zaopatrzenie

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

zaopatrzenie

Postprzez nat Pt, 24.04.2009 10:21

W cieniu śmierci i zła

Ksiądz z kobietą w kinie

Ksiądz Andrzej Wajda, osiemdziesięciodwuletni mistrz polskiego kina zrealizował – nie waham się tego powiedzieć – arcydzieło. Jego Tatarak, oparty na podstawie krótkiego opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, mówi z jednej strony o próbie godzenia się z ostatecznością, a z drugiej – o pragnieniu życia pomimo tragicznych doświadczeń, o tęsknocie za miłością i młodością, niepostrzeżenie przechodzącą w śmierć. Pozornie podobnych problemów dotyka Lektor Stephena Daldry’ego zrealizowany według głośnej powieści Bernharda Schlinka. Pozornie, bo perspektywa angielskiego reżysera jest diametralnie inna. Marta, bohaterka Wajdy i Iwaszkiewicza, traci synów w czasie Powstania Warszawskiego. Hanna Schmitz, główna bohaterka Daldry’ego i Schlinka, to strażniczka z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Obie w tym samym czasie, prawie dwanaście lat po wojnie, przeżywają swoją ostatnią miłosną fascynację, próbują choć na chwilę odwrócić się od swojego bolesnego niespełnionego życia. To okazuje się jednak niemożliwe, niezależnie od tego, czy tragiczna przeszłość była bohaterska czy zbrodnicza. Wydarzenia sprzed lat stały się piętnem nie do zatarcia.

Zdaję sobie sprawę z ryzykowności zestawienia tych dwóch postaci, ale przecież taki jest nasz świat: zło i dobro istnieją tuż obok siebie. Synowie Marty zginęli zabici przez hitlerowców, „tak ich wychowaliśmy” – powie Marta, która nigdy nie pogodziła się z tą stratą. Esesmanka Hanna jest winna śmierci wielu ludzi, ukrywa swoją tajemnicę, może wyparła ją z pamięci. Jednak człowiek, w którym pozostała choćby odrobina wrażliwości nie wyzwoli się od demonów przeszłości. I to też jest rodzaj cierpienia.

Kobieta Marta z Tataraku i Hanna z Lektora… Inicjujesz, Andrzeju, trudne i niezwykłe spotkanie, tym bardziej, że jego uczestniczką jest jeszcze jedna osoba – Krystyna Janda. W Tataraku wciela się nie tylko w postać Marty, ale również… samej siebie. Dużą część filmu stanowi monolog aktorki, w którym opowiada o śmiertelnej chorobie nowotworowej i umieraniu swojego męża – znakomitego operatora, Edwarda Kłosińskiego. Ten właśnie monolog rozpoczyna Tatarak i muszę przyznać, że sam jego początek wzbudził mój dystans – Krystyna Janda w czarnej satynowej piżamie i czarnych szpilkach zaczyna wieść swoją opowieść. Dystans szybko zniknął, Janda opowiada o rzeczach najboleśniejszych i najtkliwszych – o trwaniu przy cierpiącym mężu, o umieraniu człowieka, który był w jej życiu kimś pierwszym. Satynowa piżama i szpilki nie są ozdobnikiem czy stylizacją, są rekwizytem, który pozwala zdobyć się na odwagę rozpoczęcia opowieści (pisarz ma do dyspozycji słowa, aktor kostium). Rekwizytem, który bardzo szybko okaże się niepotrzebny.

Opowieść Jandy jest spokojna, wyciszona – jest w niej ta charakterystyczna święta cisza, którą przynosi ze sobą śmierć. Aktorka nie boi się szczerości, ale przecież nie wyjawia nam spraw najsekretniejszych – te pozostają własnością jej i zmarłego męża. Jestem wdzięczna i za tę szczerość – mam wrażenie jakbym słuchała zwierzeń mnie tylko wyjawionych – i za tę dyskrecję, za to, że nie ujawnia mi się spraw, do których jako obca nie powinnam mieć dostępu.

Masz rację, Andrzeju, Tatarak to film piękny i misterny – skomponowany z wielu materii: opowiadania Iwaszkiewicza i Sándora Máraia – zadziwiające jak te dwa teksty cudownie się spotkały i dopełniły – intymnego dziennika Krystyny Jandy, a także filmowych notatek z planu filmowego. Dzięki tym ostatnim wchodzimy niejako „za kulisy”, widzimy aktorów, reżysera, ekipę filmową w trakcie ich pracy. Tutaj to bardzo adekwatne, ten film opowiada przecież i o tym, co dzieje się za kulisami… życia.

Ksiądz Wajda pragnął w Tataraku po latach spotkać się na planie filmowym z Krystyną Jandą, która debiutowała u niego w Człowieku z marmuru. Rola Marty była od początku zarezerwowana dla niej. I nagle ta straszna wiadomość: Edward Kłosiński, mąż aktorki, jest chory na raka. Brał chemię. Janda była cały czas przy nim. Nie mogła zostawić go dla filmu. Niedługo potem zmarł. W tej eschatologicznej atmosferze Wajda i Janda zaczynają pracę nad filmem. Pamiętasz, Kasiu, tę scenę filmu w filmie? Aktorka czyta fragment z Iwaszkiewicza: „Kiedy się takie pasmo tataraku rozetrze, kiedy się włoży nos w bruzdę, wyłożoną jak gdyby watą...” – siedzący obok Wajda podaje jej do powąchania to dziwne zielsko, bylinę albo, jak niektórzy mówią, lepiech – a ona czyta dalej: „...czuje się obok kadzidlanej woni zapach błotnistego iłu, gnijących rybich łusek”. Tak blisko siebie istnieją zieleń łodyg tataraku i woń gnicia, aromatyczny zapach i gorzki smak. Janda i Wajda czytają tekst, a w tle już widzimy film – młodzi ludzie z pokolenia tuż powojennego tańczą na molo w rytm melodii Pamiętasz była jesień. Musiało to być zatem po 1958 roku, kiedy Pożegnania Hasa już weszły na ekrany. W trakcie realizacji filmu Janda pokazała Wajdzie swoje notatki z czasu choroby męża. Wajda zapytał: „Czy dajesz je tylko mnie, czy chcesz powiedzieć do kamery? Kiedy wyznała, że opowie to też innym, pomyślałem – opowiada reżyser – że ona z tymi myślami każdego dnia wraca do hotelu, gdzie w samotności wraca do tamtych chwil. Natychmiast stanęły mi przed oczami samotne kobiety w hotelowych pokojach namalowane przez Hoppera.”

