Czolem, MU HP.
Od tygodnia mam ferie, radosc wielka, bo chociaz na dwoch frontach nie musze zasuwac. Grejsowa napisala, ze juz wie, jak mnie wywolac spod lodowki, skad nadzieja, ze zalatwi mi ferie przez okragly rok. Huraaaaa!!!
Nasza Bronko, Twoje subiektywne relacje maja wszystkie inne pod soba. Bardzo za nie dziekuje. Teraz juz tylko bede wypatrywac w multipleksach
Rewersu, Janosika, Popiełuszki, Wojny polsko-ruskiej, Wszystkiego, co kocham („sensowna refleksja nad latami 80-tymi”- moje ulubione!) i innych.
Witaj, Andorciu! Japonska tasiemka ze zdjeciami palce lizac. Prze/po/razilo mnie
I jego wieczorne ulice... W ciemno twierdze, ze raczej na pewno nie chcialabym tam mieszkac. Ale wycieczka do Japonii marzy mi sie juz od lat. Zeby znalezc sie w zupelnie innym swiecie. Przy tej swietnej okazji tasiemka zalegla z 2007 roku o Hirokim, japonskim szesnastolatku, ktory mieszkal u nas przez tydzien w ramach miedzyszkolnej wymiany. Przylecial w sobote, Stary z dziecmi odebral go sprzed szkoly Piotrka. Poniewaz plany odgornie mial napiete, a sami tez chcielismy mu cos pokazac, Stary postanowil, ze w drodze do domu zahacza o gorki Dandenong, gdzie jest punkt widokowy na city, no i w ogole ladnie. Zapakowal Hirokiego z torba (
Jakas taka za mala mi sie wydala. No ale nic, moze Japonczycy sa minimalistyczni...) do samochodu i w droge. Hiroki od startu dziwnie czujny, krecil sie nerwowo, wyraznie cos chcial powiedziec, ale moze nie wiedzial jak albo z japonskiej kultury nie mogl. W koncu Stary zjechal na pobocze. Hiroki od razu galopem do bagaznika. Wreszcie wydusil, ze mial/ma? jeszcze walizke. Na pewno zabral ja z lotniska, bo ostatnio stala z innymi na chodniku przed szkola. I co? Wrocili, a ona ciagle tam byla, chociaz juz samotna. Z gorek, juz zintegrowani, przyjechali poznym popoludniem. Otwieram drzwi, a przede mna mlodzieniec w ciemnym garniturze i caly w uklonach. No luuudzie, bez przesady! Piotrek tez chodzi do szkoly w marynarce, bialej koszuli i pod krawatem, ale nikt nie wymagalby od niego takiego rynsztunku podczas kilkunastogodzinnej podrozy samolotem, chyba. Pokazalismy Hirokiemu jego pokoj, lazienke, zakamarki domu, kazalismy zadzwonic do mamy, zjedlismy obiadokolacje (sos bolognese plus makaron, a na deser polskie paczki z deli Libanczyka, czyli Leba) i zaraz gosc poszedl spac, bo juz troche padal na nos. Tu kilka uwag podsumowujacej natury, chociaz to dopiero polowa tasiemki. Krotki (szkoda!) pobyt Hirokiego w naszym domu to bylo zderzenie trzech kultur. Na pewno nie poznal typowej Aussie rodziny. Ola i Piotrek tez czuja nasza nienormalnosc, o czym kiedys juz bylo. Jak ich przycisnac, to na pierwszym miejscu wymieniaja jezyk polski, ktorym glownie poslugujemy sie miedzy soba (oczywizda, na czas wizyty oficjalnie zawieszony na kolku, a kultywowany tylko po katach), a zaraz potem, jak wiadomo, brak lunchu. Nie wiem, czy Hiroki zdawal sobie sprawe z tych zaleznosci i uwarunkowan, chyba raczej nie, a na pewno nie do konca. W temacie kuchni. Mimo porad Sciany nie serwowalam na okraglo ryzu czy sushi, a schabowe i mielone, wyjatkowo strawne, bo to akurat moja specjalnosc. A na pozegnanie ciasto pt. pavlova, wybitny nowozelandzko-australijski wklad do swiatowej kulinarii. I co? Wszystko mu smakowalo i znikalo z talerzy, az milo bylo patrzec. Pozniej w kazdym lisciku wspominal wlasnie moje menu. Tzw. koniec swiata. A, i jeszcze znajomy Starego, ktory kiedys pracowal w Japonii, powiedzial, ze Hiroki mogl byc zaskoczony rozmiarem naszej domowej przestrzeni do zycia. Koniec uwag. Na drugi dzien byla niedziela, sloneczna i bezchmurna, choc akurat mielismy srodek zimy i normalnie przedtem wialo i lalo. Zaplanowana wycieczka za miasto juz z tego powodu wypalila, jak nie wiem co. Najpierw pojechalismy do Gumbuya Park, gdzie zawozimy wszystkich naszych gosci w celu przezycia bliskiego kontaktu z australijska fauna. Zyje tam stado bezczelnych kangurow-zebrakow, ktore za kawalek chleba od 10 do 17 pozuja do zdjec, a poza tym strusie, gadajace papugi i inne stworzenia. Stamtad dalej na Phillip Island i nad ocean, a na koniec w Cowes, nadmorskiej miescince, cos typowo australijskiego - fish and chips, czyli plaskie pudelko chipsow, kawalki swiezo upieczonej ryby plus cytryna i tartar sauce, a wszystko razem zapakowane w szary papier. Rozklada sie taki pakunek na srodku stolu, najlepiej z szumem oceanu w tle, i wymiata ze wspolbiesiadnikami do zatrzesienia uszu. W koncu zawinelismy do domu, Hiroki wysiadl, wykonal z piec uklonow i podziekowal za wycieczke. W poniedzialek Piotrek jak zwykle udal sie autobusem do szkoly, a Hiroki razem z nim. (I tak bylo codziennie. Tam spotykal sie ze swoim japonskim nauczycielem i kolegami. W sumie przylecialo ich ze 20. Ze szkoly byli zabierani na wycieczki i inne atrakcje.) Po powrocie, zaraz po deserze rzucil sie na rozwiazywanie zadan z matematyki. Hiroki, a nie Piotrek. Mial ze soba ksiazki! Zbaranialam, bo to byly jego wakacje. Stary wymyslil, ze tak mobilizujaco musialo wplynac na niego spotkanie z nauczycielem. Pamietacie opowiesci Sciany o azjatyckich saunach? No tak mnie nakrecily, ze spodziewalam sie, ze Hiroki bedzie moczyl sie od rana do wieczora. A tu mija poniedzialek, a on wyjatkowo minimalistyczny na tym odcinku. Mowie do Starego: „Sluchaj, Stary, a moze mu nie wystarczy pokazac lazienke, moze trzeba wyraznie powiedziec, ze moze z niej korzystac, co?” Tak wlasnie zrobilam. Piec uklonow i polecial pod prysznic. Z drugiej strony, z toalety sam z siebie korzystal, no to nie wiem... Zajrzalam do lazienki i przezylam lekki zaskok, bo wszystko wytarte do sucha, lacznie z cala kabina. Dalo mi to do myslenia, tym bardziej, ze ani sladu po reczniku czy cus. „Hiroki, m o z e s z powiesic recznik w lazience”. Wyciagnal go z szafy, zza ubran, zwiniety i zupelnie mokry. Pamietacie opowiesci Sciany o Azji uczacej sie angielskiego? Akurat Hirokiego byl na poziomie nie budzacym zaufania. Bo na to samo pytanie czesto dawal rozne odpowiedzi. A jak chcial zakomunikowac cos dluzszego, bardziej skomplikowanego, to pisal w malym notesiku, ktory nosil przy sobie. Ale w poniedzialek w szkole wlasnie nasz Hiroki wystepowal w imieniu calej swojej grupy! No to wymyslilismy se razem, ze jego angielski musi byc najlepszy, no i w ogole nam wyszlo, ze goscimy Japonczyka-prymusa. W poniedzialek wieczorem dostalismy tez prezenty od Hirokiego. Piec uklonow i sorry, ze o nich zapomnial. Przed przylotem wiedzial juz u kogo bedzie mieszkal, mial z nami kontakt i chytrze staral sie wybadac nasze zainteresowania. W zwiazku z tym Ola dostala rozne przybory do robienia artow i p r a w d z i w y papier do origami, a Piotrek piec ksiazek w j. japonskim. W ogole cala trojka bardzo szybko zakumplowala sie, codziennie wieczorem kwitlo zycie towarzyskie w pokoju Hirokiego. Swietnym pomyslem okazalo sie wypozyczenie kilku filmow z Jasiem Fasola. Wspolny smiech, tak jak i taniec, jest uniwersalny i szybko jednoczy. W czwartkowy wieczor mimo pavlovej smetne nastroje. Przy prezentach Hiroki poszedl na calosc – padl na kolana i zaczal bic poklony. Stary nie wytrzymal tego cisnienia i zwial. Szczerze mowiac, sytuacja dosc krepujaca. Rano pozegnanie polsko-japonskie: Ola w fontannach lez sciska Hirokiego, a ten w garniturze (w koncu lecial na weekend do Sydney) stoi na bacznosc, z rekami przycisnietymi do bokow i sie smieje. Moze to byla jego reakcja na krepujaca sytuacje...? Pozniej dostalismy dwa chwytajace za serce listy – od niego i jego mamy Yuko, plus zdjecie kota Merody’ego w koszyku. Jeszcze przez rok wymieniali z Ola e-maile (Yuko zdradzila nam sekret syna: „Sister is very cute”.), az sie urwalo, ze strony Hirokiego. Moze juz studiuje? Wtedy myslal o farmacji. Pozostal w samych milych wspomnieniach. Jesli wiec znowu padnie haslo, zeby przygarnac mlodziez z Japonii czy Francji (kierunek zainteresowan jezykowych Oli), z naszej strony bedzie odzew.