad Cafe”, wynagradzając problemy techniczne, przede wszystkim z dźwiękiem, które najwyraźniej stały się polską specjalnością przy muzycznych produkcjach. Można mieć tylko nadzieję, że w kolejnych przedstawieniach uda się je naprawić.
Nie znajdziemy w „Bagdad Cafe” rozbuchania scenicznego. Musical Percy’ego Adlona na podstawie filmu o tym samym tytule jest chwilami antymusicalem. Nieco niechlujnym i brudnym jak tytułowy motel. Przenosi widza w świat totalnej umowności, której symbolem stają się magiczne sztuczki prezentowane bywalcom tego miejsca.
Historia dwóch kobiet, bohaterek tej współczesnej bajki, przypomina klimatem film „Smażone, zielone pomidory”. To po damskiej stronie jest tutaj racja. Życie trzeba zbudować od nowa, nie opierając się na mężczyznach, tylko na własnej sile.
Panowie w realizacji Jandy stanowią tło. Są to albo okrutni i słabi mężowie, albo grupka wytatuowanych kierowców w barze, która, owszem, bywa zabawna, ale niewielki z niej pożytek. Służy przede wszystkim jako chór, choć w jednej z końcowych scen świetnie wypada w choreografii Emila Wesołowskiego. Na szczęście w tej gromadzie pojawia się policjant jąkała, który stanowi dobrą przeciwwagę komiczną dla kobiecej relacji. Dzięki tej karykaturalnej roli Mariusz Drężek staje się natychmiast ulubieńcem publiczności.
Bohaterki są dwie. Ale królowa tego przedstawienia jest tylko jedna. I to ze względu na nią warto przede wszystkim obejrzeć „Bagdad Cafe”. Ewa Konstancja Bułhak jako przypadkowa turystka Jasmin skupia na sobie większość uwagi widzów. Bardziej liryczna, wyciszona Katarzyna Groniec (Brenda) wzrusza przede wszystkim znakomitym wykonaniem „Calling You”. Ale to Bułhak potrafi znakomicie połączyć swój świetny warsztat aktorki dramatycznej z talentem wokalnym. W Teatrze Narodowym, gdzie gra na stałe, jedynym takim przypadkiem był „Happy End” w reżyserii Tadeusza Bradeckiego sprzed czterech lat. W Polonii pokazuje wreszcie swoje wszechstronność i wyczucie konwencji. Bawi się rolą strasznej mieszczki w kapeluszu i płaszczu w panterkę, zmieniając się w trakcie przedstawienia w świadomą swojego seksapilu kobietę. Doskonale czuje się zarówno w lirycznych piosenkach, jak i w wyrapowanym duecie z Olgą Sarzyńską. Nie wiadomo, co prawda, czy lew pojawi się w kolejnych przedstawieniach „Bagdad Cafe”. Ale nawet bez niego Polonia tym przedstawieniem gwarantuje kolejny udany wieczór swoim widzom.
http://www.zw.com.pl/artykul/4,405609.html
____________________________________________________________________________________________
Jak zrobić coś z niczego, czyli świetny musical u Jandy
Sceniczna adaptacja filmu "Bagdad Cafe", wzruszający hołd na cześć siły kobiet, to wielki sukces Teatru Polonia.
Nie dość, że "Bagdad Cafe" w warszawskiej Polonii to spektakl świetnie zaśpiewany i błyskotliwie zagrany, to jeszcze, może mimochodem, Krystynie Jandzie wyszła sformułowana żartobliwie deklaracja programowa teatru.
"Bagdad Cafe" będzie kolejnym gigantycznym przebojem frekwencyjnym Polonii. Wróżę mu setki przedstawień i dobrych kilka lat grania. Dowody? Bardzo proszę. Po sobotniej premierze na kolejny dzień zaplanowano już dwa spektakle. A o biletach na następne można tylko pomarzyć.
Śmiech i wzruszenie
Krystyna Janda znów udowodniła, że w kwestii wyborów repertuarowych i rozpoznania, potrzeb publiczności swego teatru wyczucie ma niezwykle. Nie idzie przy tym na skróty. Bez trudu wyobrażam sobie, ze zamiast "Bagdad Cafe" na afiszu pojawia się obsadzona gwiazdami farsa, a ludzie walą drzwiami i oknami. Szefowa Polonii woli mieć jednak trudniej, bo wtedy i satysfakcja jest, jak sądzę, większa.
Niektórzy pamiętają "Bagdad Cafe" z kina. Skromna, pisana jakby małymi literami opowieść niemieckiego reżysera Percy'ego Adlona została potraktowana jako odkrycie. Przyniosła także świetną rolę korpulentnej i szeroko uśmiechniętej Mariannę Saegebrecht. Potem Adlon przerobił film na sceniczną wersję musicalową, z sukcesem grano ją m.in. w Barcelonie.
Tyle że "Bagdad Cafe" to wcale nie jest typowy musical i także dzięki temu jak ulał pasuje do Polonii. Krystyna Janda nie zamierza się z nikim ścigać. W najlepszych produkcjach swego teatru wyznaczyła dla niego odrębny rozpoznawalny styl i język. Najnowsza premiera mieści się w nim znakomicie, rozszerzając de facto pole dotychczasowych poszukiwań sceny przy placu Konstytucji. To wciąż jest teatr dla każdego, co w tym przypadku nie oznacza schlebiania niskim gustom. Janda wie, czego szuka każda normalna publiczność- Najprościej mówiąc - śmiechu i wzruszenia. Dlatego z tych składników przyrządza swoje nowe przedstawienie. Przy okazji gładko wpisuje się w formułę teatru przede wszystkim dla kobiet i o kobietach. Ale to nie oznacza, że trzeba się spodziewać łzawego harlequina w stylu Coelho czy Grocholi.
Rzecz jest w typowym dla Polonii stylu, więc nie ma co liczyć na efekty specjalne, olbrzymi zespół wykonawców i rozbudowaną orkiestrę - "Bagdad Cafe" to nie "Upiór w operze". Jak na warunki Polonii nowe przedstawienie to i tak superprodukcja, ale w skali scen muzycznych rzecz mała, skromna, wydziergana prawie z niczego.
"Bagdad Cafe" to pierwszy musical w prowadzonym przez Krystynę Jandę warszawskim Teatrze Polonia
Tak samo było kiedyś, gdy Janda zakładała swój teatr. Wystarczy wspomnieć grany w foyer "Ucho, gardło, nóż" - może najważniejszy spektakl w dotychczasowej historii Polonii.
Życie w (prawie) raju
"Bagdad Cale" dowodzi, że rozmach widowiska z powodzeniem można zastąpić zaangażowaniem zespołu, bo liczą się przede wszystkim ludzie. Krystyna Janda osiąga mistrzostwo świata w doborze obsady. Katarzyna Groniec w roli znerwicowanej właścicielki tytułowego motelu z barem, rzuconego gdzieś na środek pustyni, ma w sobie traktowaną z przymrużeniem oka desperację współczesnej kobiety, która musi być sama dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem. Chwalić ją za warsztat wokalny byłoby nietaktem. Znakomita jest Ewa Konstancja Bułhak jako przepełniona ciepłem, ale i pełna werwy Jaśmin zamieniająca życie bohaterów w (prawie) raj. Dwie kreacje na czele zespołowego przedstawienia, ale dobrzy są wszyscy. Za odkrycie wieczoru uznaję Mariusza Drężka w komediowym epizodzie policjanta nieudacznika - nie można było tego zagrać lepiej.
Krystyna Janda nie jest reżyserem z teatru muzycznego i dobrze o tym wie. Dlatego buduje przedstawienie z dyskretnych żartów, ogrywa i przerysowuje wszelkie gatunkowe schematy. Trudno tylko orzec, czemu ma służyć wprowadzenie na scenę chłopca ze wstążką. Swoimi układami miał prawdopodobnie dodać widowisku urody. Tyle że "Bagdad Cafe" tego nie potrzebuje, dlatego wyszło pretensjonalnie.
