"Karty Zle Zapisane"

Tutaj publikujcie swoje opowiadania, scenariusze, felietony, rysunki itp

"Karty Zle Zapisane"

Postprzez qlec Cz, 31.05.2007 15:22

Oto moje opowiadanie, ktore moze bardziej przypomina dziennik zawierajacy kilka wierszy... no nic zapraszam do lektury




KARTY ŹLE ZAPISANE



Jakże okrutny jest
ten fragment twojej
dłoni…


WPIS NR 1

- 24 grudnia 2005 roku


Matko Boska. Dlaczego nie mogę ani jednego dnia przeżyć normalnie? Po raz kolejny czuję się tak jakby dziś rano ktoś oznajmił mi, że mój ukochany pies właśnie został przejechany przez wielką ciężarówkę. Ja nie zasmucam się tym specjalnie, ale czuję się nieswojo przez cały dzień, a na domiar złego wszyscy zachowują się tak jakby o niczym nie wiedzieli. Może rzeczywiście nie wiedzą…

Czy jutro nadejdzie następny dzień? – Pyta mały chłopczyk patrząc na zachodzące Słońce – Tak – odpowiada głos doświadczenia tlący się coraz mocniej w piersi dorastającego samotnego chłopca – Nadejdzie następny, ale z pewnością nienowy dzień.

Sen zazwyczaj przychodzi szybko, bo pragnienie przeżycia choćby sekundy na jawie wzmaga pragnienie snu. Oby tylko ranek pozostał choć cieniem nadziei przepełniającej sen.

„POKÓJ MÓJ”

Ciemność ogranicza mój świat,
A prawda zamknięta jest
W granicach tej mętnej
Ciemności. Siły tak
Ogromnej, że nawet
Wszechświat tuli się w niej,
Nadaremnie walcząc z jej
Nieokreślonym blaskiem.


WPIS NR 2

- 25 grudnia 2005 roku

W myśl teorii głoszącej, jakoby umierają tylko ci, których los już się wypełnił, chciałbym zadać jedno pytanie: Dlaczego jeszcze zatruwam swym zgniłym oddechem świat będący moim życiem i sprawcą mojej śmierci jednocześnie? Wyciszam swe zniszczone serce w nadziei, że wreszcie przestanie wybijać rytm mojego marnego życia. Dlaczego tak szybko przestałem widzieć sens? Tak szybko, a raczej tak młodo straciłem go z oczu? Nawet nie pamiętam już, czym był. Teraz żyję tylko impulsami życia i niemymi okrzykami śmierci, które już tracą na swej i tak niewielkiej sile.
Większość ludzi twierdzi, że nie warto zastanawiać się nad każdym ruchem, słowem, spojrzeniem czy dotykiem dłoni. Wtedy w mojej głowie pojawia się pewna myśl, która wywołuje we mnie poczucie chaosu i strachu o istnienie. „A więc oni zdają sobie z tego sprawę? Z tego jak potężnym demonem jest niepewność, jeśli nie ubije się go wystarczająco szybko?” Jednakże, jeśli tak jest, to, dlaczego mam wrażenie, że jestem samotny i zawsze niezrozumiany? Może udajemy żeby było prościej rozmawiać i wierzyć w ułudę, unikając tematów zbyt intymnych, a więc niewartych omawiania. Czy możliwe jest, zatem, że cały świat istnieje na niby, a to, w czym żyjemy to tylko dwuwymiarowa, pozbawiona głębi fotografia szczęśliwej rodziny? Czy mam znowu uciec i rozpocząć kolejną wędrówkę tym samym szlakiem?

„W SIEDEM SEKUND PO…”

Obolałe ręce i
Odmarznięte stopy
Pocięte nadgarstki i
Zakrwawiony dywan,
Nieme poniedziałki i
Ciche przebudzenia
Milknące tuz przed
Krzykiem.

Miliony myśli, dziesiątki
Miejsce,
Dwie tajemnice i
Jedno słowo „Ja”
Liczę każdy krok,
W kółko idąc tą samą drogą,
Bez sił, bez mądrości,
Wypatrując ciepłej…
Słowo kończy sens,
Życie i człowieczeństwo,
Nasączone bezmiarem walki,
Toczonej ze swym stwórcą
I jedynym żywicielem.


WPIS NR 3

- 27 grudnia 2005 roku, godz. 4:10

Uciekam znowu. Tym razem w sen. Do zobaczenia rano.


WPIS NR 4

- 28 grudnia 2005 roku będzie jutro lub dzisiaj wieczorem.

Nie wiem, dlaczego niektórzy ludzie potrafią być zawsze szczęśliwi, bez względu na wszystko. Mój humor zmienia się 10 razy dziennie i przechodzi od smutku do chwilowej euforii, po czym znowu zamienia się stopniowo w smutek. Ranek to tylko wdech i wydech, południe jest ciągłą stagnacją, a wieczorem rozpoczynają żyć marzenia, które kończą swój krótki żywot wraz z nadejściem nocy. Chyba kupię sobie jakiś środek przeciwko depresji albo opowiem komuś swoją historię.

Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego jak szybko mija czas. Mówimy sobie, że wszystko będzie dobrze, wystarczy tylko wytrzymać miesiąc, rok czy parę lat, a potem wolność, szczęście i radość będzie nam ciągle towarzyszyć. Ale niestety nagle okazuje się, że zły czas minął, czas próby i walki dawno się skończył i mimo to wszystko jest takie jak dawniej. Rozbudzone zbyt wcześnie nadzieje gasną i znowu wydaje się, że teraz czeka Cię tylko liczenie kolejnych sekund.

Chciałbym Ci wszystko powiedzieć, całą tą, momentami straszna historię, która przydarzyła mi się i toczy się dalej wraz ze mną, lecz nie wiem czy jestem gotów ją z siebie uwolnić.

„UCHO MALARZA”

Co zobaczę tej nocy?
Jaki obraz opęta mnie
I na wieki zostanie w
Mojej zaśmieconej pamięci?
Godny zaufania Chrystus
Między fantazją o niej i
Kłamstwem popełnionym dla
Siebie.
Mona Lisa wspinająca się
Po schodach ogromnej rdzewiejącej
Wieży, z której szaleńcy skaczą
By uciec przed przeznaczeniem.
Soczysty pocałunek, rodzina i
Szybko zapomniane słowa pośród
Morza zlewających się ze
Sobą różnych postaci tego
Tego samego obiektu pogardy.

Tu nie ma dzieł sztuki,
Ani oryginalnego Picassa.
Tutaj panuje chore,
Martwe ucho nieznanego
Malarza, który uciekł
Przed namiętnością.




WPIS NR 5

Właśnie zdałem sobie sprawę, że jest coś gorszego od setek nieuporządkowanych myśli. Jest to ich kompletny brak, przez co pod koniec dnia ogrania mnie uczucie kompletnej beznadziei i pustki. Mam już dość wysłuchiwania ludzi, którzy znają diagnozę, jednocześnie robiąc wszystko by pacjent nie wyzdrowiał, bo wtedy mogłoby się stać tak, że i na nich przejdzie straszny koszmar szaleństwa.
Nie wiem czy kiedyś uda mi się stąd wydostać i wyruszyć wolnym krokiem na południe, północ, wschód i zachód nie licząc błędów, lat i ludzkich słów. Kiedy zamykam oczy widzę Połoninę Wetlińską, zieloną poniżej szczytu, a żółtą, prawie złota na samej górze. Tak jakby po trudzie wędrówki góra na koniec nagradzała Cię gołym i nieskazitelnym szczytem, z którego roztacza się widok na cały, równie cichy jak szczyt połoniny świat.
Dlaczego żyję przeszłością? Dlaczego to w niej szukam winnych oraz nielicznych zbawicieli?

„OJCIEC”

Nie ma już słów, pomysłów
Ani marzeń, nie ma celu i
Autorytetu, który prowadzi
Po jedynej słusznej ścieżce
Do upragnionej doskonałości.
Czy po grzechu doskonałość
Jeszcze istnieje? Przecież
Ponad nią nie ma już nic,
Tam nie ma miejsca dla człowieka
Skalanego świadomością
Otrzymaną od Stwórcy.
On natomiast stracił
Swą doskonałość, poprzez
Stworzenie człowieka,
Jedynej istoty, która ratując
Ojca, szuka źródła i raju


WPIS NR 6

- 1 stycznia (nowego) 2006 roku, godz. 11:07

Pisze póki jestem jeszcze świadom tego, co robię, bo zmęczenie po koncercie na wrocławskim rynku coraz bardziej daje się we znaki.
Sylwester to noc jak każda inna, trwa dokładnie tyle, co jej 365 kopii, jednakże w pewnym stopniu sprawia, że niektórzy, w tym także i ja rozmyślają nad rokiem poprzednim. Po długotrwałym rachunku sumienia, który nawiedził mnie tej nocy, muszę powiedzieć, że kolejny rok mogę spisać na straty. Niby zdałem maturę, i to nie tak najgorzej, ale jestem w takim samym stanie, co wcześniej. Dalej moim największym marzeniem jest śmierć, oczywiście moja. Może trudno Ci zrozumieć, dlaczego 19-latek chce umrzeć, prawdę mówiąc nawet mnie trudno byłoby powiedzieć, dlaczego marzę od rozstaniu się z tym padołem. Kiedyś potrafiłem wyliczyć wszystko i wszystkich winnych tego, że moje życie zamieniło się w piekło. Teraz mam wrażenie, że wszystko, co miało się stać, już się stało, a ja rozumiem już wszystko, co miałem zrozumieć, dlatego teraz by dopełnił się mój los, muszę umrzeć. Jestem gdzieś obok i nie oczekuję w mym kącie niczego więcej.


WPIS NR 7

- 3 stycznia 2006 roku

Jak co wieczór mówię sobie, że jutro będzie inaczej, ale przecież będzie tak jak zawsze. Zasnąć na wieki, z wreszcie zaspokojonym pragnieniem śmierci, oto marzenie tego bez życia.

„WIDOK W PAMIĘCI”

Widzieli go na dworcu
Jak skakał z wieżowca
We własną krew, potem
Spoglądali w jego martwe
Oczy, gdy połykał garściami
Ekstazę śmierci, która
Zalewała jego wnętrzności.
Ma tylko parę dni, on
Nie rozumie, że to tylko
Kilka sekund, po których
Przyjdą następne takie same
Minuty. A więc czy istnieje
Dla mnie czas?
Jeśli nie to jestem tworem
Wiecznego żalu, który
Nigdy nie zaznając życia
Stoczył się w otchłań
Piekieł, na chwilę przed
Zakończeniem procesu
Tworzenia.


WPIS NR 8

- 4 stycznia 2006 roku

Zgubiłem gdzieś tysiąc niemych dni, przepełnionych ciemności, w której ukryte są jedynie pojedyncze obrazy. Ich złożenie jest niemożliwe tak sam jak oświetlenie utrwalonej ciemności. Kolejny raz zasypiam z nadzieją, że w nocy nadejdzie ukojenie dające sens i wskazujące kierunek, w którym mam samotnie, ale świadomie i z wiara podążać. Ale jak odnaleźć życie w pragnieniu śmierci. Ten strach żyje we mnie już prawie cztery lata, cięgle przybierając na sile, odbierając mi po kolei wszystko, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Boże, jeśli tylko możesz coś zmienić, to błagam pomóż mi jak najszybciej, bo już wkrótce nie będę w stanie udawać i odejdę wciąż żyjąc.

„TIARA SNU”

Miałam sen i
Brakuje mi snu
Miałam promyk Słońca, a
Brakuje mi światła,
Wierzyłam w miłość,
Patrząc na szczęście,
Zwątpiłam w radość
Widząc zazdrość w jego oczach
Uwierzyłam w śmierć
Używając życia…
Dajesz mi dłoń, lecz
Nie mogę jej objąć,
A ty patrzysz na moje usta,
Które przestały mówić
Tuż przed zamknięciem
Drzwi ostatniej ucieczki
Nie odnajdę już ciebie
Idąc po kamieniach,
Nie odnajdę prawdy
Patrząc w górę ponad
Martwe marzenia.
Ja tkwię tutaj w
Cieniu własnej światłości.


WPIS NR 9

- 7 stycznia 2006 roku, Słupsk

Chyba czas się otworzyć, rozpocząć opowiadanie, o tym, co niszczy życie, nadając mu niemal szlachetnych blizn.
Jak doszedłem do miejsca, w którym teraz jestem? Nie wiem. Na początku zdarzały się chwile smutku, po których przychodziły dni, tygodnie względnego szczęścia. Potem wraz z rosnąca do siebie pogardą, rosło poczucie strachu i beznadziei, którą mimo wszystko łatwo było ukryć pod płaszczem obecnej wciąż w pamięci radości tworzonej na miejscu, podczas rozmowy. W moim introwertycznym świecie po kilku latach na radość nie było już miejsca, ponieważ ginęła gdzieś między lękiem i krótkimi, ukrytymi za mgłą chwilami euforii. Potem rozpoczęła się era ucieczki przed sobą, życiem i światem.

„ŻEBRAK GŁÓWNY”

Błagam o życie w zapomnieniu,
Nigdy nieistniejące, które
Nie daje blasku, ni twarzy
Na fotografii.
Proszę o świat bez miłości,
Smutku, pogardy i szczęścia,
Świat bez radości i
Zagubionych dusz tych,
Którzy próbują zapomnieć o
Śmierci.
Jadę pociągiem sam, mimo ludzi.
Widzę i żyję sam, mimo
Splecionych więzów krwi.
Biegnę przez ciemną ulicę sam,
Błąkając się po lesie
Nieruchomych posągów.

Boże, a więc tak
Wygląda świat
Spełnionych marzeń…?

Teraz tłum wykrzykuje
„Biada Stwórcy!” – Uciekając
Z raju swych własnych
Pragnień.


WPIS NR 10

No cóż, czas jakoś mija. Minęła noc, nawet strach wydaje się nieco mniejszy. Szkoda, że te chwile niewytłumaczalnej radości wywołanej chyba samym istnieniem (bo czym innym?), mija tak okrutnie szybko. Choć może dzięki nim warto jest po prostu czekać. Wystarczy tylko stać w miejscu, a może los coś przyniesie. Powiało optymizmem i to ode mnie ;) Ciekawe…

Spokojnie, wkrótce wszystko wróci do normy.

„MARATON”

On młody biegnie pod górę,
Obok starego młyna, w którym
Zamordowano siłę marzeń,
Dalej napotkał starszą kobietę mówiącą
Więcej niż inni
Nie otwierając swych
Pomarszczonych ust.
Może przyznać się do
Zmęczenia – pomyślał gdy
Biegł przez park pełen
Drzew obumarłych z zimna,
Które przez lata nie widziały
Prawdziwych ludzi
Ale jak odpoczywać
Myśląc o biegu, którego
Końca nadal nie widać?
Zapomnij i biegnij, bez
Tej wypłowiałej myśli.
Czas musi przeminąć.


WPIS NR 11

- 10 stycznia 2006 roku

Podobno ludzie wariują głownie wtedy, gdy mają zbyt wiele czasu na myślenie, dlatego postanowiłem rozpocząć pracę. Tak, więc od dzisiaj jestem referentem w jednym z powiatowych urzędów, których jest mnóstwo. Praca jest strasznie łatwa, choć czuję się w niej dość dziwnie, ponieważ ciągle wydaje mi się, jakbym był gdzieś indziej, myślami gdzieś bardzo daleko, a to wszystko, co dzieje się wokół mnie przychodzi samo, bez mojego udziału, po czym przemija niezauważone.

„WETLINA NOCĄ”

Idzie gdzieś nie widząc celu,
Który wskazuje kierunek i daje
Siłę na ciągłe udawanie
Ciekawskiego dziecka
Machającego z oddali
Na pożegnanie.
Wciąż w pamięci dzień wyjścia
W tą długa drogę, a w uszach
Dalej dzwonią te same pytania,
Meczące coraz mocniej w chwilach
Przedłużającej się ciszy:
Dlaczego odszedłeś w nieznane,
Wiedząc, czego pragniesz?
Dlaczego ciągle ukrywasz się
W tej marnej tęsknocie?

Wróć…


WPIS NR 12

- 11 stycznia 2006 roku

Treści tego wpisu nie poznasz, ponieważ nie jest o mnie, a nie chciałbym się śmiać z czyjejś głupoty. Do zobaczenia


WPIS NR 13

- 18 stycznia 2006 roku

Długo nie pisałem, bo i nie było, o czym. Przede wszystkim zdałem sobie sprawę, z tego, że moje teorie czy odczucia, pisane w formie dziennika czy pamiętnika jest kompletnie bez sensu, bo kogo tak naprawdę obchodzi to, co ja myślę na swój nędzny temat. Chociaż i tak pewnie coś jeszcze napiszę, bo głupi jestem, a zresztą przecież nigdy nie potrafiłem wytrwać długo w postanowieniach. Więc teraz będę pisał te czarne wiersze, o tym, kim jestem, bez tego głupiego i mało nastrojowego wstępu. Teraz będziesz mógł/mogła delektować się słowami poezjo-podobnymi, co jest dość wątpliwą przyjemnością.

„GDY WIDZĘ”

Budzik zadzwonił za wcześnie,
By zdążyć na czas przed
Końcem rozdziału poranka.
Nakładam się na termin,
Datę i sen, który zniewala
Mój pierwszy krok dający
Początek temu, co we śnie
Zamknięte i przez to
Ze skazą niemożności
Związane bardziej niż
Ze mną.
Ta skaza nie jest moja,
Ona żyje dzięki mnie,
Trzymając za ręce i nogi,
Zaciskając pętle na szyi
Odczuć nigdy nieokreślonych

Tak wygląda koniec tych, co
Lękają się wielkości.


WPIS NR 14

- 19 stycznia 2006 roku

Kolejny dzień w pracy jakoś tam mija, a ja po raz kolejny postanowiłem żyć pełnią życia, bez tracenia czasu na myślenie o swoich klęskach. Czas sobie powiedzieć: „Trudno” i iść dalej. Może największa sztuką jest przyjmowanie z pokorą tego, czym obdarza nas łaskawie przeznaczenie?
Tak, od dzisiaj koniec lamentów i bezpłodnych snów, czas wstać i robić swoje. Ale czy wtedy będę jeszcze sobą, będę miał w sobie to coś, co sprawia, że czuję się wyjątkowo? Możliwe, że będę musiał odrodzić się na nowo, po to, żeby odrzucić przeszłość, lecz na czym wtedy odbuduję świetlaną przyszłość, o której marzę? No nic chyba muszę po porostu czekać.

„SERCE KRÓTKIEGO BLASKU”

Mówił sobie o zapomnieniu
Gdzie tyle cierpienia,
Wmawiał sobie to jak
Bezwartościowa jest jego
Droga, którą znienawidził
Po to by ją zrozumieć.

Idąc przez chaszcze wyszedł
Na polanę spełnienia, gdzie
Nie ma drzew, ani skał, za
Którymi skryje się przed
Sępami. Lecz gniazdo sępów
Jest w chaszczach ukryte,
Razem z oślizgłymi wężami
I najdzikszymi pumami, których krok zapowiada burzę.

Na co przyszedł czas?
Może nie umiem wyjść na
Słońce, bo nie rozumiem
Jego historii.
Historii pozbawionej zdradzieckiego cienia
Głupoty, tęsknoty i koszmaru


WPIS NR 15

- 20 stycznia 2006 roku

Jest zima, na dworze mróz i śnieg, a ja po raz kolejny się odchudzam i co dziwne, wcale nie zależy mi na ty żeby jeść. Zresztą cały czuję się jakoś inaczej, nie czuję do siebie aż tak wielkiej odrazy jak jeszcze kilka dni temu. Chyba zaczynam się zmieniać. Zaczynam znowu chcieć żyć mimo tego, co przyniesie przyszłość. Depresja się kończy. Chyba wygrałem tą ciężką bitwę z niewidzialnym wrogiem, który z powodu zbyt dużych strat i musi dać za wygraną - A może tylko przegrupowuje swoje oddziały i wróci na pole bitwy, choć teraz nie ma już żadnych szans. W krótkim czasie udało mi się odbudować to, co zostało zniszczone. Teraz nie załatwisz mnie tak łatwo ;).
Jeśli to, co już mnie powoli puszcza to depresja, to muszę Ci coś powiedzieć. Z depresją jest tak jak ze skurczem w nodze. Nie ma się na niego wpływu i jedyne, co można zrobić to starać się nie krzyczeć. Mijają ciężkie sekundy, a ból zaczyna ustępować. Przez kilka godzin czujesz się tak jakby twój mięsień był martwy, jakby było doczepiony do twojego ciała jak coś obcego. Potem to uczucie mija, ty wstajesz i idziesz dalej w swoją stronę, nie pamiętając nic prócz bólu.

Nie mam teraz weny żeby pisać wiersze, więc dziś go nie będzie, no chyba, że skrobnę coś wieczorem.


WPIS NR 16

- 21 stycznia 2006 roku

No proszę i po całych dwóch dniach normalnego życia, wracam do stanu normalnego dla mnie. Szkoda, że trwało to tak krótko. Może mięliście (miałeś/aś) nadzieję, że oto nadchodzi kres marudzenia i beznadziei, której jestem niezaprzeczalnym królem. Niestety muszę Was zawieść i nie będę miał do Ciebie i Ciebie pretensji, jeśli wrzucicie te kartki z moimi wypocinami do ogniska, albo zmielicie je i dodacie do mortadeli.
Nawet wierszy nie chce mi się pisać. Na razie.


WPIS NR 17

- 24 stycznia 2006 roku

Jakimś cudem udało mi się zebrać trochę sił i znowu czuję się nienajgorzej. Nie marzyłem nawet, że ten potwór puści mnie tak szybko, ale widzę, że coś się zaczyna zmieniać. Coraz częściej jestem szczęśliwy i choć (przynajmniej tak mi się wydaje) traci na tym moja osobowość, która i tak jest dość wątpliwej jakości. No, ale cóż, może jakoś uda mi się ruszyć z miejsca, bo udało się już dotrzeć do dna tego bagna, a od dna można się już tylko odbić – albo utopić – nieważne. Trzeba z optymizmem patrzeć w przyszłość, bo na samobójstwo zawsze jest czas. To już chyba koniec tej historii, której Wam nie przybliżyłem, ale chyba już wiecie jak to ze mną było.

Do zobaczenia.


WPIS NR 18

- 26 stycznia 2006 roku

Zapewne jeszcze nie udało Wam się mnie do końca poznać, lecz na pewno zauważyłeś/aś, że gdyby słomiany zapał był jedną z dyscyplin olimpijskich, to z pewnością zwyciężyłbym już, co najmniej dwa razy z rzędu. Miałem już zakończyć swoje wywody, lecz wydaje mi się, że dla mnie najważniejsze jest to, aby wyrzucić z siebie jak najwięcej i nie chodzi mi o to, że mam problemy z żołądkiem. Mam raczej na myśli rozpoczęcie opowiadania o moim, może mało ciekawym, ale zawsze życiu. Dlatego też pójdźcie teraz do kuchni i zróbcie sobie kanapki z kremem czekoladowym, a ja już od jutra rozpocznę terapię odciążeniową dla siebie, a lekko wstrząsową dla Was. Oto zaczyna się wiwisekcja mojej pamięci.

„SEKCJA ZWŁOK”

Ciemna sala zdawała się
Nie mieć ścian, na których
Wieszałaby portrety
Swych ofiar, jednakże była
Niczym w porównaniu do
Zwłok, które uśmierciła
Próbując walczyć ze
Swym monolitycznym
Kolorytem końca i śmierci.

Oto na środku, który
Tylko Stwórca odnaleźć
Może, leżą oni
Pierwsza i Pierwszy,
Symbole początku w nadziei
I końca absolutnego w
Zbawieniu uzbrojonemu jedynie
W kolce cierpienia.
Na pustym polu oświetlonym
Przez czarne gwiazdy,
Przesłonięte czarnymi
Chmurami, istnieje tylko
To, co nieistniejące dla
Zmysłu widzenia, lecz
Czekające na poranek w
Natłoku czerniejących myśli,
Poranek z odrobiną blasku
Nieosiągalnych mgławic
Ideału w Słońcu
Bez plam.


WPIS NR 19

- 27 stycznia 2006 roku

A więc pytacie jak to wszystko się zaczęło? (Wcale nie!!!) Odpowiedź wcale nie jest taka prosta. To jak z zatruciem czadem. Na początku nic nie zauważasz, lecz tak naprawdę tlenek węgla już zatruwa twój organizm, a potem jest już za późno, żeby cokolwiek zrobić.
Ponieważ trudno mi jest ustalić, kiedy te dziwne myśli zaczęły błąkać się po mojej głowie, będę musiał ograniczyć się do podania daty, kiedy to przejęły one nade mną całkowitą kontrolę. Było to 12 marca 2003 roku, około godziny 13:00, tuz przed lekcją matematyki. Wtedy właśnie zacząłem uciekać, i to nie z lekcji, ale raczej od ludzi, po to by o mnie zapomnieli i by nie musieli już nigdy więcej na mnie patrzeć.
Byłoby to możliwe gdyby nie to, że starałem się to ukryć przed wszystkimi. Nie wiedzieć, czemu miałem nadzieję, że może jakoś uda mi się wyjść z tego cało. Tamten dzień, a w sumie to tylko kilka godzin spędziłem w parku nad morzem, przepełniony strachem o to, co się stanie, jeśli to, co właśnie robię zniszczy mi życie, które jednocześnie traciło dla mnie na znaczeniu. To, co miało być ratunkiem, jedynym wyjściem z sytuacji stało się tak wielkim ciężarem, że zniewala moje nadzieje i plany, trzymając je w zamknięciu moich myśli, aż po dziś dzień.

„NO NAME”

Mówię Ci, znajdź miejsce
Na swe tępe spojrzenie.
Każę Ci iść, bo nie
Potrafisz się ruszyć tam
Gdzie ciągnie Cię świat.

Ukryty między drzewami
Żyjącymi jego łzami
Szuka w sobie
Mocy dającej odwagę sięgnąć
Po najdalszy kraniec
Cienia śmierci.

Otacza Cię cień – nie myśl
Nie widzisz stóp – stój w
Miejscu, bo inaczej
Błąkać się będziesz sam,
Przywiązany do kajdan
Naszych postanowień i
Sensów.

Co z tobą? Biegnij, bo
Ten moment jest tylko
Złudzeniem twojej woli
I siły nie mającej
Siły istnieć.
Słaby, podwójny, umarły,
Lecz jeszcze żyjący.


WPIS NR 20

- 2 lutego 2006 roku

Przepraszam, że tak długo nie pisałem(co prawda pewnie wcale się za mną nie stęskniliście, ale to nie zmienia faktu, że przeprosiny wam się należą). Ostatnim razem zajmowaliśmy się początkiem, pierwszą ucieczką tam skąd można wrócić jedynie poranionym i zniekształconym. Co było dalej? Otóż po tej pierwszej ucieczce, która wyglądała jak ucieczka z lekcji postanowiłem, że będzie to moje nowe hobby, które w pewien sposób zostało mi narzucone, a ja mogłem tylko tchórzliwie się na nie zgodzić, gdyż nie miałem innego wyjścia. Kolejne dni, przed weekendami i po nich spędzałem w parkach, na wiadukcie kolejowym, na drodze między działkami, a osiedlem, otoczony przez zanurzone we mgle mokradła. Właśnie tam spędzając całe godziny w bezruchu znalazłem jedyny w swoim rodzaju spokój. Sprawiał, że wydawało mi się jakbym zapadał się w nicość, w której niczego nikogo więcej nie ma. Brak myśli, słów, marzeń, czasami pojawiała się słaba nadzieja na zmianę, lecz ta stagnacja przepełniona nieopisanym, głębokim spokojem dawała więcej, dawała ukojenie i pewność nieistnienia.
Tak mijały całe tygodnie, spokój, strach, krzyk, płacz, smutek i bezsilność mieszały się ze sobą w końcowym efekcie nie dając absolutnie nic. Ale już wkrótce wszystko miało się skończyć, lecz nie było to moje zakończenie.

„FABRYKA SPOKOJU”

Metalowa konstrukcje dachu
Napełniają zatęchłe słoiki
Eliksirem ograniczonego życia,
Który zabrudził się kurzem
Z automatu do niszczenia
Woli. Teraz skażone
Odmętem strachu rozchodzą się
Na boki rozrywając swoje
Zmęczone ręce od siebie,
Lin i ojców.
Widzą setki nie swoich lub
Przypadkowo zbieżnych dróg
Przezywając pierwszy zawód
Lub czując radość z wygranej
W loterii taśmociągów.
Naznaczeni tylko bezsilnym
Wzrokiem, ukrytym wśród
Pokrzyw życiowych traw,
Obserwują, czują przez chwilę
Bezustannie czekając na trumnę
W aksamitach, dającą
Ukojenie. To już teraz.



WPIS NR 21

- 6 lutego 2006 roku

Moja ucieczka zakończyła się po dwóch miesiącach. Nie pogorszyła ona specjalnie moich ocen, bo nie jestem znowu najgłupszy i jakimś cudem zaliczyłem wszystkie sprawdziany. Jednakże najgorsze było to, co stało się między mną a moimi rodzicami, a raczej, co tak wspaniale udało mi się zniszczyć. Od tamtego czasu jestem już tylko ich dzieckiem, a nie synem. Wiem, że chcieliby mi pomóc, ale brakuje im pomysłów i sił, patrzą na mnie z nadzieją, że coś się zmieni, że znowu będę tym doskonałym synem, który napawał ich dumą. Niestety już nie potrafię udawać, lecz widzę, że prawda, a raczej prawdziwość, która mnie przepełnia jest jeszcze gorsza. Wtedy po wielu samookaleczeniach i nieudanych samobójczych pragnieniach upadłem już tak nisko, że nic, absolutnie nic nie miało dla mnie znaczenia.
Jednakże był to dopiero początek, który nie dawał pojęcia o tym jak straszny może być ból przeszywający nieustannie moją głowę od tylu miesięcy, a teraz już lat. Najgorsze miało dopiero nastąpić. Znikające zagrożenie postanowiło uczepić się moich nóg i kazało mi się czołgać.

„SUM”

Rower i podmuch wiatru
Będący uczuciem wolności
I sensu, który wśród
Zielonych traw jest
Jakby czystszy, silniejszy
I bez zniewolenia bardziej
Możliwy

Ach, usunąć się z widoku
I samotnie patrzeć na
Ruchomą drogę żyjących
W beztrosce kolorów
W świecie złotych odcieni
Blasku, gdzie nie znajdziesz
Cienia.

Krążą obok siebie,
Pojedynczo, ale razem w
Nadziei rozdzielając się
I Wierząc w swój cel,
Z pewnością wypatrując tych
Co nie będą się już błąkać
Bo są i żyć już zawsze będą

Jeśli pytasz o mnie
To tak… Marzę…


WPIS NR 22

- 8 lutego 2006 roku

Nadeszło lato, jakimś cudem przebolałem swoją pierwszą naprawdę dużą życiową porażkę. Jak zwykle miałem się odchudzać żeby nabrać pewności siebie i zacząć żyć jak przystało na chłopaka w moim wieku. Okazało się jednak, że względną radość dawało mi tylko trwanie w miejscu, bo każdy ruch zdawał się być największym zagrożeniem. Nie zmieniłem się na lepsze, ani na gorsze oczekując września, który miał przynieść kolejną dziesięciomiesięczną tułaczką, niemożliwą do wytrzymania jak wtedy myślałem. Perspektywa przeżycia tak wielkiego cierpienia raz jeszcze wywoływała u mnie strach, preludium do tego, co miało nastąpić. Jak biczowanie do nieprzytomności, tyle, że tutaj sztuką jest zachować mimo wszystko świadomość myśli i wypowiadanych słów.

„KROPLE WOSKU”

Naznaczony gorącą pieczęcią,
Uwielbiony przez demony
Ciemności, które kochają
Tylko tych co lękają się
Świata żywych istot, bez
Cierpienia biegnących po
Lodzie kruchych myśli,
Lecz przed siebie.
Przez dno widać przystań
Mocy, na której tysiące
Czekają na szczęście
Chełpiąc się rozmiarem
Swojej cierpliwości.

Może wyjść poza mury więzienia?
Lecz jak gdy patrzę
Na siebie oczami demonów,
Wzrokiem przenikającym ciemność
I śmiejących się z prawdy,
Będącej cierniem rosnącym
W moim sercu.
Sercu nieistniejącego
Płomienia, żarzącego się
W bezwietrzny poranek i
Gasnącego tuż przed
Mżawką z kropel czerwonego
Deszczu.


WPIS NR 23

- 10 lutego 2006 roku

Skończyło się lato 2003 roku, lato spędzone na jedzeniu arbuzów, mieszanych z bajaderkami pełnymi paznokci, popijanych Coca-Colą, oczywiście light (bo się odchudzałem) Z tak przygotowanym prowiantem siadałem przed komputerem i oglądałem „Dziennik Bridget Jones”, Jonem którą nie wiedzieć czemu zacząłem się utożsamiać. Więc jak sami widzicie to lato było kompletnie bezproduktywne i szybko się skończyło. Rozpoczęła się druga część moich szkolnych męczarni, choć mimo wszystko udało mi się to wytrzymać, nawet nie uciekałem już tak często z lekcji, ale zdałem sobie sprawę, że bezruch w klasie, w której moje oceny nie mają najmniejszego znaczenia jeszcze ma jakiś sens, ale w przyszłym roku, kiedy zacznie się nauka, zakończona maturą nie będę mógł już udawać smutnego, bezsilnego chłopca. Lecz na razie muszę się cieszyć ostatnią przerwą przed początkiem prawdziwego końca. Oto nadchodził najgorszy rok mojego życia, a tymczasem rozpoczęły się wakacje roku 2004.

„HOROSKOP”

W horoskopie mojego życia
Przeżartego przez delikatność
Sumienia i roztwór myśli,
Widać kartę śmierci, która
Ostrzy topór szykujące się
Do publicznego przedstawienia,
O tytule banalnym jak
Główny bohater sztuki

Ścięcie – ktoś czyta słowa
Z pergaminu, oślepiającego
Szarością – myśli niczyje –
Krzyczy ktoś na wieży –
Kupuję, sprzedaję, żyję –
Kupiec rozmawia z filozofem
Przy stole w kawiarni, a on
Niewzruszony idzie patrząc
Na tłum w mrowisku
Bezimiennych insektów

W tym wszystkim twarz
Zatrzymana na chwilę
Wyłoniła się z morza,
Dając okruch nadziei i
Jedną gorzką łzę.

Zamykam oczy, odrywając się
Od ich ciał, spadając do
Kubła swoich nonsensów
Minął, odszedł, a świat?


WPIS NR 24

Zaczął się rok szkolny 2004/2005. Oprócz tego, że jak zwykle czułem się beznadziejnie, a wyrzuty sumienia nie dawały mi wciąż spokoju, zwłaszcza, że przybyło ich przez ostatnie lato mnóstwo (nie pytaj dlaczego), to zdarzyła się tragedia jakiej nikt nie mógł się spodziewać. Jeden z moich kolegów z gimnazjum zginął w wypadku samochodowym.
Mięliśmy wtedy jechać na wycieczkę do Krakowa, jednakże z wiadomych przyczyn pogrzeb kolegi był ważniejszy. Dziwnie się wtedy czułem. Pamiętam, że stałem gdzieś wśród tłumu, ciągle patrząc na rodziców Przemka i ich młodszego synka stojącego przed nimi. Oni rzecz jasna byli wpatrzeni w chowającą się pod ziemię trumnę. Nigdy jeszcze nie płakałem na pogrzebie, ale tamtego przedpołudnia zdałem sobie sprawę, że jestem największym idiotą, jakiego ludzkość widziała. Przez chwilę widziałem w miejscu rodziców Przemka swoich rodziców. Wyobrażałem sobie ból, jaki musieliby odczuwać gdybym popełnił samobójstwo. Nagle łzy napłynęły mi do oczu, lecz wcale się ich nie wstydziłem. Zdałem sobie sprawę, że śmierć to nie ratunek, ale co najmniej straszna konieczność i największa niewybaczalna zbrodnia.

„PONIŻEJ”

Między krańcami cmentarnych
Alejek widzę ich młode twarze
Poruszające się obok mimo
Dawnych zaszłości i rozmów
O podróżach w odległe czasy
Gąszcz ten nie zna słowa,
Które opisze pochód cierpiących
Nie swoje cierpienie, bo jak
Określić widok sokolego oka
Czekającego na ofiarność i
Ratunek.

Między kolumnami jest tylko
Harmonia bezruchu i
Myśli uwięzione wśród
Płomieni oparzonych, zagubionych
Rąk.

Jeśli mówisz to nie słyszę nic,
Słuchaj nie mówiąc nic we
Wzroku bez mrugnięcia


WPIS NR 25

- 21 lutego 2006 roku

Witam was z powrotem. Znowu miałem dość trudny tydzień, choć nie było to nic nowego. Po prostu depresja, depresja i jeszcze raz udawanie, że jej nie ma. W każdym razie czas przejść do kolejnej ważnej daty – 6 grudnia 2004 roku, najprawdopodobniej środa. Raz jeszcze postanowiłem opuścić szkolne zajęcia, spędzając kilka strasznych godzin na przystanku poza miastem, obok tzw. Fabryki Domów. Ciągła nuda i strach, o to, żeby nikt mnie nie zauważył, nie doniósł albo nie zadał pytania: Czy coś się stało? Następne dwa dni spędziłem podobnie, oficjalnie będąc chorym, co poparłem sfałszowanym usprawiedliwieniem. Takie dni mają dawać spokój, a w rzeczywistości są nic nie warte. Wiem, że samotność uda mi się przetrzymać i pod tym względem ucieczka zapewnia chwilowy względny spokój, którego koniec nadchodzi zbyt szybko. W dodatku usypiając czujność i zmniejszając radość życia (jaką radość?!), ginącej gdzieś wśród minut, słów i ciosów od niewidocznych wrogów czających się gdzieś między palcami, w źrenicach oczu, wśród tłustych włosów, przesiadujących godzinami na mych sinych wargach.
Wtedy nie wiedzieć czemu postanowiłem, że to będzie koniec tej beznadziei, że od poniedziałku muszę być silny, muszę wytrzymać, a przede wszystkim muszę żyć, choćby to nawet nie miało sensu. Niestety straszna moc przemijania łapie za kostki i ściąga na ziemię, mówiąc szorstko: „Tam!!” – i prowadząc przez niczyje ciemności, bez świetlistych radości znanych z imienia.

„SZTUKA TWORZENIA”

Proszę wytrzymaj jeszcze chwilę,
Przecież widzisz ten blask, co
Rozświetli wszystko, a wtedy ty
W spokoju i ciszy znikniesz
Przed wzrokiem ludzkich twarzy
I dotykiem słów uwielbienia,
Które staną się moją siłą,
Wymazując gniew zamknięty w
Wieży tajemnic i strach
Ukryty w lochach bez klucza.

Ukryj się, schowaj, nie
Widzisz ich gdy nadchodzą?!
Ucieknijmy w świat bez prawdy,
W ogrodzie pełnym cierni
Znajdziemy płomień złotych
Iskier, a ty odejdziesz nie
Mówiąc nic, gdy zaproszę ich
Do salonu doskonałości.


WPIS NR 26

- 2 lutego 2006 roku

Nadszedł koniec roku, kolejny spisany na straty, choć tym razem niezakończony głupią zazdrością. Oto zbliżały się miesiące poniżenia, które sam sobie zafundowałem, najgorszy okres mojego życia, nigdy potem i nigdy przedtem nie czułem się tak źle. Udało mi się dotrwać do ferii. W chwilach spokoju zaczynam oczekiwać zmian, jakiegoś ruchu, zjawisk, które nagle odmienią moje życie. Im dłużej, o tym myślę tym trudniej znieść zawód, jaki sprawia los, którego oczywiście nie można winić. Niedzielną noc, ostatnią noc przerwy od znienawidzonej szkoły spędziłem na oglądaniu rozdania Oskarów, nie wiedząc jeszcze, do czego zmusi mnie mój osobisty kat, który już ostrzył topór, przygotowując się do ostatecznego końca, mającego nastąpić za miesiąc.

„NA FALI CISZY”

Pisk nieusłyszanego krzyku
Przypominał o zachowaniu
Ciszy wśród fal kolejnych
Przypływów i odpływów bijącego
Serca.
Toń spokojna zabrudzona
Piaskiem, odkrywa brzeg
Połykając krople morskiego
Odmętu, by zobaczyć obiekt
Zniszczenia unoszący się bezwolnie
Na szczytach słonych bałwanów.
Rozpływa się miękko niewidoczny
Wśród szarej barwy niczyjego
Powietrza.

Nagle otwiera oczy widzące
Tylko bezbarwną przepaść
Między wodospadem ukrytej
Śmierci i światłem
Nieosiągalnym dla tych,
Co nie wierzą w zmartwychwstanie
Ducha.

Widzę Cię na brzegu, gubiąc
Moc w moich rękach i
Oczekując twej dłoni
Zaciśniętej na ramieniu
Pozbawionym siły.
Odchodzę wierząc w swój
Powrót, po czym obijam
Się o skały ostrego dna i
Napełniam ciemnością
Gubiącą kolor w zapomnianych
Głębinach mojego oceanu.

P.S – przeżyję wszystko, poniżenie, ból, niepowodzenie, setki straconych szans, po prostu wszystko, ale nie zniosę czyjeś troski. Nienawidzę wyrzutów sumienia wywołanych, tym, że ktoś jest przeze mnie niezadowolony czy nieszczęśliwy. Dlaczego inni tak łatwo potrafią zadawać ból? Bronią się? Są egoistami? A może boją się czegoś? Może czują się silniejsi, gdy wyczuwają czyjś strach?

Staram się, ale to zawsze jest za mało, a ja jestem wszystkiemu winien. Robię wszystko, czego sobie zażyczą, ale i tak są niezadowoleni. Nie zniosę kolejnych zawiedzionych nadziei. Puśćcie mnie wreszcie!!!


WPIS NR 27

- 27 lutego 2006 roku

Stałem przed drzwiami szkoły, która za chwilę miała dać znak dźwiękowy, oznaczający początek zajęć, a ja dalej stałem sam, po czym bez słowa, bez spotkania poszedłem wąską ścieżką w stronę osiedla cichych domków, wśród których ukrywanie się jest najprostsze. Widzę wzgórze pełne malin wśród topoli. Chłód nie do wytrzymania, strach nie do określenia i bliskość ratunku oznaczającego porażkę. Biel zabrudziła się krwią spływającą po skostniałych rękach obok ruin spalonego domu. Napełniam się emocją, która przez kolejne tygodnie targała będzie mną od ucieczki po ukrycie, poprzez próby zabarwienia szarego dywanu przestrzeni. Poniżenie i strach przed odkryciem prawdy pozbawiła mnie mocy. Kończyła się Wielkanoc, a wraz z nią nadchodził dzień końca bez początku. Nieznane chwile przyszłości stały się bardzo bliskie. Oto realna pomoc i wieczny spokój. Oto 30 dzień trzeciego miesiąca. Koniec i jedyny początek.

„WŚRÓD ŁĄK BIELI”

Błotniste dno drogi do
Miejsca ukrycia, zatrzymało
Ruch sensu, dając ślady
Ciemnej krwi płynącej
Po ścianach zamkniętych
Pomieszczeń bez wyjścia
W świetle latarni.
Bez bladego światła
Oświetlającego twarz
Skazańca idącego
Po schodach bez
Odkrytego końca
Drogi sensu i prawdy.
Nadszedł już kres.
Oto przepaść gdzie wolność
Kończy się wraz z chwilą
Przejścia przez krawędź
Skalnych czeluści.
Oczekiwał, lecz wierzył,
Mówił, ukrywając
Podbite oczy, lecz
Snuł marzenia o
Nieznanych wyspach
Ludzkich możliwości.

Sen osiągnął swój kres,
A ja wypatruję wiecznego
Spoczynku w zapomnianej ciszy.

WPIS NR 28

- 28 lutego 2006 roku

Skończył się już czas rozważań i niewypowiedzianych słów o marzeniach. Skończyło się życie, a do pokoju wreszcie została wpuszczona śmierć. Dla kogoś z zewnętrz ten poranek wydałby się nierealny, surrealistyczny, pozbawiony sensu, celu i powodu. Była 6:00 rano. Obudził mnie budzik w telefonie, który przez całą noc wyliczał minuty płytkiego snu, ciągle wypełnionego niewytłumaczalnym przerażeniem. Nagle nerwowy dźwięk budzika wypełnił budzący się do życia pokój, nieograniczony już ciemnością nieznanej nocy. Otworzyły się moje oczy. Tym samym rozpoczął się rytuał powolnego przejścia w wieczność. Bez zastanowienia, mechanicznie, poszedłem do łazienki. W szafce pod umywalką stała wcześniej przygotowana miska, którą wyciągnąłem i napełniłem ciepłą wodą.
Wróciłem do pokoju. Na podłodze położyłem kołdrę, złożoną podwójnie. Następnie włączyłem telewizor by jego słaby dźwięk rozpraszał ciszę. Usiadłem na wcześniej ułożonej na podłodze kołdrze, natomiast miskę z wodą postawiłem obok siebie, po lewej stronie. Mimo, że tak bardzo chciałem się zabić, czekałem chwilę, zanim wyciągnąłem spod łóżka wycięty z maszynki do golenia, poprzedniego wieczora, nożyk. Spojrzałem jeszcze na telewizor, choć nie wiem, po co. Chwilę później nadstawiłem nadgarstek swojej lewej ręki tak by jak najłatwiej było mi przeciąć skórę. Dłoń odgiąłem jak najmocniej w dół, po to by skóra maksymalnie się naciągnęła. Widoczna już była żyła czy tętnica, która pod osłonę białej skóry była czerwono-różowa. Przyłożyłem nożyk do nadgarstka, po czym lekko nacinając, przeciąłem warstwę naskórka i skóry. Ból nie był wielki, bo nie o nim wtedy myślałem. Nagle ukazała się fioletowa, kompletnie odsłonięta żyła. Wiedziałem, że teraz jeden ruch sprawi, że zacznie z niej płynąć krew. Nawet nie zauważyłem, kiedy cała rana, a potem nadgarstek i dłoń zalały się krwią. Włożyłem rękę do wody znajdującej się w misce. Nie czułem bólu, wręcz przeciwnie. Wtedy zauważyłem, że z mojej ręki zaczęła bić strużka krwi, która wypływała z mojego poranionego nadgarstka. Ogarnął mnie spokój i niewytłumaczalna radość. Gdy na chwilę wyciągnąłem rękę z wody, krew tryskała wszędzie, prawie tak samo jak na filmach klasy B. Zdałem sobie sprawę, że teraz nie ma już odwrotu, a spełnienie mojego snu jest bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. Miska wypełniała się krwią, na powierzchni czerwonej wody pojawiły się grudki krwi, konsystencją przypominające galaretę, której daleko jeszcze do kompletnego zastygnięcia. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Czułem się coraz słabszy.
Wtedy właśnie popełniłem błąd, którego nigdy sobie nie wybaczę. Mój idealny spokój zmąciła myśl o przyspieszeniu śmierci. Chwyciłem znowu lekko zakrwawiony nożyk i zacząłem powoli przecinać miejsce, z którego płynęła wciąż pod znacznym ciśnieniem krew. Nagle krwawienie ustało, a na jego miejsce przyszło dobre stare przerażenie i szybkie bicie serca. Zacząłem nerwowo i na oślep ciąć kolejne miejsca, lecz nic to nie dawało. Krótki spokój przerodził się w strach, a on natomiast w ból i płacz.

Tak wyglądał kres ostatecznego końca.


WSTĘP NAPISANY NA KOŃCU

Tego dnia, raczej tego poranka coś się zmieniło. Postanowiłem wytrzymać kolejny dzień, potem kilka tygodni i miesięcy, co daje słabe, ale jednak pozytywne efekty. Nie chodzę oczywiście na żadne leczenie, raczej próbuję być silniejszy, czekać i próbować. Choć mimo wszystko żałuję, że tamtego dnia nie doszło do mojej śmierci. Może z czasem wyrzuty sumienia miną, a ja spróbuję wyjść znowu na ulicę, rozmawiać swobodnie z ludźmi i realizować swoje plany.
Nawet, jeśli kiedyś zacznę żyć normalnie to blizna, częściowo ukryta pod moim zegarkiem na lewym nadgarstku będzie mi zawsze przypominać o pewnej utraconej szansie na wolność. Może za parę lat będę traktował to jak cud, który dał mi nowe, tym razem szczęśliwe, życie – Cóż i tak nigdy nie będę tego wiedział, muszę być cierpliwy, a czas może udzieli mi kilku odpowiedzi na trapiące mnie dziś pytania.

Jest 26 marca 2006 roku. Godzina 10:46, a ja mimo wszystko żyję. To był tylko fragment, kilka ważnych momentów wśród morza nieopisanego cierpienia, o którym nie jest tak łatwo zapomnieć. Chciałbym powiedzieć, że już wkrótce będzie lepiej, ale nie mogę. Jest jeszcze za wcześnie. Póki, co ważne jest dla mnie to, że od czasu do czasu widzę sens w swym życiu, jedynej wartości, jaką udało mi się zatrzymać.

Coś się kończy, bez końca, dając początek temu, co zaczyna się wraz z niezauważalnym końcem. Czas…
QLEC
qlec
 
Posty: 3
Dołączył(a): Cz, 31.05.2007 15:17
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Neo Cz, 31.05.2007 18:09

To w końcu opowiadanie czy dziennik? Cholera, mam nadzieję, że jednak fikcja literacka... :(
Avatar użytkownika
Neo
 
Posty: 2782
Dołączył(a): Pt, 17.11.2006 00:44

Postprzez qlec Pt, 01.06.2007 09:14

Zastosowalem forme dziennika, poniewaz dzieki temu moglem latwiej zmusic sie do napisania kilku zdan kazdego dnia... Pewna czesc tych wydarzen jest prawdziwa, czesc jest jedynie zainspirowana, a czesc opisuje tylko to co czulem... w kazdym razie jestem ciekaw czy chociaz wiersze nie sa az tak zle...?
QLEC
qlec
 
Posty: 3
Dołączył(a): Cz, 31.05.2007 15:17
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Neo Pt, 01.06.2007 12:26

Łukaszu, przecież nikt nie mówił, że cokolwiek jest złe lub dobre! :?

Mam nadzieję, że dziennik spełnił swoją rolę. Jestem po prostu na takim etapie życia, że wolę szczęśliwe zakończenia... :) Ale rozumiem, że każdy ma swój własny rytm i inne potrzeby.
Avatar użytkownika
Neo
 
Posty: 2782
Dołączył(a): Pt, 17.11.2006 00:44

Re: "Karty Zle Zapisane"

Postprzez welfareheals Śr, 13.10.2021 15:05

welfareheals
 
Posty: 33376
Dołączył(a): Cz, 23.09.2021 12:39

Re: "Karty Zle Zapisane"

Postprzez welfareheals So, 03.09.2022 00:00

welfareheals
 
Posty: 33376
Dołączył(a): Cz, 23.09.2021 12:39



Powrót do Wasza twórczość