Kobieta Rzeczywiście coś z malarstwa Hoppera jest w scenach monologu Jandy. Nieruchoma kamera i ascetyczne wnętrze pokoju, gdzie snuje swoją opowieść, stanowią niezwykły kontrast z sensualną atmosferą i krajobrazem, w którym dzieje się akcja opowiadania Iwaszkiewicza. W chwili śmierci kochanej osoby nasz świat tężeje, zatrzymuje się, a my sami jesteśmy jakby zamrożeni w soplu lodu. Monolog Jandy o umieraniu Edwarda Kłosińskiego rozgrywa się właśnie w takim soplu lodu.

Ksiądz Janda wypowiada go w ascetycznej scenografii – tylko łóżko i krzesło. Nie ma zbliżeń twarzy. Aktorka mówi spokojnie, bez egzaltacji: „guz na jednym płucu i cienie na drugim”. Cienie, czyli przerzuty, wyniki badań, szpital, budzący zaufanie lekarz („Leczyć się trzeba” – odpowiedział bez przekonania na pytanie: „co robić dalej”?). Czuwanie przy łóżku w domu. Kiedy mąż powiedział: „Andrzej zaczeka na ciebie z filmem”, to właściwie poinformował w ten sposób żonę, że wkrótce umrze…

Kobieta Wajda zaczekał na Jandę, a ona podarowała mu nie tylko swój talent – jej Marta jest tak inna od wcześniejszych bohaterek aktorki, zdumiało mnie, że również fizycznie jest tak różna i zadziałała tu nie tylko charakteryzacja – ale swoją własną historię. „Decydując się na to – mówi aktorka – nie wiedziałam, jaki będzie rezultat artystyczny, ale przyznam, że było to dla mnie mniej ważne. Film powstał, jest skończony. Niezależnie od tego, jak zostanie przyjęty, nie żałuję. Coś, co było dla mnie najcenniejsze, zostało zarejestrowane na zawsze.” Podarować swoją historię filmowi, oznaczało znowu ją przywoływać i przeżywać. Chociaż to bolesne, to dla człowieka w żałobie naturalne i paradoksalnie życiodajne – pozwala mu jeszcze przez chwilę być ze swoim ukochanym zmarłym.

Marta, bohaterka Jandy, również umiera, choruje na tę samą chorobę, co mąż aktorki. Mąż Marty, szanowany lekarz, zatai przed żoną jej chorobę. Nie stanie się ona dla nich szansą nowego spotkania i bliskości.

Ksiądz Przyjaciółka, która przywiozła ze sobą wyniki badań Marty także nie odważy się wyznać jej prawdy, chociaż są sobie bliskie. To u niej latem 1944 roku przebywali jako goście synowie Marty i wtedy zginęli w powstaniu. Teraz czuje się jak kurier śmierci. Ale Marta wie, że umrze. Czuje to. Wszyscy zatem przeczuwają zbliżającą się śmierć. I wtedy Marta wraca do przeszłości, tęskni za młodością, pojawia się fascynacja pięknym młodym chłopcem, którego zobaczyła na przystani. Patrzy na ciało chłopaka, próbuje go dotknąć. Boguś staje się jakby wspomnieniem młodzieńczej miłości, czegoś, co zostało bezpowrotnie utracone, pojawia się tu tak charakterystyczna dla Iwaszkiewicza erotyczna gra ze śmiercią. W Marcie odżywają nie tylko zmysły, ale również, a może przede wszystkim niedopełniony instynkt macierzyński. Sposób w jaki odnosi się do Bogusia łączy namiętność z opiekuńczością.

Kobieta Dla mnie czułe gesty Marty wobec Bogusia są bardziej macierzyńskie niż erotyczne. Jest w nich pewna płochość, jednak wydaje się ona wynikać raczej z zagubienia w całej tej sytuacji niż wybuchu namiętności. Marta nie bardzo wie, jak zachować się wobec młodego mężczyzny, w którym widzi swoich nastoletnich synów. Jej gesty nie zawsze są adekwatne i być może przez ich adresata tak zostają odczytane. Sam Boguś to postać również dosyć szczególna – zwyczajny do bólu, a przecież w jakiś sposób inny. Ta bladość jego ciała, przezroczystość, jakby przynależał nie do tego świata, chociaż tak bardzo jest z tego świata. A ich ostatnie spotkanie nad rzeką i wstrząsające ostatnie sceny – jakby ożyła Pieta Michała Anioła…

Ksiądz Zgadzam się z tobą, scena w której Marta z trudnością podtrzymuje na rękach młodego mężczyznę jest tak wstrząsająca, że swoim wyrazem przypomina mi – bez żadnej przesady – rozpacz matki Boga pod krzyżem z Ewangelii według świętego Mateusza Pasoliniego.

Mówisz, Kasiu, o zwyczajności Bogusia. Andrzej Wajda długo szukał odtwórcy tej roli. Ostatecznie wybrał Pawła Szajdę, aktora ze Stanów Zjednoczonych, syna polskich emigrantów z początku lat 80. Zapytałem Wajdę, dlaczego właśnie jemu powierzył tę rolę. Reżyser odpowiedział, że Szajda wydał mu się „taki przedwojenny i taki nietknięty”. Możemy zatem, Kasiu, powiedzieć, że Iwaszkiewicz znowu nie zawiódł Wajdy i nie zawiedli go jego aktorzy z Krystyna Jandą na czele.

Kobieta A Wajda, jak zawsze, nie zawiódł Iwaszkiewicza.

Ksiądz I nam, widzom, dał piękną opowieść, gdzie intensywność życia miesza się z bólem niespełnienia i śmierci.

Kobieta Ten ból jest nie do pokonania, może jednak nie zawsze musi odbierać siły i sens?

(...)

WIĘŹ
Katarzyna Jabłońska, ks. Andrzej Luter
____________________________________________________________________________________________

TATARAK *****

Niezwykły, piękny film. Kolejna odsłona innego, chyba nie w pełni zrealizowanego Andrzeja Wajdy. Wajdy eksperymentatora, który już prawie 40 lat temu nakręcił przecież w Niemczech "Piłata i innych" - brawurowy obraz luźno inspirowany "Mistrzem i Małgorzatą", w którym Jezus - Pszoniak wyglądał jak hipis, z Judą spotykał się w restauracji Las Vegas, a rolę Golgoty odgrywało wysypisko śmieci w pełnym samochodów Frankfurcie nad Menem.

"Tatarak" zaczyna się od sceny, w której Krystyna Janda - jeszcze nie filmowa postać, ale aktorka - czyta Andrzejowi Wajdzie fragment opowiadania Iwaszkiewicza. Za chwilę to opowiadanie zmieni się w serię obrazów: chora na nowotwór pani Marta (Janda) pozna znacznie od siebie młodszego Bogusia (Szajda), z którym umówi się na spotkanie przy brzegu porośniętej tatarakiem rzeki. Fabularna historia parokrotnie zostaje jednak rozbita - z udawanego świata przechodzimy do ciemnego, prawie pustego pokoju ("jak z obrazów Hoppera" - tłumaczył reżyser), w którym nieruchoma kamera rejestruje monolog Krystyny Jandy opowiadającej o chorobie i śmierci jej męża Edwarda Kłosińskiego.

I właśnie w połączeniu tych dwóch planów kryje się przeszywająca siła filmu Wajdy. Z jednej strony Iwaszkiewicz, który w "Tataraku" opowiada o pożądaniu podszytym śmiercią ("zmysłowa słodycz przechodząca w zgniliznę"). Z drugiej - przejmująca spowiedź Jandy, która zwierza się przed kamerą z tego, co najbardziej intymne.

"Iwaszkiewiczowska" część filmu zrobiona została tak, jakby Wajda chciał podkreślić jej umowność: widać, że ten świat jest inscenizowany, trzymany w reżyserskich ryzach. Nawet namiętność, seksualna gorączka, cielesność, która w opowiadaniu jest między Marią i Bogusiem najważniejsza, tu przypomina jedynie dyskretną fascynację, która nie kończy się - jak u Iwaszkiewicza - odczuciem zapachu Erosa i Tanatosa w jednym. Wszystko to zabiegi świadome, bo przecież w "Tataraku" nie o realistyczną wierność Iwaszkiewiczowi chodzi, nie o fabułę, ale o przejmujące pytanie starego mistrza i jego ulubionej aktorki: jak się ma sztuka, gra w udawanie, do tego, co iluzją nie jest?

W najważniejszej chyba sekwencji filmu dwa światy - fikcyjny i prawdziwy - splatają się w jedno: w momencie ostatecznej deziluzji, gdy podczas sceny w rzece Krystyna Janda odwraca się i w deszczu ucieka z planu, by złapać na ulicy pierwszy lepszy samochód i odjechać. To oczywiście część filmu - tak jak jego częścią jest monolog aktorki, niezwykle osobisty, ale ubrany w formę, w jakiś sposób deklamowany. Jest w tej ucieczce coś z bezradnego krzyku: aktorka, która ma grać kobietę przejętą fikcyjną śmiercią, jednocześnie zmaga się przecież ze śmiercią nie na niby. Po co więc sztuka? Czy w czymkolwiek pomaga, cokolwiek ocala? Czy jest tylko artystowską błahostką, pięknym zewnętrznie, groteskowym, bolesnym fałszem?

Kiedy Krystyna Janda wspomina o przedstawieniu "Boskiej" w dniu śmierci męża ("jak mogłam wtedy wyjść na scenę?"), kiedy opowiada o obrazach, przez które patrzył na świat jej mąż operator Edward Kłosiński, kiedy wreszcie Wajda słucha fragmentu tekstu Iwaszkiewicza i daje aktorce do powąchania tatarak - widać w tym przejmujące, intymne przyznanie się do zwątpienia w kino, literaturę. Sztukę w ogóle.

W Berlinie, gdzie "Tatarak" zebrał świetne recenzje (i dostał nagrodę za poszukiwanie nowego, oryginalnego języka filmowego), Andrzej Wajda żartował na konferencji prasowej, że chce teraz bez przerwy robić filmy, by - jak w starym żydowskim dowcipie - przechytrzyć w ten sposób śmierć ("jest zajęty, przyjdę po niego później"). Krystyna Janda na Berlinale nie przyjechała. - To nie przypadek - mówił na festiwalu Jan Englert, w "Tataraku" grający jej męża lekarza. - Są przecież rzeczy od kina i sztuki ważniejsze.

Paweł T. Felis
Gazeta.pl FILM
___________________________________________________________________________________________

Co z tym "Tatarakiem"?

Krytycy DZIENNIKA w dyskusji o nowym fimie Wajdy
24 kwietnia 2009

Obrazek

''Tatarak'' Andrzeja Wajdy to nie tylko ekranizacja opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza pod tym samym tytułem. Najważniejszą i dominującą częścią filmu jest monolog Krystyny Jandy dotyczący jej osobistych doświadczeń... O najnowszym obrazie Wajdy rozmawiają krytycy DZIENNIKA: Magdalena Michalska, Wojtek Kałużyński i Jacek Wakar.

Magdalena Michalska: Po premierze „Tataraku” w Berlinie pytałam zagranicznych krytyków, co sądzą o filmie, i większość odnosiła się do niego z szacunkiem – jako do dzieła starego mistrza – ale bez zachwytu, nikt nie wspominał o odwadze aktorki, która zdecydowała się opowiadać o śmierci męża przed kamerą, bo większość tej historii nie znała i odbierała „Tatarak” bez kontekstu osobistego. Myślicie, że recepcja filmu Wajdy jest w pewnym sensie hermetyczna, zamknięta w wiedzy pozafilmowej, znajomości historii osobistej Krystyny Jandy?

