Być może wszyscy przechodnie na Krakowskim Przedmieściu byli zamiejscowi, to się tam przecież stale zdarza, być może BBN było instytucją dbającą o dyskrecję, przecież sama nazwa na to wskazuje, być może tego biura w ogóle nie było, istnieje przecież powszechnie znane zjawisko biurokratycznej fikcji, w każdym razie, inżynier mechanizacji rolnictwa Zbigniew C. stał bezradnie na rogu ulic, a teczka, którą do niedawna się chlubił, zaczęła o nim świadczyć źle, z powodu wielkości i ciężaru, a także swej latentnej peerelowskości.
Pośród przechodniów mijających hotel Bristol Zbigniew C. wyławiał ludzi o twarzach życzliwych i tolerancyjnych. Przezwyciężając nieznaną sobie wcześniej nieśmiałość, zagadywał o drogę do Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Życzliwość znikała, a tolerancyjność okazywała się tylko fasadą. Zagadnął szereg kobiet, która tę miały nad mężczyznami przewagę, że brutalność okazywały bez ogródek i bezzwłocznie. Ignorowano Zbigniewa C., wyśmiewano, brano za szaleńca.
Ale czy rozsądni ludzie pytają przypadkowych przechodniów o BBN jakby to był dworzec kolejowy, albo najbliższa apteka? Nie robi się tak nawet w państwach wysoce demokratycznych i wolnych od bogatej tradycji powstańczej. Nic więc dziwnego, że od ciężaru teczki uwolniono inżyniera niespodziewanie, a do imponującego gmachu przy Karowej Zbigniew C. dotarł w towarzystwie człowieka uprzejmego, nawet gościnnego, tyle że na sposób stanowczy. Inżynier zmienił już zdanie i pragnął znów jechać do Wałbrzycha, bodaj autobusem, a jednak szedł dość grzecznie w dół pięknej o tej porze roku Skarpy Wiślanej. Jeśli chodzi o asystowanie interesantom w stawianiu się we właściwym urzędzie, szczególnie w zakresie skuteczności owego asystowania, Zbigniew C. niczego prowadzącemu go człowiekowi nie mógł zarzucić.
W portierni gmachu pracowało trzech profesjonalistów, którzy nie musieli nawet w kierunku wchodzącego petenta patrzeć, a budynek i tak wydawał się niedostępny i wszechstronnie zabezpieczony. Trudno sobie wprost wyobrazić, by osoba przypadkowa albo niepowołana mogła zagrozić zwięzłości podejmowanych tu decyzji, albo jakkolwiek inaczej zakłócić spokojny szum ukrytych za panelami z białego korka urządzeń wentylacyjnych, klimatyzacyjnych i innych. Zbigniew C. trzykrotnie powiedział, że nie chciałby przeszkadzać i trzykrotnie mu to umożliwiono. Zbigniew C. po trzykroć otarł czoło, ale nie stało się ono suche. Profesjonaliści byli pochłonięci i zarazem obojętni, zupełnie jak dorodne gołębie rasy koroniarz polski obżerające się okruchami na przeszklonym, wewnętrznym dziedzińcu gmachu. Jeden z profesjonalistów podniósł w końcu szarostalowe oczy, które członkowie jego grupy zawodowej najprawdopodobniej przekazują sobie z pokolenia na pokolenie:
-- Bezpieczeństwo wewnętrzne czy międzynarodowe?
-- Myślę, że wewnętrzne, zdecydowanie wewnętrzne choć atak, atak przyszedł, można powiedzieć, z zewnątrz.
-- Pan był umówiony?
-- Tak bym tego nie nazwał. Zostałem ostrzeżony. Uważam, że moim obowiązkiem było przyjechać pierwszym możliwym pociągiem. Chciałbym zostać wpisany do tutejszej księgi wejść. To mi zupełnie wystarczy, a jeśli minister Kamiński zechce ponadto poświęcić mi chwilę, będę wdzięczny. Zaznaczam, że tego nie oczekuję, a jedynie pragnę. Oto mój bilet na przejazd, wraz z miejscówką.
-- Wyjechano ze stacji Wałbrzych Główny czy Wałbrzych Miasto?
-- Główny. Wałbrzych Miasto jest stacją poniekąd fikcyjną, zupełnie jak...
Zaszeleściły gazety w wielkich dłoniach portierów-profesjonalistów, wentylator westchnął jakoś po ludzku.
-- Zupełnie jak co?
-- ... jak planowanie w socjalizmie.
-- To dobre, celne porównanie, które ponadto wiele wyjaśnia. Jechano szesnaście godzin i trzydzieści dziewięć minut, z czterema przesiadkami.
-- Unikałem osób wpływowych i zamożnych.
-- Słusznie.
-- W Kłodzku Głównym czekałem na przesiadkę siedem godzin. To bardzo zaniedbany i cuchnący bigosem dworzec.
-- Zapach świeżej, zdrowej, zasmażanej kapusty często się pochopnie bierze za zapach bigosu, byleby tylko wykazać, że wszystko co niesprywatyzowane śmierdzi. A ja tu widzę, że w Kamieńcu Ząbkowskim przesiadywano się w ciągu pięciu minut.
-- Ale poranny pociąg do Wrocławia często nie czeka na ten z Kłodzka. Gdybym nie zdążył, musiałbym w Kamieńcu czekać trzy godziny, a tam restaurację otwierają dopiero o siódmej.
-- Uważa pan, że to za późno?
-- Skądże, nie uważam tak, któż by tam przed siódmą się pojawił?
-- Ci, którzy nie złapali porannego do Wrocławia.
-- Praktycznie nikt tym pociągiem nie jeździ, zapomniałem o tej okoliczności wspomnieć.
-- Z Kłodzka do Kamieńca jechał pan zatem sam?
-- Był oczywiście motorniczy.
-- Maszynista.
-- Naturalnie, maszynista.
-- Bilet z Poznania do Warszawy wystawiono w pociągu.
-- Długo się wahałem czy w mojej sytuacji powinienem poruszać się luksusowym eurocity, wsiadłem w ostatniej chwili...
-- Nie ma opłaty manipulacyjnej.
-- Jest, na oddzielnym rachunku, z podpisem czytelnym kierownika pociągu.
-- Tu akurat wolimy termin kierownik składu.
-- Kierownik składu, naturalnie. Ja już też wolę. Dokonałem wszelkich starań, żeby nie było podejrzenia, że miała miejsce transakcja pokątna i nieudokumentowana.
-- Miał pan z sobą rower.
-- Nie, jedynie teczkę, ale jest duża, pomyślałem, że gdyby się okazało, że przekracza dozwolone wymiary, mógłbym narazić się na gniew współpasażerów, albo kierownika składu. Na blankiecie nie ma kategorii teczka, kierownik składu odhaczył więc rower.
-- To nam w zasadzie wystarczy. Proszę zwrócić uwagę, że z winy obecnego rządu minister nie dostał jeszcze nominacji i wprowadził się do tutejszego urzędu nieoficjalnie. Pańska wizyta jest zatem również nieoficjalna. Pański zawód?
-- Inżynier mechanizacji rolnictwa, miałem jednak nieszczęście, są to już teraz fakty powszechnie znane, prowadziłem, nie bez powodzenia, gospodarstwo rolne, zasadniczo hodowlane, trzoda, łubin, bobik, wyka, ale na skutek ogólnego entuzjazmu jaki zapanował dla działalności samorządowej, jak pan zapewne wie, wtedy właśnie komunizm...
Trzej portierzy-profesjonaliści unieśli ku Zbigniewowi C. z pozoru tylko zobojętniałe na wszystko oblicza, wentylatory i urządzenia grzewcze zamarły, dorodny, grzebieniasty koroniarz polski przerwał rutynowe czynności, przywarł głową do szyby i zajrzał do portierni.
---... właśnie upadł i...
Urządzenia wentylacyjne wydały westchnienie dźwigów osobowych, których guziki zostały poprawnie wciśnięte, profesjonaliści wrócili do lektury gazet codziennych, gołąb zachował się rutynowo, ale zdaniem wielu obserwatorów, ostentacyjnie.
-- ... cóż, wdałem się w politykę.
-- Pańskie imię i pierwsza litera nazwiska zostanie umieszczona w księdze wejść. Wchodzi pan w trybie stawiennictwa na własną prośbę z rowerem. Tryb pańskiego wyjścia leży w gestii ministra Kamińskiego. Może pan zająć miejsce w poczekalni-czytelni.
-- Czy mogę wziąć z sobą teczkę?
-- Dokumentacja, którą pan przestawił wskazuje, że jest to to rower.
Zbigniew C. zajął miejsce w poczekalni-czytelni na półpiętrze, u szczytu szerokich schodów, u samych źródeł wysokiego korytarza, którego lewej strona skupiała się na zagrożeniach płynących od wewnątrz, pod światłym kierownictwem Lucjana B., policjanta z Rzeszowa, specjalisty od „przestępczości intelektualnej”, a prawa bezpieczeństwem zewnętrznym, pod kierownictwem Joanny S., pozostającej pod intelektualnym i moralnym wpływem Waszczykowskiego. Dostępu do korytarza uprzejmie broniło biuro rzecznika prasowego, Jarosława R., który z garstką oddanych mu specjalistów od ośmiu miesięcy prowadził nierówny bój z mediami o wizerunek BBN. Media obchodziły teraz biuro szerokim kołem, Jarosław R. mógł zająć się tym, co kochał najbardziej, redakcją kolejnych tomów Biblioteki Bezpieczeństwa Narodowego.
Tom piąty i ósmy tej poczytnej w wielu bardzo wąskich kręgach serii wyłożono do dyspozycji oczekujących. Tom piąty nosił tytuł „Rola symboli narodowych we współczesnej Polsce” i zawierał wykładnię nowatorskiej bo aktywnej polityki wobec symboli; tom ósmy zawierał zapis dyskusji panelowej z udziałem Szczygły, zatytułowanej kokieteryjnie „Czy Polska potrzebuje wojska?” To właśnie ta publikacja przykuła uwagę Zbigniewa C. najbardziej ponieważ zawierała obszerny wstęp autorstwa Stasiaka, w którym ten ostatni sporo uwagi poświęca godnemu pożałowania niestawiennictwu ministra Klicha. Było oczywiste, że w BBN nie tylko się dyskutuje, ale że każde wypowiedziane słowo wydaje w potem formie książkowej, nie szczędząc przy tym środków potrzebnych do życia rzecznikowi prasowemu.
Zbigniew C. na wszelki wypadek zapamiętał następującą myśl ze spuścizny Stasiaka: „Fakt, iż wstąpiliśmy do NATO, nie oznacza wcale, że nic się już w historii nie wydarzy”, przetarł potem okulary i dyskretnie się rozejrzał.
Prace eksperckie toczyły się pełną parą: trzaskały drzwi, a sekretarki wesoło podzwaniały szklankami w drodze do łazienki; błahe rozmowy na korytarzu ograniczano do pogody, wpływu ciśnienia na nastrój urzędnika, trudną sztukę wychowywania dzieci w jako takim duchu. Zbigniew C. uśmiechał się, w zasadzie, do rzecznika prasowego, ponieważ wydało mu się, że tak będzie najwłaściwiej, i na rzecznika, w zasadzie, patrzył. Kiedy jednak otworzyły się drzwi gabinetu ministra Waszczykowskiego, Zbigniew C. pozwolił swojemu spojrzeniu powędrować ku obnażonej na mgnienie oka prywatnej przestrzeni biurowej i wydało mu się, że z gabinetu wystaje czubek rakiety, najprawdopodobniej średniego zasięgu. Inżynier mechanizacji skromnie spuścił oczy bo było dla niego jasne, że nawet jeśli nie uległ złudzeniu, a pewnie uległ, to ten widok nie był dla niego przeznaczony.
O dziwo, tryskający na ogół nieskazitelnością Witold Waszczykowski pozwolił ostatnio swoim wąsom wydłużyć się o te krytyczne trzy milimetry, które sprawiły, że zarys górnej wargi ministra nie był już oczywisty; pozwolił brodzie dotrzeć niebezpiecznie blisko do bokobród, nadto już teraz przypominających zwykłe pekaesy; niejeden włos sterczał negocjatorowi rakietowemu w najzupełniej dowolnym kierunku; krój marynarki był oczywiście bez zarzutu, ale minister od kilku dni nie oddawał jej do prasowania. Zbigniew C. ponownie przeniósł już spojrzenie na rzecznika prasowego, kiedy kątem oka dostrzegł, że Waszczykowski wraz z rakietą ukradkiem przedarł się pod ustawioną wzdłuż korytarza ruchomą barierką i zamknął się w gabinecie po lewej stronie. Teraz dopiero inżynier-mechanizator przestraszył się nie na żarty, wbił oczy w sufit i postanowił nimi już nie poruszyć pod żadnym pozorem. Ale się nie dało.
-- Pokój 144, prosto i do końca, proszę iść lewą stroną korytarza.
-- Odniosłem wrażenie, że minister Waszczykowski przemieścił się właśnie na lewą stronę, czy niczego to nie zmienia?
-- Minister Waszczykowski nie jest właściwym ministrem w pańskiej sprawie i nie ma tu nic do rzeczy.
Zbigniew C. zmieszał się, otarł czoło, przeprosił bolesnym spojrzeniem dużych oczu i uśmiechem wiele mówiącym o niedawnym cierpieniu inżyniera-mechanizatora. Powiedział, nad wyraz niezbornie, że BBN to nie jest skład broni, że praktycznie o suchym pysku, z zaledwie trzynastomilionowym rocznym budżetem dyskutuje się tu wszystko to, co nie umknęło przecież ministerstwu obrony, spraw zagranicznych i dziewięciu służbom specjalnym, bo gdyby umknęło to by dopiero wtedy BBN się tym zajął i to jak; pytanie czy potrzebujemy wojska należy stawiać jak najczęściej bo jest to pytanie dobre, a symbole narodowe powinny się uaktywnić, jeśli dobrze zrozumiał myśl autora. Chciał nawet kupić egzemplarz tomu piątego. Nie uwierzono mu i ruszył lewą stroną korytarza.
Minister Kamiński, zajmował już, poniekąd i nieoficjalnie, obszerną przestrzeń biurową z widokiem na Powiśle i na uroczą, pokrytą kostką brukową ulicę Karową. Rozpakowywanie minister najwyraźniej zaczął od przyborów biurowych. Długopisy i ołówki trzymał w plastikowej dyni czy też arbuzie z klapkami umieszczonymi obustronnie, w okolicach ciemieniowych.
-- Podobno przyjechał pan rowerem.
-- Skądże znowu, to była tylko teczka.
-- Podobno chciał pan iść prawą stroną
-- Nie, to minister Waszczykowski przeniósł się na lewą stronę.
-- Zapewne z rakietą średniego zasięgu SM3?
-- A więc to tak wygląda SM3?
-- SM3 jest prawdopodobnie mirażem, podlega więc, jako rakieta amerykańska, pani Joannie S., a jako wyłącznie jej zmysłowe przestawienie, panu Lucjanowi B. Minister Waszczykowski przemieszcza się, bo nie ma jeszcze w tej kwestii całkowitej pewności, a jego rola w BBN nigdy skądinąd nie została jednoznacznie określona. Osobiście uważam, że minister nie powinien tyle czasu spędzać u fryzjera. Z nikim się tu już dyplomatycznie nie spotyka, nikt nie pyta go o zdanie, a on ciągle się polewa wodą kolońską i deodoryzuje. Ale wróćmy do pańskiej teczki, w której podobno znaleziono sznurek.
-- Wiele maszyn rolniczych wymaga sznurka.
-- Przypominam, że tryb pańskiego wyjścia nie został jeszcze określony, prosimy zatem by nie podejmował pan żadnych decyzji bez uzgodnienia. Ma pan przecież rodzinę, a z tym wiążą się obowiązki.
-- Mam wrażenie, że odbiera mi się ostatnie prawo jakie mi jeszcze przysługuje. Jak jest na wsi pan doskonale wie, obawiam się, że ludzie wezmą mnie na języki. Świdnica zawsze ze mnie drwiła, w Żarowie też narobiłem sobie wrogów. Nauczyłem się ostatnio, że człowiek nigdy nie wie czy nie przyjdzie mu błagać o względy ludzi, którymi zaczął już pogardzać. Nigdy więcej nie pozwolę sobie na pogardę. Nigdy więcej nie zapragnę władzy nad innymi.
-- I o to chodzi. Władzę należy zostawić ludziom, którzy sprawują ją w imię ideału czystości.
-- Bardzo pragnę się oczyścić.
-- Źle mnie pan zrozumiał. Pan się oczyścić nie może.
-- Nie zrobiłem przecież niczego złego, jest ekspertyza naukowców.
-- Jest też druga, mam ją na taśmie, na temat tego ile trzeba zapłacić zarabiającym dwa sześćset naukowcom by ekspertyza dowodziła słuszności tez lobbistów.
-- Jednak jeśli ta teza jest słuszna, to cóż z tego, że za jej wygłoszenie zapłacono?
-- Nie godzi się rozpoczynać dochodzenia do prawdy dopiero za sowitym wynagrodzeniem.
-- Ale to oznaczałoby, że lepszy jest fałsz i niewiedza, byleby nikt na ich istnieniu nie korzystał.
Oczy Mario zabłysły jak ślepia konia w płonącej zagrodzie.
-- Czystość i prawda mogą być źródłem bogactwa, ale bogactwo nigdy nie może być źródłem prawdy. Pan nie słucha Prezesa. Wszelkie żądze, szczególnie zaś żądza władzy i wzbogacenia się wprowadza istotę ludzką w krąg podejrzeń, a jedynym sposobem na wyrwanie się z tego kręgu jest wzięcie na siebie roli kuratora. Władza prawomocna to władza kuratorów. Pan zaś dawno już wybrał dla siebie rolę i jest to rola podopiecznego.
-- A jeśli kuratorzy sami nie mają czystych sumień?
-- Gorliwie zwalczając nieczystość u innych, oczyszczają siebie.
-- Mam wrażenie, że słyszałem to kiedyś na jakimś kursie albo wykładzie, ale nie pamiętam na jakim.
-- Zamiast się oczyszczać ze słusznych zarzutów, niech pan poszuka w sobie dodatkowych przewinień, jako podopiecznemu przyniesie to panu ulgę, a nas ucieszy. Jest wszakże ten nieudowodniony wprawdzie, ale jednak publicznie sformułowany zarzut o współpracy; jak na mechanizatora rolnictwa osobliwie dobrze rozumie się pan na finansach. Są w panu nieskończone pokłady winy, proszę się tylko rozejrzeć.
-- Jakim to niby sposobem ma mi to przynieść ulgę?
-- Chciał pan przecież dostać się do księgi wyjść tutejszego urzędu.
-- Rozumiem, chcę o coś poprosić.
-- Wysłucham czego pan ode mnie oczekuje, choć pańska pozycja przetargowa nie jest dobra. Proszę nie żądać zbyt wiele.
-- Zgubiło mnie kilka wulgaryzmów, których użyłem. A przecież w ten sposób mówią wszyscy.
-- Mówią nawet znacznie gorzej. Prezes też. Powiem panu inżynierze, że przy Prezesie pod każdym względem wszyscy jesteśmy jak dzieci. Jego instynkt kuratorski jest silniejszy niż samozachowawczy.
-- Chciałbym prosić o zaświadczenie, że wszyscy tak mówią.
-- Co pan z nim zrobi?
-- Będę je okazywać, w Żarach, w Świdnicy.
-- Naturalnie, nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, zaświadczenie będzie wystawione. Proszę odebrać je u Waszczykowskiego.
-- Waszczykowski ustala przecież naturę SM3.
-- Zajmie się i tym, w ramach reorganizacji.
-- Idę zatem. Obawiam się, że będę musiał na portierni odbyć kolejny jałowy spór o teczkę, a boli mnie już głowa.
-- Na pewno już się wszystko wyjaśniło. Oddadzą panu teczkę. Nienaruszoną. Tymczasem proszę mechanizować. Rolnictwo, że się tak wyrażę, czeka. I niech pan jedzie przez Wrocław, proszę nie trudzić się bez potrzeby.
więcej:
http://balsamlomzynski.blox.pl/html