W mojej rodzinie, blizszej i dalszej, z jednej i drugiej strony, w c z e s n i e j nikogo nie dopadla choroba nowotworowa. Wiadomosc o tym, ze zapadla na nia Mama, byla dla mnie szokiem, tym bardziej, ze dowiedzialam sie o niej w niezwyczajnych okolicznosciach. Zmarla na raka szyjki macicy. Miala 60 lat. Urodzila moja przyrodnia siostre i przez nastepne 18 lat nie byla u ginekologa. W koncu sie wybrala, bo musiala. Za pozno. Nie potrafie tego zrozumiec. Byla kobieta wyksztalcona, uswiadomiona, Jej pierwszy maz byl lekarzem. Nie potrafie zrozumiec az takiej nonszalancji w traktowaniu wlasnego zdrowia, calkowitego zaniedbania sprawy tak istotnej. W 2002 roku opiekowalam sie Nia przez trzy miesiace. Nigdy ich nie zapomne. Byla moja Mama, Jej choroba i ja. Przez 24 godz. Nie bylo ze mna rodziny, nie chodzilam do pracy itp. Cala skala emocji. W zyciu nie myslalam, ze ludzie moga tak chorowac i cierpiec. Co tydzien wyczekiwalam przyjazdu mojej siostry z uczelni. Dobre nastroje przynosila polozna, moja kolezanka z podstawowki, ktora 4-5 razy dziennie robila zastrzyki z morfiny. Zyje z poczuciem ogromnej wdziecznosci dla Niej. Mysle, ze takie wsparcie z zewnatrz jest b.wazne. Zgadzam sie z Ness - nowotwor dotyka rowniez najblizszych chorego. Oni tez odkrywaja jakas wyspe. Od kilku lat wspieram finansowo, na miare moich mozliwosci, organizacje CanTeen. Skupia ona mlodych ludzi /wiek 12 -24l./ zyjacych z rakiem. Nie tylko chorujacych, ale rowniez ich rodzenstwo, a takze dzieci, ktorych rodzice choruja. Organizowane sa dla nich spotkania, obozy, seminaria itp.
http://www.canteen.org.au/default.asp?menuid=17
Tak jak Mystery uwazam, ze czasami nie wiadomo jak o t y m rozmawiac. Bo podejscie chorych do raka jest b.indywidualne. Stad rozne oczekiwania. Do tego np. codzienne hustawki nastrojow spowodowane przyjmowaniem morfiny. Moja Mama inaczej niz Marysia czy Ness traktowala swoja chorobe. I czesto rozmawialysmy zupelnie nienormalnie. Nie raz np. musialam klamac. Zreszta mnie tez oklamywano.
Zgadzam sie z Jerzym - nie nalezy bac sie tego tematu. Mysle, ze wielu osobom pomogly i pomagaja zwierzenia innych, ktorym tez przyszlo zmierzyc sie z ta choroba i ktore wyszly z tej zyciowej proby zwyciesko. Rowniez osob znanych, np. p. Krystyny Kofty. Podziwiam odwage, sile i zyciowy optymizm Marysi i Ness. W ten sposob mozna j a k o s oswoic raka. Ale nie uwazam, ze jest to choroba jak kazda inna. Po latach ludzie ciagle czekaja z niepokojem na wyniki badan kontrolnych. Grypy sprzed pieciu lat raczej nikt nie wspomina.
Kobiety, robcie regularnie badania cytologiczne. W Australii 'regularnie' oznacza co dwa lata, o czym przypomina list skastam. Material do Pap test /tak sie to tu nazywa/ pobiera lekarz rodzinny.
I jeszcze raport onkologow:
"Rzeczpospolita": Wstrząsający raport onkologów dla Ministerstwa Zdrowia: pacjenci w Polsce umierają, bo nie mają dostępu do leczenia.
http://wiadomosci.onet.pl/1418552,11,item.html
Pierwszy raz potrafilam spokojnie o tym napisac, bez placzu do komp. Dlatego wysylam.
Ness, zycze Ci szybkiego powrotu do zdrowia, do Rolasi i Misia. Dla Ciebie kwiaty: