Wywiad z Jackiem Kaczmarskim z 17 stycznia 1997r.
- Jak Ci jest na antypodach?
JK: Cudownie, jestem szczesliwy. Ale to "cudownie" nic nie znaczy dla kogos, kto mieszka w Polsce. Tego sie nie da opowiedziec - trzeba przyjechac i zobaczyc, jak tam ludzie zyja. Nie chodzi o jakies specjalne luksusy czy wygody, tylko o nieslychana normalnosc, przynajmniej w moim wyobrazeniu.(...) Ludzie tam sobie nie wchodza w parade (...) Wiedza, ze maja wielkie szczescie mieszkajac w kraju zamoznym, spokojnym, tolerancyjnym ponad wszelkie wyobrazenie.
- Co to znaczy?
JK: Ja tez wczesniej tego nie rozumialem, mimo ze bylem tam kilkakrotnie. Dopiero kiedy zamieszkalem w Perth, zrozumialem, ze w Australii kazdemu wszystko wolno, ze kazdy kaprys, kazde dziwactwo, o ile oczywiscie nie pociaga za soba krzywdy blizniego, jest absolutnie tolerowane. Dopiero tam zrozumialem, na czym polega tolerancja i wyrozumialosc, traktowanie innosci w sposob normalny. To nie tolerancja na pokaz, w stylu "Gazety Wyborczej", ze my tutaj akceptujemy homoseksualistow, bezzebnych i tych z odstajacymi uszami, bo jestesmy tolerancyjni, bo tak nalezy. Nie. Tam kazdy wypowiada swoje krytyczne zdanie na temat tego, co mu sie nie podoba i jednoczesnie kazdemu wolno byc "innym". Z jednego ani z drugiego nikt nie robi afery. To jest dla mnie zupelnie niezwykle.
JK: W Australii panuje tradycja anglosaskiej powsciagliwosci, nikt nie probuje zarazic innych swoimi frustracjami. Tymaczasem w Polsce jest dokladnie na odwrot. Wszyscy goraczkuja sie tylko, ze ktos zaczal.(...) Przyjezdzam tutaj pogodny, a po trzech tygodniach zaczynam czuc, jak przez skore wchodzi we mnie nastroj taksowkarza, pani w sklepie, urzednika czy posla w telewizji." (1997r.)
www.kaczmarski.art.pl
Mi wystarczyl tydzien. Spadam.