prasa, czyli żeby być na bieżąco :)

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

prasa, czyli żeby być na bieżąco :)

Postprzez nat Pn, 16.02.2009 10:29

Berlinale 2009. Życzę każdemu tak pouczającego festiwalu
16 lutego 2009

Tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie przeszedł już do historii. Z pewnością zapisze się w niej jako edycja niezwykle różnorodna, na której "dużo się działo": światowe kino zaprezentowane zostało w wielu przeróżnych formach, filmy popularne przeznaczone dla szerokiej publiczności wyświetlane były tu obok artystycznych adresowanych do wąskiego grona widzów, a mainstream sąsiadował z obrazami niezależnymi i autorskimi. Poza tym wydarzyło się w tym roku w Berlinie dużo, dużo więcej.

Atrakcji dostarczali widzom także: filmowcy mówiący w swoich filmach o sprawach najważniejszych prawdziwie i wiarygodnie, a czasem bredzący kompletnie bez sensu; konkurs, w którym dominować miały hasła o kryzysie i globalizacji, a który nie do końca był właśnie taki oraz Andrzej Wajda, jeden z największych bohaterów tegorocznej imprezy, który kolejnym dowodem poparł tytuł Mistrza od lat stawiany przed jego nazwiskiem. "Stary reżyser", jak sam siebie nazywa, dał się uwieść modnemu minimalizmowi, a malkontentom biadolącym nad "popadaniem w patos" i "unikaniem nowych interpretacji", udowodnił, że nie ma problemu z realizacją filmu, który otrzyma nagrodę za innowacyjność. "Tatarak", to dojrzałe, osobiste kino kontynuujące wątki obecne już w jego twórczości - krzyk przeciwko śmierci i przemijaniu. Wajda łączy w nim kilka form: tradycyjną ekranizację opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza o kobiecie, która w przeczuciu śmierci zaczyna szukać młodości, przejmujące monologi Krystyny Jandy, w których aktorka z odwagą dzieli się rozpaczą, strachem, poczuciem bezsilności i straty jakie towarzyszyło odchodzeniu jej męża, a także swoisty "making-off" z okresu realizacji "Tataraku", w którym wraz z Jandą jawią się jako artyści, dla których obroną przed nicością, przemijaniem i śmiercią jest ich uszlachetnienie i oswojenie w sztuce, a także sam akt tworzenia.

Obrazek

Andrzej Wajda z nagrodą

Życzę każdemu tak pouczającego festiwalu, bo choć w jego podsumowaniach pojawiają się zarzuty o niespójność i zamotanie w pułapce programowego hasła o kryzysie i globalizacji, to zaprezentowanych zostało na nim sporo filmów świeżych i naprawdę ważnych. Tak jak obraz Wajdy i Jandy wyrafinowanych i mądrych, a także realizowanych przez twórców tworzących to o co chodzi na Berlinale - kino zaangażowane, otwierające oczy na problemy jakimi żyje świat i zanurzone w lokalnej kulturze. Twórcy tych obrazów za pomocą kamer opowiadają historie, które dotykają najbardziej palących świat kwestii: stosunku do inności, spraw kobiet, problemów władzy, krytycznie wypowiadają się o sprawach swoich narodów. Nie rezygnują też z zadawania zasadniczych pytań o stan ducha człowieka uwikłanego w historię często demaskują w ten sposób systemy, które nas ograniczają, i szerzą idee wyzwolenia i wolności.

To właśnie takie filmy wzbudziły w Berlinie największe zainteresowanie, zebrały najlepsze recenzje, a także nagrodzone zostały przez jury, któremu przewodziła w tym roku Tilda Swinton, wychowanka piewcy wolności artystycznej - Dereka Jarmana.
(...)

Stopklatka



Spada ranga Berlinale
"Dziennik", poniedziałek 16 lutego 2009 08:00

Zupełnie nietrafiony werdykt – nie tylko jeśli chodzi o Złotego Niedźwiedzia, ale także o większość kategorii – powtarza błędy jurorów zeszłorocznego Berlinale i kompletnie rozmija się z atmosferą i duchem festiwalu. W rozdaniu nagród pominięto najważniejsze filmy i kreacje aktorskie

Przyznanie nagrody peruwiańskiemu "Milk of Sorrow" Claudii Llosy dowiodło, że po raz kolejny zmęczona Europa uległa egzotycznemu kinu, w przypadku którego brak zrozumienia jest odbierany jako wielka głębia znaczeń i treści. W tym kontekście boczną nagrodę dla "Tataraku" Wajdy należy potraktować jako wielki błąd jurorów.

Tegoroczny 59. festiwal filmowy w Berlinie nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Imponująca lista znaczących twórców w konkursie głównym, m.in. Stephen Frears, Lukas Moodysson, Sally Potter, chiński mistrz Chen Kaige czy Grek Theo Angelopoulus zaprezentowali filmy poniżej oczekiwanego poziomu i zebrali chłodne, a czasami miażdżące recenzje. Uratować sytuację mógł rozsądny werdykt. Tymczasem jury pod przewodnictwem Tildy Swinton zignorowało najwyżej oceniane przez krytykę filmy – brytyjsko-francuską koprodukcję "London River", irańskie "About Elly" i świetnie przyjęty "Tatarak" Wajdy. Tytuły, o których było w Berlinie najgłośniej, wprawdzie zostały wyróżnione, ale niekoniecznie w kategoriach, w których na te nagrody zasługiwały.

Na żadną nagrodę nie zasłużył zdobywca Złotego Niedźwiedzia – drugi film w karierze peruwiańskiej reżyserki Claudii Llosy "La Teta asustada". Odwołując się do ludowych wierzeń i rytuałów, próbuje ona uchwycić traumatyczne przeżycia pokolenia czasów terroru w Peru, który panował od początku lat 80. do końca 90. Wedle ludowych wierzeń tytułowe mleko smutku to choroba, na którą cierpią wszystkie dzieci urodzone w złym okresie – z mlekiem matki przekazany im bowiem został nie tylko smutek, ale także lęk, melancholia i fizyczna słabość. Bohaterka filmu Fausta jest jedną z takich ofiar. Matka karmi ją śpiewano-recytowanymi drastycznymi opowieściami o tym, jak była gwałcona, jak zmuszano ją do zjedzenia penisa zabitego męża. Córka nie odróżnia rzeczywistości od tych opowieści – boi się mężczyzn i nosi w waginie ziemniak, by uchronić się przed ich atakami. Sposobem na oswojenie jej lęku jest śpiew, którym zainteresowana jest jej pracodawczyni. Po śmierci matki Fausta najmuje się jako służąca, by zarobić na pogrzeb i transport ciała do jej rodzinnej wioski.

Portretując lokalne zwyczaje, obrzędy pogrzebowe, przesądy i lęki Llosa wraca do tematów, które fascynowały ją w debiutanckim filmie "Madeinusa". Rozgrywał się on w wiosce w peruwiańskich Andach i opowiadał o najważniejszych świętach dla tamtejszych Indian – Wielkanocy. Reżyserka pokazała okres od Wielkiego Piątku do Święta Zmartwychwstania, który przez mieszkańców jest tradycyjnie czasem bez Boga – nie ma wówczas prawa, moralności, grzechu i wszystko wolno. Film miał szerszy kontekst religijny, wychodziły poza granice etnograficznej ciekawostki. Tymczasem "La Teta asustada", porywając się na połączenie kina politycznego z kinem etnicznym, odniosło porażkę. A symbolicznie odcinająca pędy rosnącego w niej ziemniaka Fausta – tak jakby chciała odciąć się od kultury, która narzuciła jej rolę słabszej i innej – wypada zwyczajnie karykaturalnie.

Widząc taki werdykt jury, trudno nie oburzyć się za przyznanie Wajdzie jedynie nagrody im. Alfreda Bauera – za poszerzanie horyzontów sztuki filmowej. To fascynujące, że 82-letni reżyser ma być wzorem innowacyjności dla młodszych kolegów, ale "Tatarak" – najlepszy film Wajdy od dekady – zasługiwał na więcej, przynajmniej nagrodę za scenariusz i za przejmującą kreację Krystyny Jandy. Wajda, rozmawiając z "Dziennikiem", opowiadał o "Tataraku": "Mnie się wydaje, że kino w ogóle idzie w tę stronę, by łączyć film fabularny z filmem dokumentalnym. Coraz częściej widzi się materiał dokumentalny, który jest częścią fabuły. Może to jest jakaś droga do nowych rozwiązań w filmie”. Choć polski reżyser odebrał nagrodę z uśmiechem, po werdykcie jury pozostaje niesmak.

I to nie pierwszy rok, kiedy Berlin ma kontrowersyjne rozdanie nagród. W zeszłym roku po politycznej nagrodzie dla brazylijskich "Elitarnych" jury pod przewodnictwem Costy Gavrasa dostało się za koniunkturalizm. Tym razem członkowie komisji zaserwowali mieszankę jeszcze mniej strawną - eskapistyczno-polityczno-mitologiczną. Podczas konferencji prasowej otwierającej festiwal aktorka Tilda Swinton i pisarz Henning Mankell mówili o potrzebie kina komentującego sytuację tu i teraz, o tym, że zbyt wiele bolesnych historii pozostaje nieopowiedzianych. Taka deklaracja pasowała do społeczno-politycznego profilu Berlinale. Tylko dlaczego mając do wyboru kilka niezłych filmów, którym udało się uchwycić złożone problemy naszych czasów, zdecydowano się na najgorszy?

Werdykt skrzywdził świetne "London River" Rachida Bouchareba, w którym splatają się losy Brytyjki i muzułmanina z Francji. Oboje poszukują swoich dorosłych dzieci, które zaginęły w dniu ataków terrorystycznych na londyńskie metro. Film zasługiwał na nagrodę dla grającej główną rolę Brendy Brethlyn, ale nie zdziwiłaby też nagroda dla niego za reżyserię, scenariusz czy nawet Złoty Niedźwiedź. Zamiast tego jurorzy w "London River" dostrzegli partnerującego Brethlyn i słabszego od niej Malijczyka Sotigui Kouyate (współpracował m.in. z Peterem Brookiem przy "Mahabharacie"). Nagroda dla aktorki powędrowała w ręce Brigit Minichmayr ("Alle Anderen"), która ani z Brethlyn, ani z fantastyczną Jandą w "Tataraku" nie mogła się równać.

Z kolei amerykański "Messenger", przez wielu typowany do nagrody dla aktora Bena Fostera i też znakomicie wpisujący się w formułę Berlinale, zasłużył jedynie na Srebrnego Niedźwiedzia za scenariusz. Opowiada on historię dwóch oficerów, którzy po powrocie z Iraku muszą poinformować rodziny zabitych żołnierzy o śmierci bliskich. Na szczęście w swoim kinowym debiucie Izraelczyk z Nowego Jorku Oren Moverman zgrabnie ucieka od banału obecnych filmów o wojnie, stracie, polityce amerykańskiej, ale przede wszystkim o jego sile stanowi gra młodego Fostera.

W tym roku dystrybutorzy wyjechali w Berlina prawie z pustymi rękami. Wielu narzekało, że kryzys spowodował, że kupili 2 – 3 razy mniej filmów niż zwykle. W sytuacji, kiedy rynek się kurczy, targi nie są tak intratną imprezą, jaką były jeszcze rok temu. Szefowie festiwali powinni bardziej uważać, komu powierzają wybór zwycięskiego filmu, bo na obniżenie prestiżu artystycznego swoich imprez chwilowo nie mogą sobie pozwolić.

Magdalena Michalska



Andrzej Wajda nagrodzony za innowacyjność w Berlinie
16.02.2009

Andrzej Wajda nie wyjechał z Berlina ze Złotym Niedźwiedziem - nagrodą za najlepszy film - ale jego "Tatarak" wzbudził tak wielkie zainteresowanie na 59. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym, że jury nie pozostawiło go bez wyróżnienia. 83-letni reżyser odebrał w sobotę nagrodę im. Alfreda Bauera za innowacyjność.

"Tatarak" na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza i "Zapisków ostatnich" Krystyny Jandy to film osobisty, wręcz intymny. Janda w swoich "Zapiskach" szczerze opisała uczucia, jakich doznawała gdy umierał jej mąż, operator filmowy Edward Kłosiński. Pierwsza część "Tataraku" to przejmujący monolog Krystyny Jandy występującej jako ona sama, sfotografowany niczym scena wyjęta z obrazu amerykańskiego malarza Edwarda Hoppera.