Wojtek Kałużyński: Trudno nie czytać tego przez osobistą historię Jandy.

MM: Pytam o coś innego. Czy „Tatarak” obroni się jako film wśród publiczności, która wiedzy na temat osobistego doświadczenia aktorki nie ma?

WK: Nie byłoby tego filmu, gdyby nie było tam Jandy, Kłosińskiego, ich historii. Zastanawiam się, na ile w ogóle jest to film Andrzeja Wajdy, a na ile Krystyny Jandy. Wajda owszem zainscenizował plan i sam się w takiej roli wewnątrz filmu umieścił. Kamera to pokazuje. Ale gdyby nie było osobistej historii Jandy, to wyszłyby pewnie z tego „Panny z Wilka 2”.

Jacek Wakar: Tylko że „Panny z Wilka” to było arcydzieło…

WK: Zgoda. Ale obawiam się, że byłby to plagiat „Panien z Wilka”. A plagiat arcydzieła pozostaje plagiatem.

JW: Wielkość Wajdy polega na tym, że na taki film pozwolił. I że dał Jandzie instrumenty, by tę opowieść tak zagrała. Dwa plany filmu zostały wyczyszczone ze wszystkiego, co niekonieczne – myślę o samej ekranizacji opowiadania Iwaszkiewicza i monologu Jandy o śmierci Edwarda Kłosińskiego. Wracając jednak do pytania o Berlin... Publiczność ogląda „Tatarak” jako dzieło starego mistrza, którego zna od lat z poprzednich dzieł i co widzi? Widzi film, który zupełnie nie zabiega o względy widza, jest kompletnie wyzbyty chęci podobania się. I to mam za komplement. Wajda wyrzeka się kokieterii, tak wyraźnej w wielu poprzednich dziełach. Dostaje za to w Berlinie nagrodę za wyznaczanie nowych kierunków w kinematografii, jego film jest znacznie lepiej przyjęty niż filmy innych starych mistrzów na tym samym festiwalu.

MM: Zgadza się, inni mistrzowie w Berlinie pokazali raczej brak formy i film Wajdy bardzo się wyróżniał. Ja się trochę tego filmu bałam. Nie lubiłam tego, co robił Wajda przez ostatnie dwadzieścia lat. Tymczasem w kinie mnie zamurowało. Dostałam film mocny, spójny. Monolog Jandy doskonale komponuje się z tym, co dzieje się we właściwym Iwaszkiewiczowskim „Tataraku”, włącza się nienachalnie w odpowiednich momentach i odnosi się do nich tematycznie. Gorzej łączą się z całością sceny kręcenia filmu – bardzo zgrabne na początku, w drugim wejściu – ucieczce Jandy z planu – wypadają sztucznie. Film w filmie jest pomysłem, który dla mnie osłabia „Tatarak”.

WK: Właśnie. Tu jest sedno problemu z „Tatarakiem”. Ta część filmu, która miała być esejem o kręceniu filmu czy esejem o filmie, wypadła źle.

MM: Bo to dla mnie niczemu nie służy. Choć podoba mi się to, że Wajda gra ze sobą, nawiązuje do samego siebie, do swojej twórczości. To są kapitalne detale: nie tylko takie oczywiste jak pokazanie powieści „Popiół i diament”. Na przykład scena dla mnie szalenie istotna, która wraca do mnie najczęściej, kiedy Janda i Jankowska-Cieślak jako bohaterki „Tataraku” Iwaszkiewicza rozmawiają o swoich synach, którzy zginęli podczas Powstania. Pada tam zdanie, że inaczej nie mogło się stać, bo tak tych młodych ludzi wychowały. Przyznają, że wychowały pokolenie samobójców! Dla mnie to jest powrót Wajdy do „Kanału”, do zadziornej dyskusji z polską historią. Za takie fragmenty „Tatarak” cenię, za to, że każda scena tu coś znaczy.

WK: Mówisz o czymś innym. Tam nie tylko jest korespondencja Wajdy z Wajdą. W czasie, w którym rozgrywa się akcja „Tataraku”, lektura „Popiołu i diamentu” jest czymś dość naturalnym i oczywistym. Naturalnym kontekstem. Cały problem: wstydzę się tego, że żyję, gdy inni młodzi nie przeżyli, który jest jednym z tematów „Popiołu i diamentu”, jest też jednym z punktów odniesienia do historii opowiedzianej w „Tataraku”.

MM: I tu, moim zdaniem Wajda tematycznie wraca do siebie z czasów „Kanału”, „Popiołu i diamentu”. Do siebie z okresu, którego nie sposób nie docenić.

JW: I który ufundował polskie kino.

WK: Ale przecież sam temat to nie wszystko. Bo temat Wajda próbował podejmować w „Wielkim tygodniu” i okazało się, że temat nie wystarczy.

JW: Zgadzam się z wami, że film w filmie zdecydowanie Wajdzie się nie udał. Próbuję jednak znaleźć dla niego wytłumaczenie. Może Wajda, oddając pole Jandzie i korzystając z jej doświadczenia, chciał w ten sposób zaznaczyć swoją obecność? Przez pojawienie się na ekranie? Może uznał, że „Tatarak” jest do tego idealny, bo to i dla niego rzecz bardzo osobista – film o przeczuciu śmierci. Dla mnie to najlepszy film Wajdy od „Kroniki wypadków miłosnych”. Być może to jego ostatni film. Wcale nie czekam na film Wajdy o Lechu Wałęsie. Niech go zrobi i niech to będzie dobry film. Jednak to właśnie w „Tataraku” Wajda wyzwolił się od przeróżnych powinności, które zazwyczaj pętały jego kino. Mamy tu powrót do absolutnej ascezy, do małego kina. Bardzo wartościowy powrót. I dlatego fakt, że Wajda zostawia swój ślad akurat w tym filmie, da się wytłumaczyć.

