Witam Pani Krystyno,
Dziś po raz pierwszy od dawna zobaczyłam radość na twarzy mojej mamy... patrząc jak się śmieje normalnie odwzajemniłabym Jej szczęście... a dziś... w stuporze patrzyłam na Nią, na Jej oczy. Po czym ze spokojem powiedziałam, że uwielbiam jak się śmieje i przytuliłam się do Jej dłoni. Zawsze takiej samej. Ciepłej, delikatnej. Tylko przez chwilę ogrzewającej mój policzek. Jakby z matczynego obowiązku. W całym zaganianiu realnego świata nie zauważa się takich szczegółów. Nie w ten sposób. Po chwili do sali szpitalnej wszedł doktor. Wyszłam więc ukradkiem, żeby zachować pozory prywatności. Stojąc na korytarzu, nie udało się uniknąć dobiegających słów. Współlokatorka mamy. Młoda kobieta dowiedziała się że w Jej organizmie rozwija się zaawansowany proces nowotworowy. "Droga Pani, czeka Panią walka. Sam nie wiem jak się zakończy. Wiem jedynie, że na starcie nie może się Pani poddać." Lekarz wyszedł. Ciężki powrót do sali, która już nie była wypełniona tym samym powietrzem. Smutek, rozpacz, bezradność, brak sensu, strach i pustka. Usiadłam w ciszy i zmieszaniu. Nie miałam ochoty na żadną rozmowę. W mój umysł wciskały się myśli tej kobiety........ Mama odkręca butelkę z wodą. Zgromadzony w niej gaz wylewa ową ciecz na mamy piżamę. Zaskoczona krzyczy. Zaś zasmucona kobieta... z mokrymi od bólu oczami... zaczyna się śmiać.... wierzę, że wygra tę walkę. Boże daj Jej siły.
Życzę Pani, droga Pani Krystyno...
by Pani dzieci z równie silną miłością, czułością, spokojem odczuwały Pani ciepły dotyk dłoni....
siły, która przecież nawet tak twardej kobiecie jak Pani, nie przychodzi od tak...
oczu... wypełnionych niezmąconą niczym radością (osobiście będę na to czekać)...
Dobrej nocy.