Witam Panią.
Nie będę owijać w bawełnę. Zresztą Pani też wali prosto z mostu.
Chodzi o Osiecką. Oglądam serial o Niej w TV. Zawsze zakochana w jej piosenkach, zawsze podziwiająca jej przyjaciółki takie jakie Pani, Magda Umer czy Maryla Rodowicz. Te wspólne kawki, wódeczki, wypady, ploteczki, zwierzenia, marzenia. Ach, jak zazdroszczę...!
I teraz... coś mi zazgrzytało, ale uprzedzam: nie chcę nikogo obrazić. A że osądzę? Sprawa publiczna przecież, osoby też. I nie jest to wszystko żadną tajemnicą, że Agnieszka Osiecka jako matka nie zdała egzaminu. To bardzo delikatne określenie względem matki, która porzuca swoje kilkuletnie dziecko i woli życie z kolejnym kochasiem. W sumie banał, bardzo smutny, niestety dość częsty, choć częstszy w wykonaniu panów - co z powodu wdrukowanych nam stereotypów kulturowych nigdy tak nie oburza jak ta właśnie sytuacja: matka zostawia małe dziecko i idzie w nowe tango z entym panem jej serca.
Zastanawiam się, czy mając w gronie swoich znajomych taką osobę mogłabym się z nią spotykać, kawkować, plotkować, przyjaźnić się i tak dalej. Wiedząc, że mam do czynienia z kimś kto ma w nosie własne małe dziecko. Czy i jak mogłabym się uśmiechać do takiej osoby, zwierzać się jej, spotykać się na pogaduchy...?
Nie. Nie umiałabym. Powiedziałabym co o niej myślę. Że mimo jej genialnego talentu literackiego jest dla mnie... zerem. Że nie chcę jej znać, bo tacy ludzie to dla mnie potworki. I nie zmienią tego najcudowniejsze piosenki wszech czasów. Bo po prostu nie są w stanie tego zrobić.
Tak, wiem, że córka Osieckiej wybaczyła jej wiele. Ale nie o to przecież chodzi w moim liście do Pani. Tym bardziej że wtedy gdy kilkuletnie dziecko nie miało matki, bo ta wolała balować z kolejnym kochasiem, to o wybaczeniu mowy być nie mogło.
Jaki wniosek? Jestem dziwna, nie umiałabym bowiem jak Pani, Magda Umer czy Maryla Rodowicz robić dobrą minę do złej gry. Jestem malutka przy Was. Nie dlatego że pozbawiona Waszych pięknych uzdolnień artystycznych, ale dlatego że nie umiem grać w takiego życiowego pokera.
A piszę o tym, bo właściwie nagle mnie to wszystko olśniło. Przez ten serial chyba. I ponieważ Pani zawsze była moją aktorską boginią i człowiekiem podziwianym też z innych - pozaartystycznych - powodów, to boli mnie to olśnienie jak jasna cholera. Spóźnione olśnienie, ale jakoś wcześniej nigdy tego tematu nie brałam sobie na tapet.
Być może mówiły Panie Agnieszce, że powinna wrócić do dziecka. Być może ganiły ją za to pozbawione serca antymatczyne wcielenie, ale przecież ciągle się Panie z Osiecką przyjaźniły i wręcz ją adorowały. Nie umiem tego ogarnąć. Za żadne skarby świata. I Magda Umer - dla mnie zawsze synonim wrażliwości na ludzką krzywdę, delikatności, pięknej duszy, dobroci... a tu buzi buzi z wyrodną matką? Bo jak nazwać taką osobę, która porzuca własne malutkie dziecko? Zabijcie mnie, nie rozumiem tego.
Oj, jak boli mnie to i prowadzi do weryfikowania charakterów moich ukochanych artystek...
Saba