Poza tym jednak jest więcej niż dobrze. Choreografia Emila Wesołowskiego bywa efektowna, ale jest przede wszystkim dowcipna. Tyle trzeba, aby powstał spektakl wciągający, prawdziwy, chociaż pozbawiony patosu, hołd na cześć siły kobiet, chwilami szczerze wzruszający. Teatr nie potrzebuje przecież wielkiej machiny. Wystarczy, by w snopie światła stanęła świetna aktorka i zaśpiewała. To jest przejmujące.
Jacek Wakar
Dziennik Gazeta Prawna nr 190
29-09-2009
____________________________________________________________________________________________
Bagdad Cafe w Polonii, czyli premiera pełna gwiazd. VipNews.pl
____________________________________________________________________________________________
http://kobieta.wp.pl/galeriazdjecie.html?kat=26405&gid=11537292
____________________________________________________________________________________________
Pompa, fanfary, czary, wielki dzwon
Joanna Derkaczew
2009-10-02
"Bagdad Café", pierwszy musical w Teatrze Polonia, to świetny pomysł repertuarowy, ale chybiona realizacja
Teatry prywatne w Polsce są właściwie pod ochroną. Mogą liczyć na wsparcie, życzliwy doping widzów i prasy. I bardzo dobrze, bo trzeba pomagać, a nie podstawiać nogę wytrwale walczącym latami o teatry artystom (Krystyna Janda, Anna Gornostaj czy Emilian Kamiński). Na Broadwayu nawet Julia Roberts może dostać fatalne recenzje. Na londyńskim West Endzie owację na stojąco może dostać najwyżej Hellen Mirren jako Fedra. Ale zachodnie prywatne sceny funkcjonują od dziesięcioleci, są wysokobudżetowymi przedsiębiorstwami o najwyższym stopniu profesjonalizmu. Prestiż teatrów i prestiż gwiazd - Al Pacino, Judi Dench, Ralph Fiennes, Ewan McGregor, Meryl Streep - wzajemnie się napędzają. Największe nazwiska podpisują kontrakty, w których zobowiązują się traktować zaangażowanie w spektakl poważnie, a nie jako chałturkę na boku (np. przez cały okres prób i spektakli nie podejmować pracy w filmie itp.).
U nas dyrektorzy prywatnych "kilkulatków" zapraszają do współpracy raczej przyjaciół, nie szukają kierowników programowych, kierując się najczęściej własnym gustem. Cokolwiek zrobią - będzie otoczone aurą "po raz pierwszy", "nareszcie w Polsce...". Na tej zasadzie na scenę Teatru Polonia trafiło przedstawienie "Bagdad Café" w reżyserii Krystyny Jandy. Pierwszy polski musical zrealizowany od początku do końca w teatrze prywatnym (losy legendarnego "Metra" były bardziej skomplikowane).
Trudno nie docenić wysiłku. Trudno nie zgodzić się, że spektakl z muzyką Boba Telsona na podstawie znanego filmu "Out of Rosenheim" (1987, reż. Percy Aldon) idealnie pasuje do profilu teatru. Być może o wiele bardziej niż projekty zaangażowane, polityczne, eksperymentalne. Sentymentalna historia trudnej przyjaźni dwóch silnych, charakternych "kobiet zawiedzionych", których losy splatają się w motelu na pustkowiu, nawiązuje do pierwszych "feminizujących" poszukiwań Jandy sprzed kilku lat. Show firmowany jest wielkimi nazwiskami. Na scenie - Katarzyna Groniec, gwiazda musicalu "Metro". W roli choreografa wieloletni dyrektor Teatru Wielkiego - Opery Narodowej Emil Wesołowski. Andrzej Poniedzielski jako współautor adaptacji piosenek. Sympatyczna sekcja muzyczna, kolorowy tłumek tancerzy-bywalców Bagdad Café.
Dlaczego te klocki nie składają się w rewelacyjne widowisko? Dlaczego laureatka konkursów piosenki aktorskiej Katarzyna Groniec (jako Brenda, wściekła na cały świat właścicielka motelu) śpiewa nagle tylko jedną rozciągniętą, rozdartą, wściekłą nutę? Dlaczego teksty piosenek są raczej pretensjonalne? Jak duży musi być budżet teatru, by w tłumaczeniach nie roiło się od absurdów stylistycznych? Krystyna Janda na premierze przyznała, że na próby jedynie wpadała, a spektakl powstał przede wszystkim dzięki wysiłkowi współpracowników. I rzeczywiście. Niektóre elementy się bronią (magia bywa magiczna, skoki skoczne), całość - rozpada. Spoiwem między scenami jest nie logika, sens i konwencja, ale popisy ze wstążką młodzieńca w baletowych rajstopach. Finałowi premiery dodało ognia wyczarowanie na scenie żywego lwa.
Pompa, fanfary, czary, wielki dzwon - wersy z piosenki Maryli Rodowicz stają się znakiem rozpoznawczym polskich teatrów prywatnych. Problem, że nasze sceny to ciągle nie salony Hollywood, a rewie mód, marmury, wielki dzwon, wypadają smutno i tandetnie.
Autorzy musicalu "Metro", na którym wychowało się kilkanaście roczników widzów, stopniowo tracili pomysły. Skończyło się na telewizyjnych galach pieśni wszelakiej... Szkoda, by ambitne przedsięwzięcia założycieli polskich teatrów prywatnych także okazały się z czasem wytwórniami kiczu.
Źródło: Gazeta Wyborcza
____________________________________________________________________________________________
Karnawał na końcu świata
"Bagdad Cafe" w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Agnieszka Michalak w Dzieniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.
«"Bagdad Cafe" to spektakl w najlepszym znaczeniu.
Uwaga przebój! "Bagdad Cafe" Krystyny Jandy w warszawskiej Polonii to zabawa na najwyższym poziomie. Musical bez zadęcia, modnej nowoczesności, a mimo to efektowny, świetnie zagrany, doskonale zaśpiewany i wzruszający
Siłą filmu Percy'ego Adlona z 1988 roku były nie tylko wnikliwe portrety dwóch nieszczęśliwych i samotnych kobiet, które spotykają się gdzieś w obskurnym, brudnym barze, ale przede wszystkim jego duszny klimat. Powolny montaż, poetyckie zdjęcia sprawiały, że czuło się w powietrzu pot i kurz. Aldon stworzył obraz bez zadęcia, bez pretensji, za to z ironią i niemałą dawką humoru. Reżyserowi udało się też w małej budzie, pośrodku jakiejś pustyni, na skrzyżowaniu autostrad, zatrzymać czas.
Zatrzymać czas udało się też w Polonii. W Bagdad Cafe u Jandy nie ma dusznego klimatu czy intymności. Tu jest gniazdo sympatycznych freaków, przyjemna przystań dla kierowców ciężarówek, ciepła nora dla prostytutek. Tu nie ma miejsca na histerie czy psychiczne zakręty. Tu trzeba bawić się do upadłego i być szczęśliwym. Bo to miejsce skropione nie tylko łzami, ale przede wszystkim magią.
Historia dwóch kobiet, które spotkały się w tym zaklętym rewirze, wydaje się tylko tłem. Ich problemy, relacje z innymi bohaterami są ledwo zarysowane, schematyczne. Na początek Janda uderza w tony sentymentalne. Jasmin (Ewa Konstancja Bułhak) odchodzi od grubiańskiego i wulgarnego męża, a Brenda (Katarzyna Groniec) przegania swojego - nieroba, lekkoducha i pijaka. Kobiety na nowo muszą zbudować swój świat, pozbierać roztrzaskane na drobne kawałki życie. Kiedy delikatnie, ale wyraziście śpiewają "Wołam cię", po plecach przechodzi dreszcz, łza kręci się w oku. Widzimy kobiety złamane w środku i samotne, a ich śpiew jest wołaniem o pomoc bez odpowiedzi Za chwilę Bagdad Cafe odzywa Bar wypełnia się gośćmi (świetni tancerze) i wszyscy zaczynają śpiewać. Nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś skacze po barze lub robi fikołki w powietrzu. Scena Polonii tętni i pulsuje. Jest show. I już wszystko jasne. Tu wszystko musi dobrze się skończyć. Pod okiem niedoświadczonego reżysera, z innymi aktorami i tancerzami, "Bagdad Cafe" mógłby razić ckliwością czy nawet banałem. Janda przemyślała każdy szczegół widowiska, nic tego wieczoru nie jest nachalne, a każda rola jakby napisana pod konkretnego aktora. Jaśmin Ewy Bułhak ma w sobie subtelność, nieśmiałość, ale kiedy śpiewa mocnym, wyrazistym, pięknym głosem chciałoby się jej słuchać, słuchać i słuchać.