Ale film ten opowiada również o fascynacji Marty, chorej, odchodzącej już ze świata kobiety w kwiecie wieku (Janda) młodym chłopakiem Bogusiem (urodzony w USA Paweł Szajda). W dodatku wszystko wpisane jest w konwencję filmu w filmie - widzimy jak Wajda omawia z Jandą kolejne sceny "Tataraku" czy jak aktorka ucieka z planu w trakcie wyjątkowo wyczerpującej emocjonalnie sceny.

Widzowie, którzy mieli szczęście obejrzeć "Tatarak" w Berlinie, zwracali uwagę właśnie na przejmującą rolę Krystyny Jandy. Niestety, Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą rolę kobiecą jury festiwalu przyznało Birgit Minichmayr za film "Alle Anderen". - "Tatarak" jest bardzo mocno oparty na Jandzie. Jej rola w tym filmie jest wybitna - mówi Joanna Malicka, filmoznawczyni, uczestniczka festiwalu w Berlinie. - Uważam, że skrzywdzoną ją nie przyznając Srebrnego Niedźwiedzia. Za to Wajda dostał nagrodę jak najbardziej słusznie za innowacyjność, bo "Tatarak" w niezwykle świeży sposób mówi o starzeniu się i śmierci, tematach wydawałoby się już ogranych. Nie jest to łatwe kino, niektórzy twierdzili, że film jest trudny, dziwny i nudnawy, ale ja uważam, że jest fantastycznie zrobiony - dodaje Malicka.

Najważniejszą statuetkę - Złotego Niedźwiedzia - otrzymał peruwiański film "La teta asustada" w reżyserii znanej w Polsce m.in. z "Madeinusy" Claudii Llosy.

Grand Prix Jury - Srebrne Niedźwiedzie - powędrowały do niemieckiego "Alle Anderen" w reż. Marena Ade i urugwajsko-argentyńsko-niemieckiego "Gigante" w reż. Adriana Binieza.
__________________________________________________________________________________________

To kino artystyczne, oparte na literaturze najwyższej klasy

Dzieło 83-letniego Wajdy podbiło serca jurorów festiwalu w Berlinie. Michał Kwieciński, producent "Tataraku", relacjonuje sukces Magdalenie Rigamonti

Dlaczego "Tatarak" nie wziął Złotego Niedźwiedzia?

Bo odstawał od reszty filmów.

Był gorszy?

Po prostu zdecydowanie inny. W tym roku większość filmów pokazywanych na festiwalu to obrazy o wielkich problemach społecznych. Wygrała fabuła z Hiszpanii, rozgrywająca się w Peru i dotycząca tamtych realiów. Drugie miejsce zajął obraz urugwajski. Widać było, że jurorzy stawiają na filmy zaangażowane, pokazujące światy dla Europejczyka zupełnie nieznane.

"Tatarak" im się nie podobał?

Z tego, co wiem, podobał się bardzo, ale nie mieścił się w społecznym nurcie. To kino artystyczne, oparte na literaturze najwyższej klasy, opowiadające o uczuciach. Myślę, że prestiżowa nagroda im. Bauera, którą przyznano "Tatarakowi" jest szczera, bo film został świetnie przyjęty. Szeroko komentowano połączenie emocjonalności z nietypową formą.

Wajda wydawał się zdziwiony werdyktem jury...

Nie spodziewał się żadnej nagrody, bo wiedział, że kino społeczne jest bardzo silnie reprezentowane.

Chciał, żeby nagrodę dostała Janda. Była typowana do Srebrnego Niedźwiedzia.

Tak, w kuluarach szeroko komentowano tę kreację. Jednak poziom aktorstwa kobiecego był bardzo wysoki. Jury miało trudny wybór. W każdym razie o roli Jandy się mówiło. Na sobotnim przyjęciu podeszła do Wajdy Tilda Swinton, przewodnicząca jury, i poprosiła, żeby przekazać pani Jandzie wyrazy uznania.

Nie próbowała czasem załatwić sobie roli?

Nie (śmiech). Nic o tym nie wiem.

Pan Andrzej był na przyjęciu?

Przyjęcie było wspaniałe - na około 200 osób. Przybyły wielkie gwiazdy, więc można było napawać się ich widokiem. Ekipa z każdego kraju miała swój stół. Po deserach przyjęcie z siedzącego przerodziło się w stojące i pan Andrzej był nieustająco oblegany przez aktorów, reżyserów. Głównie młodych. Jego młodzi uwielbiają. Wyszedł z przyjęcia ok. godziny 2 nad ranem.

Dlaczego Krystyna Janda nie pojawiła się w Berlinie?

Miała w Polsce obowiązki zawodowe. Wybrała Rybnik nad Berlin - miała tam zakontraktowane przedstawienie i ja to doskonale rozumiem.

W Polsce nadal "Tataraku" nikt nie widział. Ilu widzów zobaczyło go w Berlinie?

Na pokazie prasowym było 700 osób. Zorganizowaliśmy projekcję dla 80 dystrybutorów i chyba wszyscy zaproszeni przybyli. Natomiast podczas pokazu konkursowego sala w Pałacu Festiwalowym była po prostu nabita - a mieści się w niej ponad dwa tysiące osób. Publiczność reagowała znakomicie. Nie przesadzę ani trochę, mówiąc, że reakcja była owacyjna.


Pracuje pan z Wajdą od lat. Proszę powiedzieć, czy było widać po nim jakąś tremę?

Nigdy nie jest tak, że na ważny festiwal jedzie się pewnym nagrody. Znam pana Andrzeja i wiem, że dla niego bardzo ważny był fakt, że "Tatarak" zaczyna swoje życie właśnie w Berlinie. To jego ulubiony festiwal. Ciekawostką jest fakt, że dopiero w Berlinie ekipa zobaczyła ten film. Zresztą ja też dopiero na festiwalu widziałem ostateczną wersję. Właściwa kopia przyjechała do Berlina pięć dni temu.

A pan także jest zachwycony filmem?

O tak, miałem i mam ogromną satysfakcję. Dzięki takim filmom świat wie, że polskie kino jest warte szczególnej uwagi. Już sam fakt, że aż sześć tysięcy filmów zgłoszono do konkursu, świadczy o naszej sile. Cieszę się też, że młodzi twórcy, większość w Berlinie, gratulowali Andrzejowi Wajdzie. Mówili, że odnajdują w "Tataraku" świeżość, coś zupełnie nowego.

Festiwalowy młyn umęczył reżysera?

Był zajęty od rana do nocy. Ciężko harował. Udzielił ponad 80 wywiadów mediom z całego świata.

Mówił w tych wywiadach, że zamierza zrobić film o Lechu Wałęsie. Chciałby pan produkować taką fabułę?

Oczywiście. Bardzo chciałbym, żeby ten film udało się zrobić.

Katarzyna Pachelska
POLSKA Dziennik Zachodni



Szukałem skomplikowanej roli dla Krystyny Jandy
16.02.2009

Z Andrzejem Wajdą o jego nagrodzonym w Berlinie filmie rozmawia Maria Malatyńska

Co zaskoczyło Pana w tym małym, ulotnym, napełnionym wodą i podskórną seksualnością opowiadanku Iwaszkiewicza? Zbyt małym na cały film?

Jest tu fantastyczna postać kobieca i jest bardzo przejmująca relacja tej kobiety, która nie do końca uświadamia sobie, czego szuka w chłopcu, z którym los ją przypadkowo zetknął. A ponieważ szukałem trudnej i skomplikowanej roli dla Krysi Jandy, bo chciałem z nią pracować, więc ten film powstał dla niej. Opowiadamy tu o kobiecie, która jest bardzo chora, właściwie już umiera, i jej fascynacja młodym chłopakiem jest jakby łapaniem życia. Rodzi się delikatne poszukiwanie młodości.


Powiększa Pan też to opowiadanie, łącząc go w filmie z reportażem z planu.

Tak, to jest pewna nowość. Kino nie boi się łączenia rzeczywistości z fikcją. Zresztą widzowie zawsze bardzo interesują się takimi dokumentami z planu filmowego. Może więc uda mi się trafić do tych, którzy oglądają współczesne filmy.

Czy to opowiadanie, tak subtelne, stało się zatem dla Krystyny Jandy inspiracją do jej prywatnych wyznań?

To jest możliwe. Pierwotnie mieliśmy inny pomysł i nawet w pierwszej wersji scenariusza został on zapisany. Była to opowieść o tym, że w życiu zdarzyło się tej aktorce coś podobnego do tego, co napisał Iwaszkiewicz. Ale gdy zestawiliśmy te dwa wydarzenia z sobą, to okazało się, że jest to dwukrotne powtórzenie tej samej fabuły. I wydawało się to niepotrzebne. Odłożyliśmy więc cały projekt. Zwłaszcza że Krysia nie mogła wtedy wziąć w nim udziału: jej mąż śmiertelnie zachorował, potem umarł. I nagle stało się tak, że niespodziewanie powróciliśmy do całego projektu. Bo pewnego dnia Janda przyszła i przyniosła mi około dziesięciu stron przejmującego tekstu . Było to jej wyznanie o chorobie i śmierci męża. Zrozumiałem wtedy, że to wspaniale powiększa i pogłębia całą opowieść. I zadałem jej wówczas tylko jedno pytanie: czy to tylko ja mam przeczytać, czy chcesz to powiedzieć z ekranu? I ona się zgodziła na tę wypowiedź.

I wierzył Pan, że to się zrymuje?

Tak, tak samo, jak rymuje się aktorska fikcja z aktorskim życiem. Przecież każdy aktor coś gra, a równocześnie ma swoje życie, które go absorbuje, może bardziej niż sztuka. Musiałem tylko coś wymyślić, żeby nie narzucać się widzowi. Jeśli więc jedna część odbywa się w jasności, w słońcu, obrazy są rozjaśnione, to naturalną opozycją stają się wyznania w mroku, ściszone i statyczne.

Zauważyłam, że tutaj, w Berlinie, oczekiwanie na Pański film było też oczekiwaniem na "innego Wajdę". Jeszcze wszyscy pamiętają zeszłoroczne sukcesy na Berlinale "Katynia".

Całe życie robiłem jedne i drugie formy. To prawda, że nie chciałem po "Katyniu" znów zbliżać się do martyrologii. Ale przecież za chwilę chcę zrobić film o Wałęsie..

Dawno już Pan myślał o takim filmie. Dlaczego więc teraz?

Ten projekt powstał z moich osobistych powodów. Wałęsa jest dla mnie narodowym bohaterem. Niezależnie od błędów, które popełnił, jego udział i rola w wydarzeniach, które przyniosły naszemu krajowi wolność, są bezsporne. I nagle tego człowieka opluwają ludzie, którzy są niegodni. Uczestniczą w tym i telewizja publiczna, i gazety rządowe. A ja się nie zgadzam. Nie chcę, aby opluwano mojego bohatera, i postanowiłem dać temu odpór. A jaki ja mogę dać odpór? Tylko tym "moim narzędziem", z którym trafiam do wielu ludzi.

Maria Malatyńska
POLSKA Gazeta Krakowska



...i trochę dziegciu, który zawsze się znajdzie...



Berlinale, dzień 9: Janda prawie uratowała "Tatarak"
Filmweb, 2009-02-14

Ciężko wyobrazić sobie "Tatarak" bez przejmujących monologów Krystyny Jandy. Osobista tragedia aktorki, obnażona przez nią samą na ekranie, wywindowała obraz Wajdy gdzieś poza smętną powtarzalność jego pierwotnej treści. Zaczyna się zaskakująco: w długim, składającym się z pojedynczego ujęcia monologu Janda opowiada o własnych traumatycznych przeżyciach sprzed roku: śmierci męża, operatora Edwarda Kłosińskiego i okolicznościach jej towarzyszących. Skąpana w chłodnym kadrze aktorka jest w swym wyznaniu autentyczna i przejmująca, ale jak wyglądałby film bez tego zaskakującego elementu? Właściwa oś "Tataraku" to w wykonaniu Wajdy drętwa i oklepana ramotka, z której reżyser nie jest w stanie wycisnąć soku życia. Opowieść oscyluje wokół losów kobiety w średnim wieku, nieświadomej własnej śmiertelnej choroby. Pewnego dnia poznaje Bogusia, młodego chłopaka, który swoją rozbrajającą nieporadnością i młodzieńczą energią pozwala jej na nowo odkryć uroki codzienności. Wajda konstruuje tę fabułę z nieprzekonujących dialogów i nieczytelnych (zwłaszcza dla zachodniego widza) odniesień do powstania warszawskiego, co w rezultacie daje kino skostniałe, pozostające dobre dwie dekady za osiągnięciami współczesnych filmowców. I kto wie z jakim przyjęciem spotkałby się "Tatarak", gdyby nie ingerencja Jandy - to ona zwróciła się do reżysera z własnymi zapiskami, którymi publicznie chciała się podzielić.

Wydaje się, że w ten sposób Janda uratowała film przed sromotną klęską. Jej monologi, przerywające fabułę trzy razy, dają reżyserowi sposobność do ujęcia pierwotnej treści w pewien nawias. Pojawia się motyw filmu w filmie, widzimy jak reżyser ze swoimi aktorami przygotowuje się do kręcenia sceny, a później oglądamy incydent, gdy Janda przejęta sceną śmierci Bogusia ucieka z planu. Osobiste, pełne bólu i szczerości wyznania aktorki rzutują na całą treść i każą spoglądać na nią przez inny pryzmat. Wajda mówi, że jego film opowiada "o miłości przychodzącej za późno i śmierci przychodzącej za wcześnie". Być może tak, ale tę górnolotną ideę buduje na przedwczorajszej poetyce kina słowiańskiego: wielbieniu prostoty życia, gloryfikowaniu prowincji, miłowaniu natury. I już nie chodzi nawet o wspomniane elementy, w których na dobrą sprawę ma nic złego. To przestarzałe podejście do tych zagadnień jest problemem. Film jest przez to równie atrakcyjny, co szkolna lektura dla gimnazjalisty. Nie pomagają dialogi: często smętne, nieatrakcyjne. To ramotka, stanowiąca na tle współczesnego kina dowód na to, że nasi dawni mistrzowie tkwią jeszcze w późnych latach siedemdziesiątych. I choć wplecenie w treść "Tataraku" słów Krystyny Jandy to pewne zaskoczenie, całość stanowi jedynie swego rodzaju ciekawostkę. Ale brawa dla Jandy, która - gdyby nie fakt, że jej tekst oscyluje wokół prywatnego nieszczęścia - mogłaby swym monologiem wzbudzać zachwyty na deskach teatrów.
(...)

Piotr Pluciński



O "Tataraku" i "The milk od sorrow" słów kilka
2009-02-16 13:44

Był taki moment w filmie Claudii Llosy, kiedy pomyślałem sobie, że może zawojować berliński festiwal. Nim jednak zdążyłem się z tą myślą oswoić, "The Milk of Sorrow" popadło w dość dziwną stagnację, coraz nie chętniej pchając całkiem przewrotną i ciekawą fabułę do przodu. Szansa na wielkie kino przepadła, a Llosa postawiła na budowanie audiowizualnej oprawy, co szybko przerodziło się w swego rodzaju wyrachowanie. Ale koniec końców jej film otrzymał Złotego Niedźwiedzia - to zaskoczenie. Bynajmniej nie dlatego, że "The Milk of Sorrow" to kino wybitnie słabe. Nie. Ale takich alegorycznych obrazków co najmniej 4-5 oglądamy każdego roku na Nowych Horyzontach (a daję głowę, że i ten w tegorocznym programie się znajdzie). Tak czy owak, "The Milk of Sorrow" zapewne podzieli publiczność, a będzie się o nim mówiło rzeczy skrajne i wzajemnie się wykluczające. Od najprostszych - że nudny; że świetny, po opinie bardziej złożone - jedni zachwycą się prostotą i siłą alegorii, inni będą wytykać jej banał. Wiele jednak zależy tu od osobistych preferencji - mnie w pewnym momencie zmęczyła pewna powtarzalność, ale ktoś inny może powiedzieć, że dzieło Llosy jest hipnotyzujące. I oboje będziemy mieć w tym trochę racji, bowiem nie jest to, niestety, dzieło niepodważalne. Nagrodę dla "The Milk of Sorrow" typowało chyba niewielu, ale sensacji nie ma - w tegorocznej edycji, obsadzonej w dużej mierze filmami średnimi czy wręcz słabymi, wygrać mógł niemal każdy.

Nagrodę za innowacyjność zdobył "Tatarak" Wajdy. I to już zaskoczeniem jest sporym. Przynajmniej dla mnie, bo dziennikarska brać popadła w swych recenzjach w dość zdumiewający ton radosnej egzaltacji. Ale nie trzeba się specjalnie zastanawiać dlaczego: osobisty i poruszający monolog Krystyny Jandy to rzecz tak mocna, że nie można, a wręcz nie wypada przejść obok niego obojętnie. I tu tkwi pewna emocjonalna pułapka, w którą wielu wpada, pomijając jednocześnie inny bardzo istotny aspekt - sceny z wyznaniami Jandy to pewien dodatek do właściwej treści "Tataraku" Iwaszkiewicza. Owszem, dodatek przejmujący i dość twórczy, dodatek zmieniający wymowę całości, ale będący nie zasługą reżysera, a Jandy, która swoje kwestie sama napisała i podała Wajdzie w formie zbawienia na tacy. Nie jest to element zaplanowany, aktorka przedstawiła swój pomysł już podczas realizacji filmu. A czym byłby on bez tego skrajnie osobistego elementu? Powtórzę to zgryźliwie cytowane w wypowiedziach na forum słowo z mojej recenzji - ramotką. Gdyby nie nieoczekiwany pomysł Jandy, do "Tataraku" można by przekleić opinię o "Katyniu". Nagroda za innowacyjność została więc przyznana filmowi, którego główna oś jest wyjątkowo niedzisiejsza, zrealizowana w sposób pozbawiony życia, ale uratowana przez czyjąś osobistą tragedię. A polemizować z tą tragedią, to trochę tak jak obrazić Jana Pawła II - nie wypada, nie można. I w ten właśnie sposób Janda skutecznie pokrywa mizerię adaptacji Iwaszkiewicza, a jej niezaprzeczalna odwaga w obnażaniu własnych uczuć daje sposobność do ujęcia dotychczasowej treści w pewien cudzysłów. Ja takiego szczęśliwego zrządzenia losu innowacyjnością nigdy bym nie nazwał. Ale to ja.

Nadspodziewanie dobra prasa jaką cieszy się "Tatarak" w polskich i niektórych zagranicznych mediach, to zaskoczenie kolejne. Podczas pokazu prasowego na którym byłem, dziennikarze tłumnie opuszczali salę projekcyjną - grubo przed końcem seansu wyszło ich co najmniej pięćdziesięciu. Patrzę w lewo - dwa siedzenia dalej niemiecki dziennikarz chrapie doniośle, z prawej słyszę gorączkowe naleganie na wyjście z sali. Po skończonej projekcji - wyjątkowo niemrawe oklaski, przy wychodzeniu - zagraniczni dziennikarze pytający się nawzajem o co właściwie tu chodziło. Myślę sobie "Oj, Wajdzie się oberwie". Dzień później okazuje się, że jestem chyba jedyną osobą w Polsce, która na "Tatarak" kręci nosem. O co więc chodzi? Nie wiem jaki film puszczono na ekskluzywnej, zamkniętej prapremierze odbywającej się noc wcześniej. Zaproszono na nią tylko wybranych - głównie śmietankę dziennikarską starszej daty. Tam wszyscy wydawali się być "Tatarakiem" zachwyceni i to właśnie od tych, opublikowanych przed OFICJALNYM FESTIWALOWYM POKAZEM recenzji zaczęło się nakręcanie atmosfery wokół już nie filmu, a dzieła Wajdy, sugerowanie jego szans na Złotego Niedźwiedzia i zachwycanie kreacją Jandy. Jasne, wszyscy chcielibyśmy, by polski film wygrał tak ważną imprezę, zwłaszcza, że okazji ku temu w ostatnich latach wybitnie brakuje. Ale czy od razu należy promować ten eksperyment, to ściśle subiektywne kino, które nie pozwala ze sobą polemizować? Wielu wydaje się ulegać ulotnej magii "Tataraku", a berlińska otoczka i nagroda za innowacyjność, tylko utrudniają jego krytykę, co chyba widać najlepiej na Filmwebie. Prawie nikt filmu jeszcze nie widział, ale już wszyscy wiedzą, że nie mam racji. Bo skoro niemal wszędzie piszą o nim dobrze, to nie ma wyjścia - musi być dobry.

Piotr Pluciński
Filmweb
w szeregu biegniesz kilka lat,
a potem - jazda w boski sad!
Avatar użytkownika
nat
 
Posty: 3038
Dołączył(a): Cz, 22.01.2009 14:19
Lokalizacja: W-wa/Poznań

Re: prasa, czyli żeby być na bieżąco :)

Postprzez Krystyna Janda Pn, 16.02.2009 18:05

Niewysłowienie wdzięczna . Jaki wysiłek! bardzo , bardzo dziękuję.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja