Nie wiem od czego zacząć, jeszcze wczoraj na samo wspomnienie tego spektaklu płynęły łzy... To było doswiadczenie graniczne. Siedzę sobie wygodnie w teatralnym fotelu i nagle jak rażona piorunem, w każdym kolejnym słowem bohaterki odkrywałam że jest w tym coraz więcej mnie. Jej życie było tak przystawalne do mojego, że to aż chwilami bolało...Wciąż nie potrafię na ten spektakl spojrzeć z dystansem.... Tym bardziej teraz gdy od kilku lat tych ograniczeń jest znacznie więcej i to moje ciało "dyktuje warunki". A ja często leżę i leżę choćbym nie wiem jak chciała wstać to akurat nie mogę i muszę się poddać.... Te wszystkie emocje są tak bardzo moje... Te frustracje, gniew , nieuzasadniona czasami złość.... Bo ja się właśnie często tak czuję że inni sobie "wpadają" do mnie na chwilę, a potem z ulgą pędzą do swoich żyć, a mnie się zostaje jakieś ER ZET cholera nie życie jak pisała Agnieszka Osiecka....Czasami jest tak że rośnie niewidzialna szyba dźwiękoszczelna za którą jestem i chce mi się krzyczeć ale wiem że nikt mnie nie uslyszy.... Bo ja leżę a tam gdzieś właśnie dzieje się świat. Beze mnie. Mnie tam nie ma i wszyscy jakoś sobie radzą. Do cholery. Ja zostaje i mam swoją "imprezę" a klepsydra odmierza czas ktory przesypuje się gdzieś przez moje palce....Idźcie już sobie wszyscy... Z tym swoim politowaniem... No tak tylko ile mogę sama? Ta granica u mnie codziennie gdzies się przesuwa, nieczęsto na moją korzysć i musi przyjść Pani Batonik... Dopóki jestem wśród bliskich mam szansę, szansę wydostać się na chwilę i czasem kiedy wyjdę jest tak kolorowo jak w wesołym miasteczku, tylko że to nie ja siedzę na karuzeli, nie mnie się kręci w głowie do szaleństwa.... Ja tylko stoję sobie i przyglądam się, a gdy się tak zdarzy, że ktoś poda rękę z daleka albo zejdzie z karuzeli i przysiądzie obok mnie, moze nawet zechce mnie usłyszeć... to ja mówię, mówię czasem nawet z nadzieją, że może nie wszyscy lubią roller coaster, ale nie zaraz chwileczkę.... przecież ja nie mogę... I kiedy na zakończenie spektaklu bohaterka wylicza te wszystkie rzeczy, których nie może ja mimowolnie w myślach "odhaczałam" sobie, a nie to nie, to jeszcze dam radę.... I potem nagle mieszanina emocji, bo mogę jeszcze mogę pisać mogę mówić, mogę nawet czasem coś przeżyć, zobaczyć, mogę włączyć radio i usłyszeć muzykę....I mogę sama sięgnąć po papierosa choć nie palę

Opanowując trochę swoje rozedrganie, chciałam podziękować wszystkim, którzy ten spektakl stworzyli, za odwagę podjęcia "niewygodnego" tematu, reżyserowi za niezwykłe wyczucie i wrażliwosć, stworzenie tego pokoju tego świata, tak bardzo prawdziwego i Sonii Bohosiewicz za to, że stanęła na scenie i potrafiła gdzieś odnaleźć w sobie wiele z tego co ja czuję i co jest w dużym stopniu moją codziennością.... Choć trudno mi się pozbierać, pewnie trochę mi to zajmie


Pozdrawiam najserdeczniej jak umiem...
Ewa Sobkowicz
PS. Właśnie wysłuchalam w radiowej Trójce audycji, ktorej gościem byla Pani Magda Umer i mówiła między innymi o tym, że kiedy nam jest tak źle samym ze sobą to ukojenie mozna odnaleźć w sztuce- w różnych jej dziedzinach. Pewnie mówiła to juz wiele razy w najróżniejszych okolicznościach.