Wokalne możliwości Katarzyny Groniec nie potrzebują rekomendacji. Jej charyzmatyczna choleryczka Brenda ma w sobie cale pokłady temperamentu. Jan Janga-Tomaszewski jako emerytowany malarz Rudi Cox stworzył postać przerysowaną, lecz zrobił to z taktem i elegancją. Wreszcie odkrycie tego wieczoru - komediowy talent Mariusza Drężka. Jego policjant Arni jąka się z taką gracją i naturalnością, że nie sposób nie umierać ze śmiechu. Należałoby wymienić też pozostałych aktorów i tancerzy, bo każdy jest świetny i daje z siebie wszystko. Od czasu "Tańca wampirów" Polańskiego w Romie nie bawiłam się równie dobrze na musicalu. Janda od początku uwodzi swoją bajką, magiczną przypowieścią, wraz z aktorami przednio się przy tym bawiąc. Opowiada, że nie musi być szaro i dosłownie. A kraina wolności i magii jest w nas. Jej musical przynosi też porcję znakomitych piosenek (teksty Magdy Czapińskiej i Andrzeja Poniedzielskiego), które wracają długo po zakończeniu spektaklu. Podobnie jak zdanie koleżanki tuż po premierze: "Teraz znajomych spoza Warszawy trzeba do Jandy na to szaleństwo wysyłać".»
Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna nr 231 - Kultura
02-10-2009
____________________________________________________________________________________________
"Rewers" - owacje na stojąco, premiera już w listopadzie
1 października 2009
Polski kandydat do Oscara, nagrodzony Złotymi Lwami 34. FPFF w Gdyni "Rewers" spotkał się z niespotykanym przyjęciem publiczności podczas trwających przez ostatni tydzień pokazów przedpremierowych w warszawskim kinie Wisła.
Przez siedem dni film Borysa Lankosza, przy pełnej sali kinowej nagradzany był gromkimi brawami i owacją na stojąco. Widzowie raz jeszcze dali wyraz swojej aprobaty dla czarnej komedii, która zachwyciła krytyków i publiczność 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Przypomnijmy, że film oprócz Wielkiej Nagrody zdobył dziesięć innych wyróżnień, w tym Nagrodę Publiczności i Nagrodę Dziennikarzy.
Ten niezwykle rzadki przypadek jednomyślności widzów i krytyków, już teraz określany jest jako przełom w polskim kinie, które zawsze cechował wyraźny rozdźwięk pomiędzy filmem artystycznym i rozrywkowym. Błyskotliwy debiut w gwiazdorskiej obsadzie okazał się strzałem w dziesiątkę, który otworzył nowe drzwi dla polskiej kinematografii.
Film trafi do kin już 13 listopada w dystrybucji Syrena Films, która jest również jego koproducentem.
"Rewers" to przewrotna opowieść o trzech kobietach, w których uporządkowanym świecie nagle zjawi się ktoś, kto na zawsze zmieni życie samotnych dam. W rolę tajemniczego amanta rodem z filmu noir wcielił się nagrodzony na tegorocznym festiwalu w Gdyni Marcin Dorociński. Główną bohaterkę, kreuje uhonorowana za tę rolę gdyńską nagrodą za pierwszoplanową rolę kobiecą Agata Buzek. Partnerują jej legendy polskiego kina i teatru - Krystyna Janda i Anna Polony.
Film jest pierwszą po czternastu latach produkcją fabularną Studia Filmowego Kadr, w którego tradycji mieszczą się debiuty najzdolniejszych polskich reżyserów.
[KS / info. prasowa]
____________________________________________________________________________________________
Krystyna Janda jakiej nie znałem
Piotr Adamczewski
02 października 2009
Tematem był film ale rozmowa z artystką krążyła głównie wokół spraw teatru.
W cyklu imprez (pierwsze popołudnie z autorami kryminałów Markiem Krajewskim i Mariuszem Czubajek relacjonowałem parę tygodni temu) “Kultura WARTA poznania” odbyło się w warszawskim Zamku Ujazdowskim spotkanie z Krystyną Jandą. Tematem był film ale rozmowa z artystką krążyła głównie wokół spraw teatru. Krystyna Janda odniosła sukces uruchamiając prywatny teatr “Polonia” w Warszawie. Dostać się na spektakl jest trudniej niż na jakąkolwiek imprezę w stolicy. Wszystkie premiery są wydarzeniami. A na tej scenie występują najwybitniejsi aktorzy, choć młodych czy wręcz debiutantów też nie brakuje.
Teraz Krystyna Janda wdała się w kolejną przygodę czy wręcz w awanturnicze przedsięwzięcie: uruchamia drugą, znacznie większą, scenę w dawnym kinie “Ochota”. Prace adaptacyjne w pełnym toku, główną przeszkodą jest oczywiście brak gotówki. Artystka jednak jak opowiadała nie daje się przeciwnościom losu i skacze z trzeciego piętra trampoliny do basenu licząc, że zdąży on się napełnić wodą.
Nową sceną kierować ma Maria Seweryn czyli córka szefowej całości.
Jest już oczywiście gotowy plan repertuaru. I zapewne - tak jak przy uruchamianiu “Polonii” - próby rozpoczną się jeszcze przed opuszczeniem gmachu przez ekipy budowlane. Poznawszy prywatnie Krystynę Jandę - jeśli jeden wspólny występ i obiad wystarczy by to napisać - jestem pewien, że wszystko się uda.
Krystyna Janda pytana przez uczestników spotkania, którymi byli klienci “Warty”, powiedziała, że nadaje się do prowadzenia teatru jak mało kto. Jest bowiem kobietą spełnioną. Odniosła sukcesy w filmie, teatrze, na estradzie. Ma szereg nagród z różnych festiwali, grała w produkcja najwybitniejszych reżyserów polskich i zagranicznych. Jako aktorka niczego już innym aktorkom nie zazdrości. Może więc z pełnym zaangażowaniem poświęcić się ich karierom. Choć - jak przyznała - nie ma najmniejszego zamiaru zrezygnować z własnych występów. I prawdę powiedziawszy jej nazwisko elektryzuje publiczność i powoduje kolejki przed kasami.
Po zakończeniu rozmowy z artystką, którą prowadził mój redakcyjny kolega Zdzisław Pietrasik, stremowany jak nigdy, stanąłem przed publicznością i na wprost wielkiej aktorki, by opowiedzieć parę anegdot z filmowych realizacji a dotyczących uczt, kuchni i smakoszy. Miałem zadanie o tyle łatwiejsze, że kilka dni wcześniej obejrzałem wspaniały film “Julie i Julia” z Meryl Streep w roli głównej. Opowiem o tym przy innej okazji. Dziś na koniec tej relacji dodam tylko kartę menu przygotowaną przez restaurację “Qchnia Artystyczna” prowadzoną przez wspaniałą Martę Gessler. Oto czym mogliśmy zaspokoić głód rozbudzony filmowymi opowieściami o kuchni i kucharzach: zupa grzybowa z łazankami (wybór Krystyny Jandy) lub krem z zielonego groszku (mój wybór). Obie zupy doskonałe a krem groszkowy pikantny i pachnący warzywami to cudo.
Placki ziemniaczane z sosem z prawdziwków ze śmietaną ( Krystyna Janda namiętna miłośniczka grzybów na talerzu nie w lesie), plastry polędwicy z chili z ostrym sosem imbirowym, prażonymi orzeszkami i białym ryżem ( red. Pietrasik chwalił bardzo) lub łosoś pieczony z sosem balsamino, karmelizowanym porem i puree ziemniaczanym (wybrałem i nie żałuję). Nie wiem co wybrało szefostwo Warty?!
Deser czyli sernik z sosem malinowym opuściliśmy oboje spiesząc się do dalszych zajęć. A o przekąskach zapomniałem, więc wyprostowuję ten błąd, wspominając tylko o fantastycznych śledziach w śmietanie.
Chyba jasno wynika z tej relacji, że kultura naprawdę jest warta poznania. Byle w pobliżu dobrego stołu.
http://adamczewski.blog.polityka.pl/
___________________________________________________________________________________________
Gdzieś na pustyni
Agnieszka Rataj 24-09-2009
Rozśpiewany i roztańczony młody zespół, powracająca do musicalu Katarzyna Groniec i słynny światowy przebój „Calling you”. To wszystko i wiele więcej znajdziemy w najnowszej premierze Teatru Polonia.
Słynny film „Bagdad Cafe” został w 2004 roku zaadaptowany przez reżysera Percy’ego Adlona na musical. Prapremiera odbyła się w Barcelona Teatre Musical.
W Polonii reżyseruje go Krystyna Janda, która, jak mówią młodzi, zaangażowani przez nią wykonawcy, mogłaby swoją energią obdzielić jeszcze kilka takich przedsięwzięć.
– To tekst stworzony wręcz dla naszego teatru – mówi o „Bagdad Cafe” Janda. – Dwie samotne kobiety na nowo muszą ułożyć sobie życie. Opuszczają mężczyzn, którym podlegały i mimo przeszkód, dzięki przyjaźni, budują swój lepszy świat.
Gdzieś na pustyni pojawia się pewnego dnia przypadkowa turystka Jasmine. Ucieka od męża i nudnego życia i zostaje na dłużej w motelu prowadzonym przez Brendę, która również znalazła się na zakręcie, porzucona przez brutalnego męża. Relacja między tymi dwiema kobietami od początkowej wrogości przerodzi się w przyjaźń, która pozwoli poradzić im sobie z wszelkimi problemami. A do tego wszystkiego w ich życiu pojawi się trochę magii.
– To nie jest historia feministyczna – zastrzega Krystyna Janda. – Wersja musicalowa różni się nieco od filmu, chodzi tutaj o nieco inne sprawy, ważna jest cała grupa ludzi związanych w różny sposób z „Bagdad Cafe”.
W roli Brendy zobaczymy Katarzynę Groniec, słynną Ankę z pierwszej wersji musicalu „Metro”, która przez ostatnie lata działała samodzielnie, udowadniając, że jest jedną z najciekawszych na polskiej scenie interpretatorek piosenki aktorskiej i literackiej. Niepoprawną optymistkę Jasmine gra Ewa Konstancja Bułhak, aktorka Teatru Narodowego, również śpiewająca, która w dorobku ma solową płytę „Anioły” z piosenkami m.in. Wojciecha Młynarskiego.
Życie Warszawy
http://www.zw.com.pl/artykul/1,404530.html
____________________________________________________________________________________________
Teatr Polonia. Premiera "Bagdad Café"
Rozmawiała Dorota Wyżyńska
2009-09-24
Kobiety w sytuacji przymusowej. W Teatrze Polonia - pierwszy musical. Krystyna Janda reżyseruje "Bagdad Café" Percy Adlona z muzyką Boba Telsona. Rzecz dzieje się w zaniedbanym, z rzadka odwiedzanym motelu z barem i stacją benzynową. To właśnie tu spotkają się dwie kobiety. Brenda, porzucona przez męża właścicielka motelu, i Jasmin, turystka, która chce zapomnieć o swojej przeszłości i zacząć wszystko od nowa.
Rozmowa z Krystyną Jandą
Dorota Wyżyńska: "Bagdad Café" to pierwszy musical w Polonii! Dlaczego teraz musical?
- Dlaczego? Bo trafiłam na ten tekst i temat jakby wymyślony dla nas, dla teatru Polonia. Bo nasza publiczność lubi rzeczy muzyczne, bo rozmiar tego, znanego na całym świecie musicalu jest dla nas idealny. To superprodukcja w pojęciu naszego teatru, ale też projekt, który możemy udźwignąć.
To musical o kobietach. Kobietach - jak pani kiedyś mówiła - "przedsiębiorczych, skomplikowanych, ale silnych". Jak dziś po tych wszystkich próbach przedstawiłaby pani bohaterki "Bagdad Café"?
- Dwie bardzo samotne kobiety postawione w sytuacji trudnej i przymusowej, które pokonują przeszkody i na nowo życie czynią udanym. Mimo rozstania z mężami, mężczyznami, którym były w przeszłości podległe. Na szczęście nie jest to tak proste, jak opisałam, i emocje niesione wspaniałą muzyką są, jak na ten gatunek teatralny, piękne i psychologicznie skomplikowane. Niewątpliwym atutem przedstawienia będą tłumaczenia tekstów śpiewanych autorstwa Magdy Czapińskiej i Andrzeja Poniedzielskiego. Wyrafinowanie i komplikacja. Moim zdaniem bardzo się udały.
Trudno uniknąć skojarzeń z głośnym filmem Percy Adlona pod tym samym tytułem. Aktorzy go oglądali? Czy staraliście się na próbach zupełnie o nim zapomnieć?
- Nie ma obaw. Film był znakomity i w jakimś sensie jest do dziś filmem kultowym. W Polsce zresztą, jako feministyczny, nigdy nie miał dystrybucji i jest znany raczej wąskiej grupie widzów. A wersja teatralna, która powstała jako adaptacja, po filmie, daleko odbiega od scenariusza filmowego. Jest dużo bogatsza. Składa się, oprócz znanej bardzo dobrze pieśni "Calling You" ,śpiewanej chyba przez wszystkich wokalistów świata przy różnych okazjach i z różnych powodów, z wielu elementów. Teatralna wesja "Bagdad Café" to 20 dużych i bardzo mocnych "numerów" muzycznych.
W rolach głównych - nowe na scenie Polonii - Katarzyna Groniec i Ewa Konstancja Bułhak. Zaskoczyły panią?
- Zachwyciły. Próby są prawdziwą przyjemnością. Pokonujemy tysiące problemów z techniką i rozmiarem przedsięwzięcia, ale energia, zapał, talent, który bucha ze sceny, mnie zachwyca. Oprócz dwóch bohaterek śpiewanych przez Katarzynę Groniec i Ewę Konstancję Bułhak mam tu plejadę wspaniałych aktorów, kilka debiutów. To grupa młodych ludzi, którzy naprawdę mają coś do powiedzenia na scenie. Zebrali się zresztą z całej Polski. Jestem pewna, że ten tytuł przyniesie widzom radość, zabawę i wzruszenie.
Teatr Polonia: "Bagdad Café" Przekład: Elżbieta Woźniak. Reżyseria: Krystyna Janda. Polskie teksty piosenek: Magdalena Czapińska, Andrzej Poniedzielski. Kierownictwo muzyczne i aranżacje: Jacek Kita. Scenografia: Magdalena Maciejewska. Asystent scenografa: Małgorzata Domańska. Przygotowanie wokalne: Aldona Krasucka. Magia: ANDO. Choreografia: Emil Wesołowski. Obsada: Katarzyna Groniec, Ewa Konstancja Bułhak, Anna Iberszer, Marta Juras/Olga Sarzyńska, Bartosz Adamczyk/Modest Ruciński, Wojciech Chorąży, Wojciech Czerwiński/Jakub Wieczorek, Mariusz Drężek, Hubert Jarczak, Marek Kudełko, Michał Maciejewski, Maciej Radel, Jan Janga-Tomaszewski, Jacek Zawada, Leszek Zduń. Premiera - 26 września.
____________________________________________________________________________________________
Rozśpiewany teatr Jandy
Polska Magdalena Rigamonti
2009-09-24 21:31:41
Szefowa teatru Polonia to istny wulkan energii. Znudziły się jej klasyczne dramaty i farsy, więc postanowiła wystawić na scenie... musical. Premiera "Bagdad Cafe" już w najbliższą sobotę.
Krystyna Janda prawie nie wychodzi ze swojego teatru. Tu rządzi, reżyseruje, gra, a nawet spotyka się z rodziną i przyjaciółmi. - Polonia to w zasadzie całe moje życie - rzuca i już biegnie do aktorów. - Musicie schodzić ze sceny bardziej żywiołowo" - instruuje podopiecznych. Powód jej zaaferowania wkrótce się wyjaśnia: trwa właśnie jedna z ostatnich prób do musicalu "Bagdad Cafe". Czas goni, bo premiera w sobotę, 26 września.
- Nigdy wcześniej nie robiłam prawdziwego musicalu. Poza tym w Polsce dotąd nikt nie wystawiał "Bagdad Cafe" - tłumaczy reżyserka. Janda wzięła na warsztat tę opowieść o przyjaźni dwóch kobiet rozgrywającą się gdzieś na pustyni Arizony w tytułowej Bagdad Cafe z dwóch powodów. - Po pierwsze to tzw. mały musical. Bierze w nim udział tylko 17 aktorów i dzięki temu mieści się naszej scenie. A po drugie, opowiada o kobietach, co moim zdaniem pasuje do teatru Polonia - dodaje.
W głównych rolach, Brendy i Jasmine, dyrektorka Polonii obsadziła świetnie śpiewające aktorki Katarzynę Groniec i Ewę Konstancję Bułhak. - To jedne z niewielu polskich aktorek, które potrafią czysto i wspaniale zaśpiewać "Calling You", największy przebój tego musicalu, znany również z filmu "Bagdad Cafe" - wyjaśnia Janda.
Bo powstała ponad 20 lat temu fabuła należy do tak zwanych dzieł kultowych. To właśnie na jej podstawie Percy Adlon, Bob Telson i Lee Breuer stworzyli taneczno-muzyczne widowisko, które z wielkim powodzeniem wystawiają teatry całego świata. Po obejrzeniu fragmentów spektaklu zakładam, że i Krystyna Janda poradzi sobie z trudną musicalową materią. - Otoczyłam się ludźmi, którzy mają większe doświadczenie w tej dziedzinie ode mnie - mówi szefowa Polonii.
I dlatego na scenie oprócz Groniec i Bułhak zobaczymy kilkunastu śpiewających aktorów z całej Polski wybranych w żmudnych castingach. Za ich zgrabne pląsy odpowiada wybitny choreograf Emil Wesołowski, a opieką muzyczną otoczył ich Jacek Kita. - Zabiorę publiczność w wypełnioną piosenkami dwugodzinną podróż do Bagdad Cafe - reklamuje pani Krystyna. Zapewnia, że bywalcy jej teatru od dawna czekali na musical. - A ja jestem po to, żeby spełniać oczekiwania publiczności. Poza tym robię taki teatr, jaki sama mam ochotę oglądać. I to jest dla mnie najważniejsze - dodaje.
Kiedy pytam, czy jako właścicielka teatru planuje zarobić na tym muzycznym przedsięwzięciu (musical jest najbardziej komercyjnym gatunkiem teatralnym), lekko się obrusza. - Nie zajmuję się biznesem. Interesuje mnie to, żeby zrobić dobre przedstawienie - opowiada i wylicza, że w teatrze Polonia jest tylko 270 miejsc, więc koszt takiego wystawienia "Bagdad Cafe" przekracza wpływy z biletów.
Nam się jednak wydaje, że Krystyna Janda jest świetną organizatorką. Jej teatr działa już cztery lata, dając z sukcesami po kilka premier w sezonie. Dzięki temu jest jedną z najprężniej działających prywatnych instytucji kulturalnych w Warszawie. Janda, nie dość, że ma zaplanowany repertuar na dwa najbliższe lata, to jeszcze w przyszłym roku zamierza zainaugurować działalność kolejnego swojego teatru. Och! Teatr będzie miał siedzibę w dawnym warszawskim kinie Ochota przy Grójeckiej 65. - Będę nim zarządzać wspólnie z moją córką Marią Seweryn - mówi Janda.
Na razie jednak skupia się na sobotniej premierze. - Wkładam całą swoją energię w robienie teatru. Jestem jego szefem, reżyserem i aktorką - tłumaczy. A my dodajemy: kierownikiem literackim, inspicjentką i reżyserem obsady. W zasadzie odpowiedzialna jest za wszystko w Polonii, bo końcu firmuje teatr swoim nazwiskiem.
Na koniec muszę jednak rozczarować widzów "Bagdad Cafe". Ci, którzy pospieszą na spektakl, nie zobaczą Jandy na scenie. Tym razem skryła się w reżyserskim fotelu. - Nie umiem tak dobrze śpiewać. W tym musicalu trzeba dysponować naprawdę bardzo wysokimi umiejętnościami wokalnymi. Ja takich nie mam - ucina artystka. Czy na pewno? Automatycznie zaczynam nucić "Bo ja jestem proszę pana na zakręcie...", piękną pieśń autorstwa Agnieszki Osieckiej, którą tak poruszająco wyśpiewała Krystyna Janda, i zaczynam żałować, że to nie ona zaśpiewa "Calling You" podczas sobotniej premiery przedstawienia.
http://polskatimes.pl/kultura/166022,rozspiewany-teatr-jandy,id,t.html
____________________________________________________________________________________________
Kiedy kobiety muszą sobie radzić same
Polonia zaprasza na polską prapremierę scenicznej wersji filmu "Bagdad Cafe". Do udziału w musicalu Krystyna Janda zaprosiła Katarzynę Groniec i Ewę Konstancję Bułhak - pisze Paulina Sygnatowicz.
Kolorowe kostiumy, neony, muzyka Boba Tel-sona, piosenki w tłumaczeniu Jacka Poniedzielskiego i Magdaleny Czapińskiej, świetnie śpiewający i tańczący aktorzy oraz… magiczne sztuczki. To wszystko Krystyna Janda serwuje widzom w "Bagdad Cafe" - pierwszym musicalu na deskach teatru Polonia.
Choć premiera dopiero w sobotę, sukces spektaklu został już przesądzony. Bilety wyprzedano w ciągu kilku dni i teatr zaplanował dodatkowe, popołudniowe spektakle.
Kinomaniacy z pewnością pamiętają kultowy film z 1987 r. pod tym samym tytułem. Cieszył się tak dużą popularnością, że Percy Adlon, reżyser i jeden ze współscenarzystów, przeniósł historię na scenę. W Polsce wystawiana jest pierwszy raz .
Bagdad Cafe to mało urodzi-wa knajpa na peryferiach wielkiej pustyni. Prowadzi ją Brenda, kobieta która właśnie wyrzuciła z domu swojego męża, bo był nierobem i pijakiem. Została sama z trójką dzieci. Nic więc dziwnego, że nie ma ochoty na towarzystwo, a zatrzymujących się na piwo kierowców tirów obsługuje wyłącznie z poczucia obowiązku. Tymczasem właśnie do Bagdad Cafe trafia Jasmin, kobieta która uciekła od męża. Między paniami rodzi się konflikt, który, jak to czasami się zdarza, zamieni się wielką przyjaźń.
- Ten tekst jest jakby wymyślony dla teatru Polonia: dwie samotne kobiety postawione w sytuacji trudnej i przymusowej, które mimo rozstania z mężami - mężczyznami, od których były zależne - pokonują przeszkody i na nowo czynią udanym swoje życie - mówi Krystyna Janda.
Jak przystało na musical, rzecz jest niesłychanie optymistyczna i utrzymana w bajkowym klimacie. - Piosenki, które śpiewamy, dodają sił i nadziei. A to, że mogę sobie pofruwać nad sceną i że chłopcy noszą mnie na rękach, jest po prostu fantastyczne - entuzjazmuje się Ewa Konstancja Bułhak, która gra Jasmin.
Fantastyczne, a właściwie magiczne będą też sztuczki, których w spektaklu nie zabraknie, a nad którymi czuwa zawodowy iluzjonista. Wszy-stko po to, by udowodnić, jak wielka jest siła przyjaźni i jak ważne jest przełamywanie wzajemnych niechęci.
- Musical to trudna teatralna forma, mnie właściwie obca. Na szczęście miałam wokół siebie świetnych fachowców - przyznaje Janda. Zdradza, że zdecydowała się na wystawienie musicalu, dopiero gdy Poniedzielski i Czapińska zgodzili się przetłumaczyć teksty piosenek, a Katarzyna Groniec przyjęła rolę Brendy.
Aktorka musical ma niemal we krwi. Karierę zaczynała pod okiem Janusza Józefowicza w kultowym "Metrze". Przyznaje jednak, że chwilę wahała się, czy przystać na propozycję Jandy: od dawna bowiem poświęciła się karierze solowej. - Na początku trudno mi było przełamać się do mówienia na scenie, a nie tylko śpiewania. Ale pomału się udało - opowiada.
Pozostałych aktorów Janda wybrała w ogólnopolskim cas-tingu. Na scenie zobaczymy więc m.in. Leszka Zdunia, Olgę Sarzyńską i Wojciecha Czerwińskiego. Choreografię ułożył Emil Wesołowski, a scenografię przygotowała Magdalena Maciejewska. - Chciałam, aby wszystkie elementy były najlepszej jakości, aby publiczność dostała najlepszy spektakl, jaki możemy tutaj w naszym skromnym teatrze wyprodukować - zapewnia reżyser.
A publiczność czeka na taki muzyczny spektakl. - Chce coraz bardziej kolorowych kostiumów, muzyki, wielu aktorów na scenie - wylicza Janda. Dodaje, że do teatru Polonia codziennie przychodzi ok. 50 listów od widzów, którzy informują, co im się podoba, co nie i czego oczekują. "Bagdad Cafe" jest dla nich prezentem.
Paulina Sygnatowicz, NaszeMiasto.pl
____________________________________________________________________________________________
„Calling You” na dwa głosy
Agnieszka Rataj 25-09-2009
Brunetka i blondynka. Pierwsza kojarzy się z musicalem, o drugiej nie wszyscy wiedzą, że poza rolami dramatycznymi świetnie śpiewa. Zobaczymy je na scenie Polonii.
Katarzyna Groniec i Ewa Konstancja Bułhak grają w pierwszym musicalu reżyserowanym na tej scenie przez Krystynę Jandę. Premiera „Bagdad Cafe” w sobotę. I jeśli nawet ktoś nie zna filmu Percy’ego Adlona, który sam reżyser w 2004 roku zaadaptował na musical, cały świat kojarzy piękną piosenkę „Calling You” wykonaną w nim przez Jevettę Steele. To już klasyk muzyki rozrywkowej, śpiewany później między innymi przez George’a Michaela, Celine Dion, Holly Cole czy Barbrę Streisand.
– Kiedy szukałam odtwórców ról do tego musicalu i pytałam kierowników muzycznych teatrów, kto w Polsce może zaśpiewać „Calling You”, która jest niesamowicie trudną piosenką, usłyszałam pięć nazwisk – opowiada Krystyna Janda. – Wśród nich były Kasia Groniec i Ewa Konstancja Bułhak. Dzień, w którym zgodziły się zagrać, był decydujący dla tej produkcji.
Katarzyna Groniec, współtwórczyni sukcesu musicalu „Metro“, odtwarzająca rolę Anki w jego pierwszej wersji, w ostatnich latach skupiała się na solowej karierze. Efektami jej pracy były świetnie przyjmowane płyty: „Mężczyźni”, „Poste restante”, „Emigrantka” i „Przypadki”. W „Bagdad Cafe” gra Brendę, właścicielkę tytułowego motelu i zapuszczonej kawiarni.– Dla mnie jest to powrót na scenę i do pracy z tak dużym zespołem po kilku latach – przyznaje Groniec. – Gdzieś po drodze zdarzyło się kilka przedstawień: „Opera za trzy grosze” we wrocławskim Capitolu, „Trzy razy Piaf”. Ale zazwyczaj sama jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem, dlatego takie propozycje przyjmuję entuzjastycznie. Ważna jest też atmosfera pracy tutaj. Zasadniczo nie czuję się aktorką dramatyczną, bardziej skupiam się na śpiewaniu, na szczęście mam życzliwą koleżankę, która wiele mi podpowiada.
Koleżanką jest Ewa Konstancja Bułhak. To aktorka Teatru Narodowego, która stworzyła tam znakomite role między innymi w przedstawieniach Jerzego Grzegorzewskiego, a w ubiegłym sezonie wykreowała świetną postać upiornej mieszczki w „Lekkomyślnej siostrze” Agnieszki Glińskiej. W spektaklach w Narodowym rzadko może jednak pochwalić się swoim talentem wokalnym, który udowodniła na solowej płycie „Anioły”, wydanej w 2004 roku.
W Polonii gra Jasmine – nieśmiałą optymistkę, która porzuca męża oraz nudne życie i pewnego dnia pojawia się w motelu.– Gram w musicalu – marzeniu – mówi aktorka. – Zawsze chciałam spotkać Kasię, bo bardzo cenię to, że idzie drogą wytyczoną przez siebie. Pierwszy raz pracuję z Krystyną Jandą – i jest to fantastyczne doświadczenie – a do tego nad materią, która pozwala na samodzielne poszukiwanie aktorskiej prawdy.
W przedstawieniu w Polonii obie aktorki zmierzą się z „Calling You”, które pojawi się kilka razy, w różnych wersjach. Jak to zabrzmi – usłyszymy już w sobotę.
Życie Warszawy
http://www.zw.com.pl/artykul/1,405030.html
____________________________________________________________________________________________
http://www.styl24.pl/article.php/art_id,2635/title,Krystyna-Janda-Janda-Wielka/place,1/#pic-top
Pod tym linkiem tylko część całego tekstu, dopisałam resztę...aaaale, już Pani ma
A tak na marginesie to...fantastyczna okładka!!! Boskie zdjęcie... Zdjęcia. Wszystkie!
Te zdjęcia to powinno się... o, tak!
Chociaż może lepiej nie, bo wzrost ilości wypadków drogowych gwarantowany...
___________________________________________________________________________________________
Gdynia zaskoczyła wysokim poziomem
niedziela 20 września 2009
Magdalena Michalska o tegorocznych zwycięzcach
Od 20 lat nie było w Gdyni tak wysokiego poziomu, nie było festiwalu tak bezspornie ciekawego, na którym w rozmowach kuluarowych nie mówiło się o największych kiksach i wpadkach, a dyskutowało się o dobrym kinie.
"Chciałbym zobaczyć na festiwalu film, który mi odkryje kawałek nieopisanego świata. Odważny, opowiedziany własnym językiem. Niech mnie kopnie, wzruszy, rozśmieszy" – mówił przed rozpoczęciem festiwalu przewodniczący jury Krzysztof Krauze. "Rewers" spełnia wszystkie te oczekiwania. 36-letni Borys Lankosz zrobił dzieło kompletne: oparte na świetnym, wciągającym scenariuszu (autorstwa Andrzeja Barta, który bardziej zasługiwał na nagrodę niż Smarzowski), będące ciekawą propozycją artystyczną, komentujące tuż powojenną historię Polski, ale nie tracące z oczu fabuły na rzecz publicystyki, wreszcie – świetne zagrane.
Bohaterką "Rewersu" jest Sabina (Agata Buzek, która dostała tu nagrodę z główna rolę) pracownica działu poezji w dużym wydawnictwie. W cieniu budowy Pałacu Kultury życie trzech kobiet mieszkających pod jednym dachem (matkę Sabiny gra Krystyna Janda, a babcię Anna Polony) kręci się wokół wysiłków wydania za mąż nieporadnej w tych sprawach Sabiny. Sprawę zmienia pojawienie się Bronisława (Marcin Dorociński – nagroda za drugoplanową rolę) – męski jak Humphrey Bogart i waleczny jak tyrmandowski Zły. Związek tych dwojga zmienia film z komedii obyczajowej i rasową komedię kryminalną. "Rewers" dostał w Gdyni również nagrody za zdjęcia (Marcin Koszałka), muzykę (Włodek Pawlik) i charakteryzację. Film Lankosza to pierwsza od czasów "Pułkownika Kwiatkowskiego" Kazimierza Kutza próba spojrzenia na stalinizm przez pryzmat czarnej komedii, a debiutujący reżyser jest w tej formie zaskakująco przekonujący.
O ile "Rewers" i "Dom zły" pokazywane premierowo w Gdyni komentatorzy wymieniali jako pewniaki do nagród, o tyle o sława faworyta sprzed festiwalu – "Wojny polsko-ruskiej", która już kilka miesięcy temu była wyświetlana w kinach, zaczęła blaknąć. Jednak nagrodzony Srebrnym Lwem, wyróżnieniem dla aktora (Borys Szyc) oraz za dźwięk i kostiumy, film Xawerego Żuławskiego doskonale wpisuje się w pomysł na tegorocznego jury by nagradzać filmy formalnie odważne, zrobione w sposób nieoczywisty, podchodzące z przekorą do naszych narodowych świętości.
Tegoroczna Gdynia była wyjątkowo ciekawą propozycją. Polskie kino pokazało wiele – i to interesujących – twarzy: od filmów wymagających, autorskich jak "Jestem twój" Grzegorzka (nagroda dla aktorki drugoplanowej dla znakomitej Doroty Kolak) czy "Las" Dumały (specjalna nagroda jury za szczególne wartości artystyczne) przez bardzo interesujące próby spojrzenia na naszą najnowszą historię – przez pryzmat dorastania jak we "Wszystko, co kocham" Borcucha, w wersji czarnej komedii jak "Rewers" czy w konwencji zbliżonej do dreszczowca jak to zrobił Smarzowski. Znalazło się tu miejsce na niebanalne diagnozy społeczne jak mozaikowe "Zero", którego reżyser i scenarzysta Paweł Borowski prowadzi widza przez losy kilkunastu bohaterów anonimowej metropolii w ciągu 24 godzin, znacznie lepsze niż nagrodzone za debiut, mocno przereklamowane "Galerianki". Na tle tych najlepszych kilku filmów na festiwalu gościło kino zwyczajnie udane czy poprawne, choć "Enen" Falka, "Mniejsze zło" Morgensterna czy "Hel" Dębskiej nie budziły takich emocji widzów.
Wielu młodych twórców pokazało, że w parze z pomysłem i ciekawą historią może iść interesujące wykonanie i artystyczna konsekwencja. Patrząc na polskie kino ostatniego 20-lecia to pozornie logiczne połączenie przestaje być takie oczywiste. Rodzime produkcje przez wiele lat oceniano wybiórczo. Pisano i mówiono o tym, że pojęły ważny temat, pomijając wykonanie, chwalono poszczególne elementy filmowej roboty, nie poddając ocenie czy bronią się one w całości. Tym razem na filmy laureatów dało się spojrzeć jako na projekty pod każdym względem skończone i przemyślane.
Magdalena Michalska, Gdynia
Dziennik.pl
____________________________________________________________________________________________
Festiwal należał do debiutantów
Przemysław Gulda, Piotr Sobierski, Katarzyna Fryc
2009-09-19
Zbiorową nagrodę za zdjęcia, scenografię i montaż przyznałbym natomiast w tym roku realizatorom filmu "Rewers" Borysa Lankosza, którym idealnie udało się odtworzyć rzeczywistość lat 50. i podać ją w przefiltrowanej przez dzisiejszą estetykę postaci.
Borys Lankosz i jego debiutancki "Rewers" dostarczył mi najwięcej radości. To powiew świeżości, przepełniony absurdalnym, czarnym humorem. Widać dbałość o każdy techniczny szczegół i perfekcyjne poprowadzenie aktorów. Nagrodę specjalną za grę zespołową przyznałbym dla Krystyny Jandy, Agaty Buzek i Anny Polony.
http://cjg.gazeta.pl/cjg_trojmiasto/1,93948,7058278,Festiwal_nalezal_do_debiutantow.html
____________________________________________________________________________________________
Ranking najlepszych filmów festiwalu w Gdyni
Lech Kurpiewski, Newsweek
1. Rewers. Reż. Borys Lankosz
Perełka. Film podobno został skończony na pięć minut przed festiwalem, ale za to jest to film skończony pod każdym względem. Jest tu wszystko, co tygrysy lubią najbardziej: znakomity scenariusz (Andrzej Bart), świetne zdjęcia, głównie czarno-białe, których nijak nie można odróżnić od kadrów wyjętych z Kroniki Filmowej (robota Marcina Koszałki), no i jest tu znakomite aktorstwo, szczególnie w wykonaniu pań – Agaty Buzek, Krystyny Jandy i Anny Polony. Film, którego akcja rozgrywa się w czasach stalinizmu, wyraźnie nawiązuje do dzisiejszych działań IPN, w przewrotny sposób pokazując jakby „rewers” historii znanej wszystkim ze szkolnych podręczników. Nie ma tu jednak martyrologii, jest za to czarny humor w stylu braci Coen i historia niczym z „Volver” Pedro Almodovara. „Rewers” był w Gdyni objawieniem, bo przywracał wiarę w to, że polscy reżyserzy potrafią jeszcze nakręcić film z tzw. ambicjami, który dałoby się oglądać. Większość naszych, pożal się Boże, mistrzów powinna zgłosić się do debiutanta Lankosza po nauki.
http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/kultura/ranking-najlepszych-filmow-festiwalu-w-gdyni,46117,1
____________________________________________________________________________________________
Krytycy filmowi o Gdyni: to był przełomowy festiwal
Przełomowy dla polskiego kina - tak krytycy ocenili 34. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, który zakończy się w sobotę wieczorem uroczystą galą. Wśród obrazów, które chwalili najczęściej są "Rewers" Borysa Lankosza, "Dom zły" Wojciecha Smarzowskiego" i "Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha.
"Wszystko, co kocham" zdobyło już w Gdyni nagrodę Złotego Klakiera dla filmu najdłużej oklaskiwanego, "Rewers" natomiast Nagrodę Publiczności gdyńskiego Multikina.
- Moim faworytem jest "Rewers" Borysa Lankosza, któremu przyznaliśmy już Nagrodę Dziennikarzy. Temat, który w nim podjęto, jest może nie nowy, bo czasy stalinowskie były pokazywane w polskim kinie wielokrotnie, ale tutaj jest to spojrzenie zupełnie inne: skoncentrowane na tym, jak żyli wtedy zwykli ludzie, jak sobie radzili w tamtej sytuacji. Lankosz pokazał te czasy w konwencji czarnej komedii, filmu noir, kryminału. Młody reżyser (36-letni), który tamtej epoki przecież nie może pamiętać, bardzo dobrze przedstawił jej grozę. To jego wielki sukces - uważa Bukowiecki.
Jego zdaniem, "Rewers" to ponadto "film bardzo przemyślany od strony plastycznej". - Zdjęcia Marcina Koszałki są znakomite, scenografia zaprojektowana przez Magdalenę Dipont i Roberta Czesaka - wspaniała, Warszawę lat pięćdziesiątych widzimy "jak na dłoni". Do tego genialne kreacje aktorskie Anny Polony, Krystyny Jandy, Agaty Buzek i Marcina Dorocińskiego" - powiedział Bukowiecki.
- "Rewers" to z kolei perełka. Połączono w nim przeróżne estetyki. Lankosz bawi się konwencjami kina, ten film to i komedia, i thriller, a momentami niemal horror. Do tego kapitalna gra aktorska. "Arszenik i stare koronki" w czasach socrealizmu - tak powiedziałbym o "Rewersie" - ocenił Rakowiecki.
http://wiadomosci.onet.pl/2046217,19,krytycy_filmowi_o_gdyni_to_byl_przelomowy_festiwal,item.html
____________________________________________________________________________________________
A. Bukowiecki: Tegoroczny werdykt prawie idealny
Stojący na wysokim poziomie konkurs zakończył się niemal bezbłędnym przyznaniem nagród.
W Gdyni zawsze co najmniej jeden film już podczas projekcji zostaje faworytem większości obserwatorów. Na widowni tworzy się niepowtarzalna atmosfera. Wszyscy poddają się magii ekranu, jednoczą w zauroczeniu dziełem, które porusza emocjonalnie i zachwyca od strony artystycznej. Tak było i w tym roku od pierwszych minut projekcji „Rewersu” debiutanta Borysa Lankosza.
Pełne czarnego humoru spojrzenie na epokę stalinowską podziałało jak łyk świeżego powietrza. Widzowie z przejęciem, rozładowywanym wybuchami śmiechu i podszytym dreszczem grozy (bo stalinizm w „Rewersie” wcale nie przestał być groźny!) chłonęli przeżycia trzech mieszkanek warszawskiego lokum i tajemniczego adoratora najmłodszej z nich. Podziwiali uchwycenie klimatu lat 50. w zdjęciach i scenografii. Spośród aktorów docenili nie tylko, zasłużenie nagrodzonych, Agatę Buzek i Marcina Dorocińskiego, ale również Krystynę Jandę i Annę Polony. Jury podzieliło entuzjazm publiczności – „Rewers” bezapelacyjnie wygrał 34. festiwal.
„Przydział” pozostałych kluczowych nagród odzwierciedla istotną zaletę dzisiejszego kina polskiego: różnorodność. Dobrze więc, że w werdykcie znalazło się miejsce i dla ekspresyjnej wizji współczesnej młodzieżowej egzotyki, czyli „Wojny polsko-ruskiej”, i dla tym razem mrocznego zagłębienia się w czasy PRL w „Domu złym”, i wreszcie dla filmu poetyckiego, jakim jest „Las”. Niedobrze – i to byłaby moja praktycznie jedyna większa pretensja do jurorów – że prawie nie zauważyli brawurowego filmu Jacka Borcucha „Wszystko, co kocham”. Ten młodzieżowy melodramat ogląda się jednym tchem, jak „Rewers”, gdyż tutaj także czasy politycznie trudne – przełom lat 1981/1982 – zostały ukazane z nietuszującą ich dramatyzmu lekkością i potraktowane jako tło wciągającej historii miłosnej. Niełatwo też pogodzić się z przemilczeniem „Zera”, efektownego debiutu Pawła Borowskiego. Reżyser przeplata – w duchu Altmana – kilkanaście wątków równoległych, które składają się na dojrzałą opowieść o samotności i ciemnych stronach miasta. Obok różnorodności, odejścia od jedynie martyrologicznego widzenia naszych dziejów, no i urodzaju na debiuty (aż jedenaście, w większości udanych pierwszych filmów, na dwadzieścia cztery filmy konkursowe!) tegoroczny festiwal w Gdyni objawił jeszcze jedną piękną prawdę o polskim kinie: mamy fantastycznych aktorów! Borys Szyc, trafnie nagrodzony za rolę Silnego w „Wojnie polsko-ruskiej”, równie przekonującym zagraniem skrajnie odmiennej postaci w „Enenie” potwierdził wszechstronność swego talentu.
Jury na ogół trafnie rozdało trofea w kategoriach aktorskich, ale prawie wszyscy laureaci, może poza Agatą Buzek – bezkonkurencyjną w pierwszoplanowej roli kobiecej (w „Rewersie”) – mieli potężnych rywali. Dorociński, dla przykładu, w osobach Mariana Dziędziela – gospodarza z „Domu złego”, czy Andrzeja Chyry – wojskowego i ojca rodziny we „Wszystkim, co kocham”. Ofiarą niedocenienia tego ostatniego filmu przez jury padł m.in. odtwórca głównej roli męskiej Mateusz Kościukiewicz, któremu należała się nagroda za najlepszy debiut aktorski.
Ubiegłoroczny festiwal w Gdyni pokazał, a tegoroczny potwierdził: sprawdziła się zapoczątkowana cztery lata temu reforma rodzimej kinematografii. I oby kolejne „święta polskiego kina” były tak udane jak to, które zakończyło się wczoraj.
Życie Warszawy
____________________________________________________________________________________________
Krakowski reżyser otrzymał Złote Lwy
Zdominował on imprezę i otrzymał aż sześć wyróżnień w konkursie głównym, w tym nagrodę za zdjęcia dla drugiego krakowianina Marcina Koszałki. Wyróżniono także Agatę Buzek za główną rolę kobiecą oraz Marcina Dorocińskiego za drugoplanową rolę męską. Obrazowi przyznano również pięć wyróżnień pozaregulaminowych (m.in. publiczności i dziennikarzy).
36-letni Lankosz "Rewersem" zadebiutował w roli reżysera kinowej fabuły. Dotąd znaliśmy go m.in. jako twórcę dokumentów, w tym znakomitego "Radegastu", krótkometrażowego "Obcego VI", a także współautora, obok Agnieszki Holland i Magdaleny Łazarkiewicz, telewizyjnego tasiemca "Ekipa". Do pracy przy "Rewersie" Lankosz zaprosił Andrzeja Barta, z którym robił poprzednie filmy, i powierzył mu odpowiedzialność za scenariusz.
Ich najnowsza wspólna praca dała efekt zaskakujący. Bowiem "Rewers" to czarna komedia, podszyta elementami thrillera i kryminału noir, opowiadająca o losie trzech kobiet: córki, matki i babki. Jej akcja rozgrywa się w czasach stalinowskich. Agata Buzek, Krystyna Janda i Anna Polony muszą zmierzyć się nie tylko z ponurą rzeczywistością, ale także z niejakim Bronisławem (zagrał go z wdziękiem Marcin Dorociński), tajemniczym facetem o demonicznym spojrzeniu, uosabiającym wcielone Zło.
"Rewers" to kino, jakiego w Polsce dotąd nie oglądaliśmy, próbujące się wyzwolić z obowiązujących dotąd cierpiętniczo-martyrologicznych schematów. A także znak, że filmowe stery na dobre przejmują młodzi - podkreślają zgodnie krytycy. - Nie wiem, kto to jest przeciętny widz. Wierzę natomiast w inteligencję, smak i gust widowni oglądającej moje filmy - tak, z pewną dozą chełpliwości, podsumował tę pokoleniową zmianę warty Borys Lankosz.
Może sobie pozwolić na taką opinię, bowiem staliśmy się w Gdyni świadkami interesującego zjawiska: w werdykcie jury tegorocznej fety pominięto bowiem hurtem produkcje tych, którzy przez dziesięciolecia uosabiali polską kinematografię. Wśród wyróżnionych zabrakło m.in. Janusza Morgensterna (przywiózł na konkurs interesujące"Mniejsze zło"), Feliksa Falka ("Enen"), Jana Jakuba Kolskiego ("Afonia i pszczoły") i Agnieszki Holland ("Janosik").
Ale to niejedyne tegoroczne filmowe klęski. Sprawiedliwie trzeba dodać, że uznania w oczach krytyków nie znaleźli też inni murowani reżyserscy kandydaci do laurów: Rafał Wieczyński i jego "Popiełuszko. Wolność jest w nas", Paweł Borowski ("Zero") i Marcin Wrona ("Moja krew"). Hołdy dla przeszłości załatwiły zaś w tym roku Platynowe Lwy: za całokształt twórczości artystycznej otrzymali je Jerzy Hoffman i Kazimierz Kutz.
Z kolei Srebrne Lwy przypadły "Wojnie polsko-ruskiej" Xawerego Żuławskiego, ekranizacji głośnej książki Doroty Masłowskiej "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną". Film króluje już od kilku miesięcy na srebrnych ekranach, zaś statystyka podaje, że obejrzało go do tej pory ponad 400 tys. widzów, co - w porównaniu z innymi nadwiślańskimi produkcjami - wydaje się wynikiem rewelacyjnym.
I czy się to komuś podoba, czy nie, polskie kino dalej czekają eksperymenty w stylu filmu 37-letniego Xawerego Żuławskiego. Zresztą trudno zarzucić temu obrazowi cokolwiek pod względem warsztatowym. A rolę Borysa Szyca, czyli błyskającego łysiną dresiarza Silnego, można spokojnie uznać za jedną z najciekawszych w polskim kinie ostatnich lat. Co doceniło również gdyńskie jury, obdarowując aktora nagrodą za najlepszą rolę męską (na końcowej gali pojawił się przekornie we frywolnej peruczce). To znak, że do polskiego kina wkracza nowe.
Franciszek Barwiński - POLSKA Gazeta Krakowska
____________________________________________________________________________________________
i na zakończenie kilka malutkich prezentów
____________________________________________________________________________________________
Taki zbiorczy list, to i zbiorcze gratulacje. Za Rewers, za Kobietę 20-lecia, za Bagdad Cafe, zdolnego Synka u progu kariery (był tutaj też wywiad, ale już go Pani zamieściła, więc...), za nominacje do Złotych Kaczek (głosy oddane), za nominację do tytułu Polaka Roku programu Kocham Cię Polsko, za...o matko, wszystko.
Udanego finiszu z Konfiturami!
Serdeczności,
N.