WK: Wajda mógł siebie zostawić jakkolwiek inaczej. Tu się po prostu nie udało to, co udało się we „Wszystko na sprzedaż”. Mogło się zresztą udać jeszcze lepiej, ale wtedy Wajda stchórzył i zamiast pokazać tam samego siebie, kazał grać siebie Łapickiemu. Po latach przyznał, że popełnił błąd, nie grając w tym filmie. Teraz próbował tego błędu nie popełnić. I Wajda pokazuje się w „Tataraku” fizycznie i symbolicznie. Można by nawet zrekonstruować na podstawie tego filmu pewien katalog problemów, tematów, prywatnych mitów. Mamy tu odwołania do filmów nakręconych na podstawie Iwaszkiewicza, a nawet wszystkich filmów Wajdy na podstawie literatury, mamy napięcie między powinnością a prywatnością, życiem i śmiercią. Ale mimo to Wajdy jest w tym filmie za mało, jest wyłącznie kimś, kto siedzi za kamerą, czyta Iwaszkiewicza.

MM: Przerwę w tym momencie, by przypomnieć, co mówiłeś na początku. Powiedziałeś, że to film Krystyny Jandy, nie Andrzeja Wajdy. Tymczasem od dłuższej chwili omawiamy tylko autorski ślad Wajdy w „Tataraku”.

WK: Może to była przesada. Ale o tyle swoje zdanie podtrzymuję, że gdyby nie kontekst intymnych zwierzeń Jandy, gdyby nie splot dwóch narracyjnych planów, które się nawzajem oświetlają i dopełniają, dostalibyśmy ekranizację opowiadania Iwaszkiewicza, której nie udałoby się zapewne oddać zmysłowego ducha tej literatury.

MM: „Tatarak” jest dla mnie filmem wybitnym również bez tego osobistego kontekstu, ale nie bez kontekstu wajdowskiego, bez kontekstu polskiej historii, tego pokolenia, bez kontekstu filmowej drogi Wajdy.

JW: Film Jandy? Może film Wajdy i Jandy. Od pewnego czasu jestem przekonany, że jej aktorstwo jest znów wypreparowane z przypadku, z nerwowości, rozbiegania, jakie przez lata były jej znakami. Jest aktorką dużo bardziej skupioną. Mam pewność, że doświadczenie osobiste zmieniło ją jako aktorkę.

WK: Nie jestem pewien, czy w przypadku „Tataraku” można mówić wyłącznie o aktorstwie Jandy. Na pewno gra Iwaszkiewicza…

MM: …I na pewno gra swój monolog, który jest napisany i wyreżyserowany.

JW: Nie improwizowany.

WK: Co innego zagrać własne życie, a co innego cudze.

JW: Gdyby Janda tego nie zagrała, mielibyśmy film dokumentalny. Janda jak Ewa Błaszczyk w „Roku magicznego myślenia” mówi tekst sucho, lakonicznie. To wzrusza, ale nawet przez moment nie dochodzi do emocjonalnego szantażu, że oto ktoś sprzedaje nam swoją prywatność i oczekuje współczucia.

MM: Przecież ona tego nie gra „na Jandę” – nie krzyczy , nie biega, gra inaczej, niż nas do tego przyzwyczaiła, i chyba więcej ją to kosztuje jako aktorkę.

JW: Takie sprawy grane na sucho robią zawsze największe wrażenie.

WK: Widziałem wywiad Tomasza Lisa z Jandą, w którym bardzo otwarcie mówiła, dlaczego to zrobiła. Nawet się wzruszyłem. Mówiła, że ten film poza tym, że był rzecz jasna aktorskim wyzwaniem, jednocześnie był też rodzajem autoterapii. Choć to, co Janda pokazuje, to jest oczywiście gra aktorska, ale jest to jednocześnie coś więcej niż tylko gra.

MM: Wajda też twierdzi, że robienie filmu o śmierci to dla niego terapia – uciekanie od myśli o śmierci w nieustanną aktywność.

WK: U Jandy jest to bardziej ewidentne. Wajda uchwycił ją, tak jak uchwycił Kobielę we „Wszystko na sprzedaż”, którego pyta o Cybulskiego. Złapał go wtedy nagiego, bezbronnego. Ona, chociaż świadomie, też się tutaj niejako pozbawiła masek, odarła z maniery, z warsztatu.

JW: I gra tak, że można by to odebrać jako historię fikcyjną. Dla mnie to jest wielka rola Krystyny Jandy.

WK: Bergman inscenizował własną biografię, rozliczał się z niej, pozostawał na styku fikcji i autobiografii i to też mogłyby być opowieści czysto fikcyjne, ale świadomość pozafilmowego kontekstu pewien odbiór jednak programuje. Wraca pytanie: czy ten film bez prywatnej historii Jandy działa?

MM: Na Berlin nie do końca podziałał, ale my znając historię, nie wyjdziemy poza odbiór w jej kontekście.

WK: Strukturalnie mogłaby być to opowieść fikcyjna, emocjonalnie mógłby być kłopot.

JW: Zadam wam inne pytanie. Przywołam recenzję Bartosza Żurawieckiego z „Filmu”, który zestawia „33 sceny z życia” z „Tatarakiem”, pokazując dzieło Szumowskiej jako wzorcowy film o umieraniu, prawdziwy, przejmujący, przeciwny do zamkniętego w konwencjach filmu Wajdy. Żurawiecki nie dopuszcza dwóch równorzędnych sposobów opowiadania na ten sam temat. Moim zdaniem sytuacja, w której Wajda robi film w stylu Szumowskiej i vice versa, jest na wskroś fałszywa. Malarskość „Tataraku”, skąpanie go w konwencji literackiej, komentowanie planu Iwaszkiewicza z opowieścią Jandy daje przyczynek do rozmowy o śmierci, w od początku do końca założonej konwencji. Nie uważam, że konwencje są czymś złym.

MM: Dochodzimy do katalogu Wajdy, o którym mówił Wojtek. Strata, śmierć to są tematy Wajdy, które on sygnalizuje czy rozdrapuje od początku. Pewnie jedną z jego mocniejszych wypowiedzi na ten temat było „Wszystko na sprzedaż”, ale na pewno nie tylko ten film.

WK: Zgadzam się z Bartkiem Żurawieckim o tyle, że uważam film Szumowskiej za lepszy. Bartkowi nie chodziło chyba też o to, że Wajda ma pokazywać śmierć według przepisu Szumowskiej, tylko o to, że ona zrobiła to prawdziwiej, a on jednak schował się za pozornie odważną konwencją, której nota bene ja osobiście nie odrzucam. Poza wszystkim przecież tak naprawdę poza korzeniami biograficznymi i tematem śmierci korespondencji między „33 scenami z życia” i „Tatarakiem” tak naprawdę nie ma.

MM: Dla mnie nie ma żadnej. Nawet ta śmierć jest inna. Śmierć rodziców, jak bardzo zaskakująca może być, jest wpisana w rytm naturalny. Śmierć młodego chłopaka w wypadku w jeziorze, śmierć dzieci w Powstaniu czy śmierć ukochanego mężczyzny nie muszą się wszystkim przydarzyć, mają przypisaną większą nerwowość, nie są w ciągu życiowym oczywiste. Jeszcze co innego, gdy o śmierci opowiada człowiek 80-letni. Moglibyśmy teraz wymyślić 10 innych filmów o śmierci, które by nam się skojarzyły z Wajdą czy z Szumowską. Z tego klucza bym nie szukała.

WK: O to mi chodzi. Nie ma sensu szukać porównań. Cieszy mnie jedno: że Wajda zrobił film, w którym konwencja została od początku do końca założona i przekroczona. Gdyby jeszcze udało się zazębić z całą resztą ten metafilmowy poziom, tak jak we „Wszystko na sprzedaż”, gdzie śmierć Cybulskiego była rekonstruowana i falsyfikowana, gdzie te klapsy filmowe na ekranie niosły jakąś nadwyżkę sensu, sygnalizowały ton osobistej spowiedzi, rozliczenia. Tutaj można ten metatekstowy poziom wytłumaczyć, ale obronić jest trudno. „Tatarak” pozostaje filmem dobrym, ale nie bardzo dobrym. W naszej skali, od jednej do sześciu, oceniania na cztery gwiazdki.

MM: Zgodzę się z Wojtkiem. „Tatarak” to najlepszy film Wajdy od dwóch dekad, co nie znaczy, że to w ogóle film wybitny. Cztery gwiazdki.

JW: Daję pięć gwiazdek.

Magdalena Michalska, Wojtek Kałużyński, Jacek Wakar
Dziennik
___________________________________________________________________________________________

"Tatarak": Krystyny Jandy (auto)portret ze śmiercią

Andrzej Wajda nie podbił tegorocznego Berlinale. Złoty Niedźwiedź powędrował do Peru. Szczerze rozbawiła mnie natomiast wiadomość o wyróżnieniu reżysera za... innowacyjność. Stary wyjadacz innowacyjny? Niemożliwe! Byłem jednak w błędzie...

Wajdzie przynajmniej na chwilę przeszło nieznośne zadufanie: po kilkunastu latach zamknął się wreszcie etap jego twórczej niemocy. Niewątpliwie pomogła w tym Krystyna Janda.
Tatarak

"Tatarak" miał być ekranizacją opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Tymczasem film otwiera zaskakujące wyznanie Jandy, odtwórczyni głównej roli. W ciemnym, prawie pustym pokoju aktorka opowiada o śmierci swojego męża, cenionego operatora Edwarda Kłosińskiego. Monologi Jandy przerywają właściwą fabułę jeszcze dwukrotnie. Pojawiają się także sceny z planu zdjęciowego. Początkowo wydaje się, że Wajda będzie eksponował formułę filmu w filmie. Lecz wyważony "Tatarak" ma niewiele wspólnego z przewrotnym "Tristramem Shandym: Wielką ściemą" i tym podobnymi produkcjami.

Z Iwaszkiewicza Wajda wziął historię Marty, żony małomiasteczkowego lekarza. Kobiecie doskwiera samotność. Nieświadoma, że cierpi na śmiertelną chorobę, zabija czas spacerami po okolicy. Obserwuje beztroskę młodych ludzi w powojennym świecie. Dwaj nastoletni synowie Marty zginęli w Powstaniu Warszawskim. Dziś mieliby po dwadzieścia kilka, może trzydzieści lat. Marta wciąż nie może się pogodzić z tą stratą. Początkowo nie dziwi zainteresowanie, z jakim obserwuje młodego Bogusia - chłopak obudził w kobiecie macierzyńskie uczucia. Jednak ta fascynacja zyskuje wkrótce erotyczny posmak.

Po berlińskiej premierze jeden z recenzentów, lekko kpiąc, napisał, że "Tatarak" broni się tylko dzięki Jandzie. Dziwny to zarzut: mamy przecież do czynienia z filmem... Jandy o Jandzie (nie wiadomo, jak produkcja wyglądałaby w oryginalnej formie, bez "interwencji" aktorki). To ona zaproponowała Wajdzie wykorzystanie własnych wspomnień. Dlatego jej postać jest najważniejsza: nadaje filmowi dynamikę, buduje napięcie, gwarantuje autentyczność. Oglądając niezwykle osobiste, szczere wyznania Jandy, trudno zachować obojętność. Bezsilność, rozpacz, strach towarzyszą każdemu w tej najtrudniejszej chwili - gdy odchodzą najbliżsi. Popularna aktorka opowiada, jak przyjęła wiadomość o chorobie męża, jaka była reakcja Kłosińskiego itd. Relacjonuje wizyty u lekarza, najcięższe dni, ostatnie chwile. Czuje ogromną pustkę. Obwinia się, że mogła zrobić więcej.

Wspólnym mianownikiem historii aktorki i losów granej przez nią bohaterki jest właśnie śmierć. "Tatarak" pachnie śmiercią. Przejmująca spowiedź Jandy nie przytłacza jednak widza. Tym razem to zasługa Wajdy i jego koncepcji kompozycyjnej. Reżyser umiejętnie wmontował w treść ekranizacji trzy ujęcia z ponurego pokoju. Nie przewidział jednego: że przy dramatycznej opowieści o ludziach z krwi i kości, inspirowana Iwaszkiewiczem fabuła wypadnie mdło i przestarzale. Smętne dialogi gryzą się z komicznymi wysiłkami aktorskimi Pawła Szajdy (co gorsza - dubbingowanego). Zastanawia mnie, dlaczego uparty Wajda postawił akurat na niego? Wyśmienicie sprawdza się natomiast konwencja filmu w filmie. Szczególnie gdy w pełnym dramaturgii, ważnym dla fabuły momencie ekranowa Marta niespodziewanie staje się aktorką-Jandą, która - poruszona odgrywaną sceną - ucieka z planu w strugach deszczu.
Tatarak

Do niedawna byłem przekonany o wypaleniu Andrzeja Wajdy. Irytowało mnie (i to raczej się nie zmieni) bałwochwalcze uwielbienie jego osoby. Przede wszystkim jednak - Wajda od dawna nie nakręcił dobrego filmu. Filmu, którym udowodniłby, że na tytuł "mistrza polskiego kina" zasłużył nie tylko produkcjami sprzed lat 80. Kameralny i plastycznie dopracowany "Tatarak" nie jest dziełem wybitnym, lecz po obejrzeniu najnowszej produkcji reżysera nie potrafię wydać już tak kategorycznej opinii o jego kondycji twórczej. Jak film wypadłby bez intymnego wyznania i otwartości Jandy? Czy uznano by go za równie wartościowy? Nigdy się nie dowiemy. W "Tataraku" aktorka opowiada nie tylko o chorobie męża, podsumowuje również długoletnią współpracę z reżyserem. To właściwy moment na zapowiadane jeszcze przed "Katyniem" pożegnanie Wajdy z kinem. Za to półwiecze, chapeau bas!

Piotr Guszkowski
Recenzenci.pl
___________________________________________________________________________________________

Wajda i Janda (zbyt) pięknie o śmierci
24.04.2009

Wzruszający, ale nie przesadnie. Szczery, ale do pewnych granic. Za to estetyczny do bólu - Andrzej Wajda spełnił marzenie i przeniósł na ekran opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza, uzupełniając o refleksje Krystyny Jandy o śmierci jej męża. Najlepsze dzieło Mistrza od kilku lat, ale pozostawia niedosyt - pisze Katarzyna Wężyk.

W najnowszym filmie Andrzeja Wajdy przeplatają się trzy historie. Pierwsza, która nadała tytuł całości, to ekranizacja krótkiego opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Jego bohaterką jest Marta, starzejąca się żona lekarza z sielskiego miasteczka nad rzeką, która przeżywa ostatnią w życiu namiętność do dwudziestoletniego chłopaka. Druga to monolog Krystyny Jandy o śmierci jej męża, operatora Edwarda Kłosińskiego. Trzecia, najmniej udana i na szczęście najkrótsza, to tzw. film w filmie, migawki rozmów aktorki i reżysera, sceny z planu.

Wszystkie trzy historie spaja motyw śmierci i buntu przeciw jej nieuchronności. Umierająca jest Marta, choć jeszcze o tym nie wie, i być może dlatego tak kurczowo trzyma się uczucia, które może się skończyć tylko tragicznie. Umieranie męża – od pierwszej diagnozy, przez etapy leczenia, do śmierci „w takim momencie, żeby się nie spóźniła do teatru” – to temat monologu aktorki, który dominuje nad całym filmem. Wreszcie sztuka jako sposób na oszukanie śmierci, na oswojenie jej - przenika rozmowy osiemdziesięcioletniego reżysera z ulubiona aktorką.

Piękny, choć zgrzyta

Andrzej Wajda ma wśród polskich reżyserów status szczególny. Dlatego krytykowanie dzieła Mistrza to trochę jak założenie koszulki „Nie płakałem po papieżu” – od jednych się obrywa za szarganie świętości, od innych, bo to zbyt tania prowokacja. Tym niemniej choć nagrodzony w Berlinie za innowacyjność „Tatarak” jest filmem ważnym i dobrym, to jednak nie wielkim. Jest przepięknie sfotografowany, liryczny, nastrojowy, a Janda stworzyła w nim jedną z lepszych kreacji. Do tego monolog, napisany przez aktorkę momentami na granicy wiwisekcji, chwyta za gardło. Ale coś w filmie zgrzyta, słychać w nim jakąś fałszywą nutę. Ma się wrażenie, że zderzenie dwóch „mocnych” tematów - opowiadania Iwaszkiewicza i tekstu Jandy - paradoksalnie osłabia wymowę obu.

"Tatarak" Iwaszkiewicza traktuje o bardzo filmowym uścisku Erosa i Tanatosa, o miłości i śmierci, o grze między młodością, piękną, witalną, niewinną i w swojej niewinności okrutną, a dojrzałością - mądrą, doświadczoną, pozornie wyzbytą złudzeń, a jednak czepiającą się ostatniego złudzenia przed przejściem w smugę cienia. Jednak w filmie Wajdy młodym Bogusiem jest tak bezbarwny Paweł Szajda, że trudno uznać, by budził w Marcie jakiekolwiek uczucia poza macierzyńskimi.

Bez taniego sentymentalizmu, ale przeestetyzowany

Z kolei monolog Jandy, napisany przez nią i zagrany pół roku po śmierci męża, choć przejmujący, sprawia wrażenie zbyt teatralnego. Aktorka nie ucieka w tani sentymentalizm, ani nawet nie gra „Jandą” – neurotyczną, gestykulującą, trochę afektowaną – ale też mimo całej szczerości zachowuje dystans. W pierwszej scenie budzi się w pokoju hotelowym, wstaje z łóżka w samej koszuli, zapala papierosa, zakłada szpilki i zaczyna mówić. Kadr, światło, minimalistyczne wnętrze nawiązuje do obrazów Hoppera, Janda głęboko się zaciąga i stuka modnymi obcasami, a to, co mówi, jest równie estetyczne, wzniosłe i pozbawione przyziemnych, nieprzyjemnych detali, jak kompozycja obrazu. Śmierć w monologu Jandy i filmie Wajdy jest piękna, a cierpienie – nie fizjologiczne, a duchowe.

„Tatarak” jest przeestetyzowany i choć jest to stylizacja momentami zachwycająca, to jednak bierze opowiadane historie w zbyt duży cudzysłów. Z ostatnich filmów na tzw. tematy ostateczne bardziej przekonywały „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej.

Katarzyna Wężyk
tvn24
___________________________________________________________________________________________

"Tatarak", czyli kronika wypadków lokalnych
24 kwietnia 2009

Gdy nie ma filmu za co pochwalić, najczęściej chwali się go za zdjęcia i muzykę. To właśnie przypadek „Tataraku”.

Muzyka Pawła Mykietyna jest tu rzeczywiście świetna, a zdjęcia Pawła Edelmana – znakomite. Reszta jednak powinna być milczeniem. Tego zresztą może oczekiwałby i sam reżyser. No bo co tu się niby wymądrzać w obliczu rzeczywistego bólu, wobec którego stawia nas jego film? Jednak mówić przecież wolno i trzeba. W końcu spowiedź Krystyny Jandy jest częścią dzieła artystycznego i jako element większej całości siłą rzeczy podlega ocenie. Aktorka wplatając swój monolog w filmową opowieść doskonale o tym wiedziała. I z pełną determinacją zaryzykowała.

Powiem od razu: zwierzenia Jandy w pustym pokoju nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jakiego się spodziewałem. Głównie dlatego, że w tych „pokojowych” intymnych sekwencjach prawda słowa wyraźnie kłóci się z prawdą obrazu. Słowa padają tu w sumie zwyczajne (raczej opisują dramatyczną sytuację niż definiują traumę), obrazy zaś są przerafinowane.

Z tej rozbieżności między prostotą wyznania a wystudiowaną scenerią bierze się poczucie nieautentyczności całej sytuacji. I rodzą się pytania. Czy Janda mówiąca o ostatnich chwilach swojego męża musiała być zaraz pozowana na postać z obrazów Hoppera? Czy musiała być wystylizowana jak do sesji zdjęciowej dla jakiegoś ekskluzywnego pisma kobiecego? Czy prawdziwe cierpienie wymagało tu sztucznego wsparcia? W tym miejscu trudno nie przywołać dawnego filmu Wajdy, myślę o „Wszystko na sprzedaż” (1968). Jest tam krótki fragment, kiedy Bogumił Kobiela wspomina swojego tragicznie zmarłego przyjaciela, czyli Zbyszka Cybulskiego. Scena ta obywa się bez jakiegokolwiek sztafażu, a mimo to – a raczej: właśnie dlatego – wstrząsa nami i dziś. Jest w niej bowiem sama szczerość.

Wajda spróbował w „Tataraku” zmieszać rzeczywistość z fikcją, dorzucając jeszcze do tego wątek autotematyczny (film w filmie). Niestety, nie udało mu się materii życia z materią literacką skomponować w spójną całość. On je ledwie ze sobą skleił. Stąd film jawi się jako dość niezborny. Za dowód może tu służyć epizod, kiedy to Janda nie wytrzymując emocji zbyt przypominających jej własne, ucieka z filmowego planu. Gdyby aktorka w ogóle zniknęła z pola widzenia kamery, miałoby to jakiś sens. Uwierzylibyśmy w spontaniczność tego aktu. Tyle że kamera cały czas towarzyszy Jandzie w jej ucieczce. Ba, czeka na nią nawet w przygodnym aucie, do którego ta wsiada. I to już sensu nie ma. No bo albo gramy w cinema-verite, albo tylko udajemy.

Co jeszcze w „Tataraku” Wajdy przeszkadza? Z pewnością dysproporcja w umiejętnościach aktorskich Krystyny Jandy i Pawła Szajdy. Za tym ostatnim stoi tylko młodzieńczy wdzięk i nic więcej. Dlatego nieśmiałe próby zbliżenia między filmową panią Martą a filmowym Bogusiem wypadają niezbyt przekonująco. I jeszcze coś. Tematem Iwaszkiewiczowskiego opowiadania jest przemijanie czasu, miłość i śmierć. A więc same uniwersalne archetypy. W filmie Wajda zaś mocno eksponuje wątek martyrologiczny. Wygląda więc na to, że pisarz opowiedział nam historię starą jak świat, a reżyser sprowadził ją poniekąd do kroniki wypadków lokalnych.

Lech Kurpiewski
Newsweek Polska
____________________________________________________________________________________________

Oj tak, wklejam te recenzje, czytam, mimo postanowienia, że nie będę tego robić, ale jakoś nie potrafię, i też się zdumiewam. Tę pierwszą recenzję-rozmowę czytałam natomiast z jakąś...przyjemnością... Z wrażeniem, że piszący zrozumieli film we 'właściwy' sposób... Ale dziś to jeszcze tylko wrażenie. Przekonam się jutro, choć przyznam się, że w jakiś irracjonalny sposób "boję" się tego filmu. Wiem, że na długo wgryzie mi się w świadomość.
Nie rozumiem, np.w recenzji z Newsweek'a, tego czepiania się "wystudiowania" i "wystylizowania" w scenach monologu. Stary szlafrok i bambosze zamiast szpilek byłyby bardziej przekonujące? Ale niby dlaczego? To nie jest dokument, więc ma swoją formę, scenografię, symbolikę...
I znowu baranieję.
A tatarakowy album piękny. Fantastyczny pomysł.
Pozdrawiam ciepło,
N.
w szeregu biegniesz kilka lat,
a potem - jazda w boski sad!
Avatar użytkownika
nat
 
Posty: 3038
Dołączył(a): Cz, 22.01.2009 14:19
Lokalizacja: W-wa/Poznań

Re: zaopatrzenie

Postprzez Krystyna Janda So, 25.04.2009 07:29

A jak ja się dziwię! Ale mam to gdzieś. Wielkie podziękowania i ukłony.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja