Wstrząsający wywiad

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Wstrząsający wywiad

Postprzez micluk Pt, 15.07.2005 13:15

To warto przeczytać...
...

Głowa Morducha Halsmanna

Sprawy rodzinne, czyli austriackie rozliczenia z przeszłością. Z Martinem Pollackiem, autorem "Ojcobójcy" i "Der Tote im Bunker", rozmawia Jan Strzałka

Po 1945 r. Niemcy nie dyskutowali, czy są ofiarą Hitlera, i rozliczyli się z przeszłością - choć ostatnio mówią o bombardowaniu Drezna, o wypędzonych - a nas dopiero czeka rachunek sumienia. Starsze pokolenia użalają się, że po wojnie Austrię okupowała Armia Czerwona, dopuszczając się gwałtów i bezprawia - szkoda tylko, że ci sami ludzie nie wspominają, co u nas działo się przed 1939 r.

2005-07-17




JAN STRZAŁKA: - Prezydent Austrii Heinz Fischer zaapelował niedawno do rodaków, by uznali swój udział w zbrodniach hitlerowskich. Z sondaży wynika, że ponad 40 proc. społeczeństwa waha się, czy 8 maja 1945 był dla Austrii dniem zwycięstwa czy klęski.

MARTIN POLLACK: - Apel wydaje się potrzebny. Od sześćdziesięciu lat oszukujemy się, że byliśmy pierwszą ofiarą Hitlera. Owszem, byliśmy, ale w imię prawdy powinniśmy dodać, że w latach 30. większość Austriaków tęskniła za Hitlerem i przyjęła Anschluss z entuzjazmem. 96 proc. Austriaków opowiedziało się za przyłączeniem do Rzeszy, później wielu moich rodaków z ochotą służyło w Wehrmachcie, w gestapo lub w SS.

- Jak Pański ojciec?

- Jak mój ojciec, oficer SS.

Austriaccy gestapowcy czy esesmani często służyli w dawnej Galicji. W Polsce spotykam się niekiedy z opinią, że moi rodacy zachowywali się ciut przyzwoiciej niż Niemcy; miło to słyszeć, choć warto pamiętać, że wielu hitlerowców było rodowitymi Austriakami lub Niemcami wychowanymi w Austrii, jak Eichmann czy Kaltenbrunner, który wędrował z moim ojcem po Alpach.

Jajo węża
Najwyższa pora przyznać się do winy i zacząć szczerą rozmowę o historii. Dyskusja o przeszłości trwa od chwili, gdy wybuchła afera wokół prezydenta Kurta Waldheima, oskarżonego o udział w zbrodniach Wehrmachtu na Bałkanach. Nasz geniusz przejawia się w tym, że wmówiliśmy światu, iż Hitler był Niemcem, a Beethoven Austriakiem. Jednak intelektualiści, historycy, a co najważniejsze - młodzież protestują przeciw zakłamywaniu historii.

Każdy, nawet jeśli dostąpił łaski późnych narodzin, stoi dziś przed koniecznością rozliczenia się z przeszłością, pytając na przykład o przeszłość swoich ojców. Z przykrością muszę wyznać, że pochodzę z rodziny fanatycznie przywiązanej do nazizmu. Gerhard Bast, mój ojciec - nazwisko noszę po ojczymie - służył w gestapo i SS, w jednostkach Einsatzgruppe i Sonderkommando, które rozstrzeliwały Słowaków, Polaków i paliły żywcem Żydów. Nie czuję się winny, ale poczuwam się do odpowiedzialności za jego zbrodnie. Wydałem niedawno “Der Tote im Bunker”, opowieść o tym, jak moi dziadkowie, rodzice i wujowie dali się uwieść nazizmowi. Czytelnicy mówią, że przełamałem tabu polityczne i pokonałem własny wstyd, dzięki czemu łatwiej im przyznać się, że ich przodkowie także ulegli nazizmowi. Coraz mocniej czujemy konieczność ujawnienia prawdy, nawet jeśli wiążą się z tym wstydliwe tajemnice rodzinne.

- Czy te zmiany są powszechne? Jak ocenia się hitlerowską przeszłość na przykład w Tyrolu?

- Tyrol zawsze był ultrakonserwatywny, arcykatolicki, w swoim czasie stał się matecznikiem narodowego socjalizmu, ale nawet tam klimat się zmienia. Bywałem często w Innsbrucku, zbierając materiały do “Ojcobójcy”. “Ojcobójca” to literatura faktu, jakby powiedział Ryszard Kapuściński: “creative non fiction”, quasi-kryminał, a zarazem opowieść o korzeniach austriackiego nazizmu, które tkwią m.in. w Tyrolu.

- "Ojcobójca" przypomina mi "Jajo węża". Akcja książki toczy się w Tyrolu, akcja filmu Bergmana w Berlinie, ale w obu dziełach widzimy, jak w latach 20. dojrzewał faszyzm. Jeden z bohaterów Bergmana mówi: "Każdy, kto wytęży się choćby trochę, może zobaczyć, co nas czeka w przyszłości. To jakby jajo węża. Przez cienkie błonki możesz dokładnie ujrzeć całkowicie ukształtowanego już gada". 10 września 1928 r. Morduch Halsmann i jego syn Filip wyruszyli na wyprawę w Alpy. Co się wydarzyło tego dnia?

- Gdybym to ja wiedział! Wiem tylko, że tego dnia zmarł żydowski dentysta z Rygi, proces jego syna miał wstrząsnąć Austrią, a nawet europejską opinią publiczną, która od sprawy Dreyfusa nie była świadkiem podobnej próby morderstwa sądowego.

Proces Filipa Halsmanna
Halsmannowie wybrali się do Doliny Ziller. Poprzednią noc spędzili w schronisku; inni goście zapamiętali sarkanie Morducha Halsmanna, że syn nie może się doczekać jego śmierci, by zgarnąć pieniądze z polisy ubezpieczeniowej. Nazajutrz stary Halsmann już nie żył; nie wiadomo, czy zasłabł i spadł w przepaść, czy ktoś zadał mu śmiertelny cios. Filip wezwał pomoc, ale gdy nadbiegli ludzie ze schroniska, Halsmann był martwy. Podejrzenia padły na syna, znaleziono kamień ze śladami krwi i mózgu, a więc narzędzie zbrodni, i tego samego dnia Filip został aresztowany. Był jedynym podejrzanym, w dodatku uparcie zeznawał, że gdy ojciec spadał w przepaść, w pobliżu nie było żadnej trzeciej osoby.

Rychło wszczęto proces, bardzo dziwny: zwlekano z wizją lokalną, łamano procedury, nie dopuszczano świadków obrony i ekspertów mogących świadczyć na korzyść oskarżonego, ignorowano brak niezbitych dowodów i motywów (okazało się na przykład, że nie było żadnej polisy). Lokalna prasa i opinia publiczna wydała wyrok na Filipa, nim zaczął się proces: Żydzi bezczeszczą święty Tyrol. W gazetach z pogardą pisano, że oskarżony “w rysach ma coś zwierzęcego”. Był winny, bo mówił z obcym akcentem, był Żydem - na dodatek wschodnioeuropejskim, a więc pewno bolszewikiem. Był też wykształcony, co dodatkowo obciążało go w oczach Tyrolczyków. Stał się kozłem ofiarnym. Poruszony ödon von Horvath w powieści “Wieczny kołtun” opisał mentalność austriackiego antysemity domagającego się skazania Halsmanna: “Zabił swego żydowskiego tatę ten żydowski nicpoń, czy nie zabił - wszystko jedno! Tu chodzi o prestiż austriackiego wymiaru sprawiedliwości, nie można przecież pozwalać Żydom na wszystko!”. I wymiar sprawiedliwości zadbał o swój prestiż: sąd w Innsbrucku skazał Halsmanna na dziesięć lat więzienia.

W jego obronie stanęli liberałowie, protestowali austriaccy i niemieccy intelektualiści, m.in. Thomas Mann, Sigmund Freud, Erich Fromm, Jakob Wassermann, co mu pomogło, ale i stało się gwoździem do trumny. Halsmann znalazł się między dwoma frontami: lewicą - nie tylko komunistyczną, także liberalną - a tyrolskimi konserwatystami, którzy nie wybaczyli mu, że ujmuje się za nim znienawidzony “czerwony Wiedeń”. Znalazł się w sytuacji absurdalnej, może dlatego w celi z przejęciem czytał Franza Kafkę. Podczas procesu zachowywał się arogancko, pouczał przysięgłych, zraził do siebie wszystkich, jakby nie czując, że kopie sobie grób. Upierał się, że jest niewinny, i powtarzał, że feralnego dnia w Dolinie byli tylko on i ojciec.

- Kto więc zabił Halsmanna?

- Nie wiem, choć przestudiowałem wszystkie akta sądowe. Nie sądzę, by Filip był mordercą - to nieprawdopodobne psychologicznie. Zbrodni tej nigdy nie wyjaśniono; nie można wykluczyć winy Filipa, nie można też wykluczyć, że w Dolinie Ziller znalazł się nieznany człowiek, który wiedział, iż Morduch Halsmann ma przy sobie sporą gotówkę; dzień wcześniej wielu gości w schronisku czuło “smród żydowskich pieniędzy”. Podczas procesu zgłaszali się ludzie, którzy przyznawali się do zabicia Halsmanna; niektórzy to wariaci, ale niektórzy - jak ustalono - mogli mieć możliwość i motyw popełnienia morderstwa. Filip mógł nie widzieć mordercy, gdyż ojciec szedł z tyłu; poza tym miał słaby wzrok. Mógł też zadziałać mechanizm pamięci urojonej, na co wskazywali psychiatrzy: widział mordercę, a ponieważ przeżył szok, jego podświadomość wyparła z pamięci zdarzenie i stworzyła jego urojoną wersję. Niestety, sąd nie dopuszczał ekspertyz psychiatrów lub je ignorował.

Halsmann nie mógł liczyć na bezstronność sądu. Po pierwszym wyroku obrońcy wnieśli apelację i choć podczas drugiej rozprawy dopuszczono ekspertów i świadków obrony - dzięki czemu obalono wiele argumentów oskarżenia - znów uznano go winnym, choć tym razem skazano tylko - albo aż - na cztery lata więzienia. Mógł prosić prezydenta Austrii o łaskę, lecz stanowczo żądał sprawiedliwości, a nie łaski, którą zresztą po dwóch latach mu okazano. Nigdy nie przyznał się do zbrodni, w jego winę nie wierzyła matka, siostra i wielu przyjaciół.

Gdzie zaczyna się Rzesza
Sprawa Halsmanna jest tłem opowieści o początkach faszyzmu austriackiego. Przez dziesięciolecia koncentrowano się na tym, jak faszyści zdobywali autorytet w Wiedniu, nie interesując się faszyzmem prowincjonalnym, a moim zdaniem faszyzm jest fenomenem mentalności prowincjonalnej.

Adolf Hitler pojawił się po raz pierwszy w Innsbrucku w 1919 r., ale wtedy przemawiał do niemal pustej sali. Jeszcze kilka lat później wydawało się, że swastykowcy, jak ich pogardliwie nazywano, to lumpenproletariat i margines, przesiadujący w knajpach z innymi dziwakami: socjalistami i komunistami. Tymczasem około roku 1928 klimat zaczął się zmieniać. Sprawa Halsmanna była faszystom na rękę, zbili na niej kapitał polityczny. Ma Pan rację, porównując Berlin z “Jaja węża” z Innsbruckiem końca lat 20. W Innsbrucku było już widać gada...

Przełom lat 20. i 30. to młodość mojego ojca, studenta prawa na uniwersytecie w Grazu i zapalonego alpinisty. Gerhard Bast kochał Alpy ponad życie i w Alpach zginął, gdy w 1947 r. na fałszywych papierach próbował przedostać się z Włoch do Austrii, by zabrać moją matkę i mnie, i uciec z nami do Argentyny. Zamordował go przewodnik, który połakomił się na jego pieniądze. Często się zastanawiam, kim byłbym, gdyby Hitler wygrał wojnę - może gubernatorem Galicji, a Pan zamiatałby ulice? Co my wiemy o sobie? Byłem reporterem podczas wojny na Bałkanach, widziałem, do czego zdolni są przyzwoici ludzie, którzy nagle mordują sąsiadów. Pisząc “Der Tote im Bunker”, chciałem poznać prawdę: kim jestem i co odziedziczyłem po Gerhardzie Baście, poza miłością do Alp.

- Co Alpy mają wspólnego z faszyzmem?

- Alpy były ideologicznym tłem procesu Halsmanna; niektórzy żądali nawet, by nie sądzić go na sali rozpraw, ale gdzieś na wysokości 1000 metrów nad poziomem morza, bo tam - jak powiadano - zaczyna się Rzesza. Alpy były elementem mitologii narodowosocjalistycznej: świętymi germańskimi górami, których nie może bezcześcić obca, zwłaszcza żydowska stopa. Ze stowarzyszeń alpinistycznych wyrzucono niearyjczyków, na schroniskach umieszczano swastyki i napisy: “Żydów nie przyjmujemy”. Wara od Alp - wołali swastykowcy - niech Żydzi siedzą w bolszewickim Wiedniu!

Nienawiść Tyrolczyków wobec Żydów była powszechna, choć w latach 20. w Innsbrucku żyło zaledwie pięciuset zastraszonych Żydów. Proces Halsmanna zaczął się od słów oskarżyciela: “Oskarżony jest człowiekiem obcym dla nas w wymiarze jego wychowania, otoczenia, sposobu życia”. Czy nie mieli więc racji liberałowie bojąc się, że wraz z procesem dochodzi do zatrucia środowiska społecznego?

Mój ojciec zdał maturę w roku 1929, w 1931 r. wstąpił do NSDAP, rok później do SS. NSDAP przestała być partią lumpenproletariatu, jej szeregi wzmocniły się o ludzi wykształconych i - jak wspominała moja babcia - skłonnych do idealizmu. Wierzę jej: na początku lat 30. członkostwo w NSDAP nie dawało w Austrii żadnych korzyści, raczej przysparzało kłopotów. W 1933 r. partię zdelegalizowano, dziadka i ojca skazano na kilka miesięcy obozu, podobnie jak wielu komunistów. Kariera mojego ojca zaczęła się dopiero po Anschlussie.

- Dlaczego Pańska rodzina okazała się podatna na narodowy socjalizm?

- Moja rodzina pochodzi ze Słowenii, czyli z habsburskich kresów. Stykały się tam narody, kultury i wyznania, co prowadziło do konfliktów i radykalizacji postaw. Dziadkowie gardzili tolerancyjną monarchią, a po I wojnie światowej nie uznali Austrii za własne państwo, z miłością spoglądając na Wielkie Niemcy, gdzie nie pobłaża się przybłędom. W takim klimacie dorastał Gerhard Bast. W “Der Tote im Bunker” usiłuję pokazać drogę, która doprowadziła moich bliskich do hitleryzmu. Babka, dziadek, ojciec nie byli potworami ani degeneratami. Ojca nie pamiętam, ale dziadków pamiętam doskonale, zawdzięczam im szczęśliwe dzieciństwo. Jestem pewien, że ojciec nie wydawał się potworem, lecz miłym człowiekiem, a czy Pan wie, co robił podczas wojny?

- Co?

- Mordował Pańskich rodaków. Nie mogę sobie wyobrazić, jak się czuł, wydając rozkaz rozstrzelania czy spalenia żywcem ludzi. Pewno nienawidził Żydów, nie wątpił, że trzeba ich wybić co do jednego, pewno był dumny, że wybrał słuszną drogę i kroczył po niej bez wahania - tak wspominali go dziadkowie i mama. Hitleryzm żądał od swoich wyznawców, by maszerowali, spełniali rozkazy i nie zadawali pytań, wyzbywszy się intelektualnych i moralnych skrupułów, by polowali na Żydów, nie zastanawiając się, dlaczego. Ojciec maszerował, polował na ludzi, ale może pytał w duchu: dlaczego? Na tym polega mój dramat: nie dysponuję jego dziennikami ani listami, więc może widzę go niesprawiedliwie? Co ja o nim wiem? We wspomnieniach babci i mamy pozostał człowiekiem szlachetnym, oficjalne dokumenty pokazują go jako nieskazitelnego oficera. Chcę wierzyć, że może czasami sumienie nie pozwalało mu zasnąć, że budził się z okrzykiem przerażenia.

- Leni Riefenstahl zemdlała, gdy we wrześniu 1939 była świadkiem egzekucji w polskim miasteczku...

- Ojciec zapewne nie mdlał podpisując rozkazy, zachowywał się, jak na niemieckiego oficera przystało. Ocalały raporty z egzekucji w Münster, gdzie był szefem gestapo, tam podpisał też rozkaz deportacji miejscowych Żydów. Byłbym szczęśliwy, gdybym znalazł dokument opisujący jego omdlenie.

Opowiem panu typową austriacką historyjkę. Gerharda Basta pochowano w rodzinnym Amstetten, sennym i prowincjonalnym miasteczku. Rzadko tam bywam, ale mam w Amstetten przyjaciela, który niedawno pokazał mi odnowiony grób pewnego szeregowego esesmana, odnowiono nawet pieczołowicie złote runy esesmańskie na płycie nagrobnej. Taka jest Austria: pierwsza ofiara Hitlera, kraj, w którym kłamstwo urosło do rangi prawdy, kraj zapomnienia o prawdziwych ofiarach. Czy Pan myśli, że ktoś pamiętał o Filipie Halsmannie? Wszyscy o nim zapomnieli, nawet Innsbruck, choć przez dwa lata ekscytował się procesem.

Wielkie i małe liczby
Ja również usłyszałem o nim dopiero w 1991 r., gdy w lokalnej gazecie przeczytałem, że w Innsbrucku pochowano głowę człowieka zamordowanego przed z górą sześćdziesięciu laty. Zaintrygował mnie ten pogrzeb, wybrałem się do Innsbrucka, zacząłem szperać w archiwach i szukać ludzi, którzy pamiętaliby cokolwiek - ale nikt nic nie pamiętał.

- Gdy sądzono Halsmanna, Polska żyła sprawą Gorgonowej - skądinąd również sądzonej za obcość. Gorgonowa nadal żyje w świadomości wielu Polaków, a przewodnicy na Cmentarzu Łyczakowskim proponują pójście na grób Lusi Zarembianki, którą Gorgonowa miała zabić.

- Nawet ja znam sprawę Gorgonowej, tymczasem Austriacy wyparli z pamięci Halsmanna. Młody historyk, dyrektor archiwum miejskiego, pierwszy raz usłyszał o procesie, gdy poprosiłem go o udostępnienie materiałów. Morducha Halsmanna pochowano w 1928 r., a jego głowę przechowywano przez kilkadziesiąt lat w instytucie medycyny sądowej. Dziwna sprawa, a jeszcze dziwniejsze są kulisy spóźnionego pogrzebu, ale o tym dowiedziałem się po opublikowaniu “Ojcobójcy”.

Niewielka gmina żydowska w Innsbrucku przez lata żądała od władz miejskich, by zgodnie z prawem żydowskim pochować głowę obok ciała Halsmanna, ale dyrektor instytutu nie zgadzał się, argumentując, że głowa jest dowodem rzeczowym. Jakim dowodem, skoro nie żył już nawet Filip Halsmann, który zmarł w 1979 r.? Dopiero w 1991 r. wicekanclerz Erhard Busek poparł społeczność żydowską i głowę pochowano, bez wiedzy dyrektora instytutu i pod jego nieobecność. Gdy ten biurokrata usłyszał o pogrzebie ulubionego corpus delicti, pognał na cmentarz, by zapobiec “bezprawiu”, ale ceremonia już się skończyła. Rozwścieczony, polecił więc ekshumować “dowód rzeczowy”, by móc chociaż potwierdzić, że to głowa Halsmanna i wyrazić zgodę na jej pogrzebanie. Głowę ekshumowano, przeprowadzono od nowa wszystkie procedury i ceremonie. O tym skandalicznym incydencie nie wspomniano w prasie ani słowem.

- Dlaczego gmina uciekła się do podstępu?

- Żydzi wolą siedzieć cicho, nie rzucać się w oczy, pokornie błagać, by pozwolono im spełnić obrządek pogrzebowy, co świadczy, że coś jest nie w porządku.

Rok 1991 był ważny także z innego powodu: to wtedy kanclerz Franz Vranitzky jako pierwszy polityk austriacki powiedział, że ponosimy odpowiedzialność za zbrodnie hitlerowskie, ale jego słowa odbiły się większym echem za granicą niż w Austrii. Niemniej dzięki Vranitzkiemu wielu Austriaków poczuło, że musi zmierzyć się z przeszłością narodu i własnej rodziny. Gdyby nie jego śmiałość, nie wiem, czy rozmawiałbym z Panem o Halsmannie, a przede wszystkim o Gerhardzie Baście. Dla mnie to sprawa ciągle bolesna, ale nie bałem się Pańskiego pytania, co mój ojciec podczas wojny robił w Polsce.

Niektórzy, nawet Polacy, mają mi za złe, że trąbię o wstydliwych sprawach rodzinnych, bo nie wypada pisać źle o ojcu, nawet jeśli był esesmanem. Ale to nie jest kwestia: wypada - nie wypada, lecz mojej współodpowiedzialności. Czuję też, że mam obowiązek ocalić pamięć o ofiarach ojca, aby nie rozpłynęli się w anonimowej masie milionów zamordowanych - w miarę możliwości powinniśmy ocalić każde nazwisko, każdą biografię, każde istnienie. Sześć milionów to Wielka Liczba, ale na przeciętnym człowieku wrażenie czynią tylko małe liczby, los Halsmannów czy Bastów.

Należę do ostatniego pokolenia, które czuje łączność z przeszłością, bo urodziłem się w roku 1944. Dla mojego syna to dzieje odległe niczym starożytna Grecja. Czytał “Der Tote im Bunker”, ale mam wrażenie, że nie w pełni przeżył historię rodzinną, choć nie tracę nadziei, że kiedyś przemyśli los swojego dziadka; zresztą syn należy do pierwszego pokolenia, które prawdę o hitlerowskiej Austrii poznało w szkole.

- Podobno 25 proc. Austriaków uważa, że cierpienia Żydów są wyolbrzymiane...

- Niestety, te dane są prawdziwe: wystarczy posłuchać w knajpie, co ludzie plotą o Żydach. Włos się na głowie jeży, gdy na pytanie: “co słychać?” - chłopi z mojej wsi odpowiadają: “Alles in deutscher Hand”, wszystko w porządku, dopóki trzymamy sprawy w niemieckiej ręce. Niechęć do Żydów rośnie, bo spadkobiercy ofiar Holokaustu domagają się restytucji mienia i odszkodowań. Przeciętny Austriak twierdzi, że spłaciliśmy wszystkie odszkodowania i Żydzi nie mają prawa o nic więcej się upominać.

Po 1945 r. Niemcy nie dyskutowali, czy są ofiarą Hitlera, i rozliczyli się z przeszłością - choć ostatnio mówią o bombardowaniu Drezna, o wypędzonych - a nas dopiero czeka rachunek sumienia. Starsze pokolenia użalają się, że po wojnie Austrię okupowała Armia Czerwona, dopuszczając się gwałtów i bezprawia - szkoda tylko, że ci sami ludzie nie wspominają, co u nas działo się przed 1939 r., że np. zapomnieli o Halsmannie. Na szczęście inni go pamiętają.

Gdy Halsmann odzyskał wolność, wyjechał do Paryża i związał się z surrealistami, stając się cenionym fotografikiem: portretował Salvadora Dalego, Chagalla; gdy zaś Hitler zaatakował Francję, emigrował do USA, a wizę pomógł mu uzyskać Thomas Mann. W Stanach zdobył sławę, fotografując największe gwiazdy Hollywood: od Hitchcocka po Marilyn Monroe. Do końca życia nigdy nie wspominał o tragedii w Alpach, nawet jego biografowie nie wiedzieli, jakie ciążyły na nim oskarżenia.

***

- "Ojcobójcy" nie zadedykował Pan Filipowi Halsmannowi...

- ...ale Ruth Roemer, jego narzeczonej, Niemce z Drezna, która trwała przy nim w najcięższych momentach i do której pisywał z więzienia wzruszające listy miłosne. I choć prosił ją, by o nim zapomniała, Ruth pozostała mu wierna. “Ojcobójcę” zadedykowałem też Richardowi Glaserowi, kupcowi żydowskiemu z Innsbrucka, który przez lata - nie zważając na ryzyko - wspierał Filipa, pomagał jego matce i siostrze, wynajął jednego z najlepszych obrońców w Austrii, a przecież Halsmannowie byli dla niego ludźmi obcymi.

Niektórych stać na heroizm nawet w najgorszych czasach. Pewna katoliczka z Innsbrucku, nie bojąc się narazić opinii, napisała w miejscowej gazecie, że temu biednemu chłopcu, który w więzieniu nabawił się gruźlicy, winniśmy chrześcijańskie miłosierdzie. Takich ludzi warto ocalić od zapomnienia.

MARTIN POLLACK (ur. 1944) jest austriackim dziennikarzem, pisarzem i tłumaczem. Studiował slawistykę i historię Europy ¦rodkowej na uniwersytetach w Pradze i Warszawie, był warszawskim korespondentem “Spiegla”, pisał reportaże z ogarniętej wojną Jugosławii. Jego pierwsza książka “Po Galicji. O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach” (polski przekład 2000) to “imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie, wyprawa w świat, którego już nie ma”. W Wydawnictwie Czarne ukazał się niedawno jego “Ojcobójca” (podobnie jak “Po Galicji” w tłumaczeniu Andrzeja Kopackiego), na przyszły rok Czarne zapowiada “Der Tote im Bunker”. Obie książki to znakomita literatura faktu, rekonstrukcje austriackiego losu zbiorowego i prywatnego, odważne rozliczenie się z faszystowską przeszłością ojczyzny pisarza.

Pollack tłumaczy także literaturę polską. Przełożył na niemiecki m. in. dzieła Andrzeja Bobkowskiego, Wilhelma Dichtera i Ryszarda Kapuścińskiego.


Przeszłość, Historia- w jej obliczu stajemy bosi.
Avatar użytkownika
micluk
 
Posty: 68
Dołączył(a): Pn, 28.02.2005 14:55
Lokalizacja: Bia

Postprzez Krystyna Janda N, 17.07.2005 06:58

Tak, już keidyś czytałam podobny wywiad, z nim..Jest też cały rodział w ksiązce opowiadającej o dzieciach nazistów, pisałam o niej w dziennikach....Bardzo dziekuję.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja