Maluję paznokcie u rąk. Dziś idę na rozmowę w sprawie pracy. Denerwuję się, jak to w takich sytuacjach bywa.
Już na miejscu uśmiechnięta sekretarka wręcza mi ankietę, którą muszę wypełnić. W pokoju, do którego zostałam skierowana, siedzi już spora grupa ubiegających się o pracę. W skupieniu ślęczą nad kartką. Biorę krzesło i siadam przy parapecie, miejsca przy stołach już nie ma. Spoglądam przez okno, gdzie ulicą płynie strumień ludzi. Ankieta ma "powiedzieć" pracodawcy, jakie mam cechy charakteru, co się dla mnie liczy w pracy, jakie mam wykształcenie, jakich żądam zarobków oraz... czy posiadam samochód...
Po wypełnieniu czekam na rozmowę. Po kolei wchodzą osoby ze swoją ankietą do jakiegoś tajemniczego pokoju. Sekretarka prosi następną osobę. Wszyscy na siebie spoglądają, ale nikt nie zamierza iść.
Idę- chcę mieć już to z głowy. Przed sobą widzę drzwi, na nich pozłacana tabliczka z napisem manager.
Rozmowa taka, jak przewidziałam, że będzie, ale się jednak do końca nie spodziewałam.
Menedżerka wyjaśnia mi, z jakich to powodów nie mogę dostać tej pracy. Wylicza, co należałoby do moich obowiązków, dając mi przy tym do zrozumienia, że nie podołałabym temu. Przy wymienianiu zadań pyta, czy ogarniam to jeszcze i czy ma wyliczać dalej.
Przy okazji, niby tak od niechcenia, oznajmia, jaka to właśnie "kasa przeleciała mi koło nosa". Wychodzę. W duchu pocieszam się, bo jednak menedżerka dała mi pracę, no bo co ja teraz robię? Mam treść na opowiadanie.
Zrezygnowana zachwycam się nadal światem.
Mam jeszcze sporo czasu do odjazdu autobusu, więc idę do empiku poczytać prasę. W dziale książkowym wszędzie, gdzie się tylko da, siedzą czytelnicy ukryci za książką. Dziecko obok staruszka. Na kanapie i na niskich krzesełkach. Ach, co za skupienie! Nie słychać ani szmeru. W ciszy przechodzę na palcach.
Idę do drogerii. Widzę kobietę kucającą przy półce, która w rękach trzyma dwa opakowania chusteczek. Nie wie, na które się zdecydować. Ogląda każdy produkt dokładnie. Ach, wiem, jak to jest, gdy trzeba się liczyć z każdym groszem, i gdy długo i dokładnie rozważa się kupno każdego produktu, mając nadzieję, że ten grosz zostanie odpowiednio ulokowany.
Widzę na ulicy dziewczynę, która rozdaje ulotki. Z wymuszonym uśmiechem zaprasza na jakąś konferencję. Ach, rozumiem, co to za praca! Musi się tak stać, gdy inni idą. Mogę się tylko solidaryzować. Biorę ulotkę i czytam, że jest to konferencja społeczno- edukacyjna: "Porozmawiajmy o aparacie słuchowym", która ma się odbyć- ach, w dzień moich urodzin! Składam ulotkę na pół i chowam do torby. Na ulotki zawsze przynajmniej zerkam i nie wyrzucam od razu do najbliższego kubła na śmieci. Ktoś się napracował, żeby te ulotki stworzyć. Ktoś inny przygotowuje się właśnie do wspomnianej konferencji. Może przeżywa stres z tego powodu, że będzie musiał publicznie wystąpić.
Szanuję czyjąś pracę.
Widzę, jak łabędź nurkuje w rzece. Coś tam szpera na samym dnie. Ach, jak śmiesznie wygląda!
Przechodzę obok staruszka, który jakiejś dziewczynie opowiada coś z dawnych czasów. Ach, jak z dawnych czasów, to ja też chcę posłuchać- zwalniam kroku. Mi nie ma kto opowiadać, jak do było w przeszłości.
Ach, widzę znanego rzeźbiarza. Spaceruje z psem. Mam powiedzieć "dzień dobry" czy tylko uśmiechnąć się?
Widzę dziewczynę, która siedziała obok mnie, gdy wypełniałam nieszczęsną ankietę. Dlaczego ją zapamiętałam? Bo tak wspaniałe brązowe, długie i lśniące włosy widzi się tylko w reklamach szamponów. Ciekawe, czy jej się z pracą powiodło? Mija mnie, patrzy się, ale zapewne nie poznaje.
Widzę ubogo ubranego człowieka, jak drepce powoli i wcina suchą bułkę. Ach, wiem, jak to jest!
Och, ale to już przesada- bombki i lampki świąteczne na sklepowej wystawie w początkach listopada?!
Dziś mam oczy szczególnie szeroko otwarte. Za sto lat, jakiś badacz dziejów, będzie ciekaw, jak to było sto lat temu. Ja mam możność wiedzieć. Trzeba się cieszyć z czasów, w jakich się żyje. Ach, to brzmi, jak ze szkolnego wypracowania!
Na ulicy spotykam mizernie wyglądającego kundelka. Pytam się go: "Czyj jesteś?" On spogląda na mnie smutno, odpowiada, że niczyj i spuszcza głowę. Idzie samotnie mostem.
Przede mną idzie para staruszków trzymających się za ręce. Ach, to miłość może trwać wiecznie?
W radiu usłyszałam wiadomość o tym, że jacyś wolontariusze rozdają na ulicy bezdomnym jedzenie- gorącą zupę i pajdę chleba. W wyobraźni widzę bezdomnego trzymającego w rękach plastykowy talerz pełen gorącej strawy. Nie wierzy, że ktoś tak za nic, tak po prostu może mu coś dać. Może patrzy się podejrzliwie i myśli sobie: "Żarty sobie ktoś robi dzisiaj czy co?"
Jadę autobusem. Przez okno widzę, jak robotnicy kładą chodnik na poboczu jezdni. Ktoś w autobusie oznajmia, że to ze względu na dzieci, które nie mają czym chodzić do pobliskiej szkoły. Chodnik ma prowadzić do samej K. Dobrze, że coś się w otoczeniu zmienia. Ja pamiętam czasy, gdy niewiele było.
Przede mną idą ze szkoły dwie małe dziewczynki. Na plecach ogromne plecaki. Siostry, bo mają takie same złociste włosy. Jedna z nich, w liściach po kolana, rozgarnia je. Ach, pamiętam, gdy i ja z tej czynności miałam satysfakcję.
Na dworze coraz ciemniej i delikatniej. Drobne listki drżą na ciepłym jeszcze wietrze. A ja zastanawiam się, jaki ma być koniec opowiadania. Ach, stwierdzam, że dziś go nie będzie.