Stalinizm w czarnej komedii
Barbara Hollender 11-11-2009
Od piątku na ekranach "Rewers" Borysa Lankosza. To jeden z najlepszych filmów nakręconych u nas po 1989 roku.
Od dawna czekaliśmy na takie kino: inteligentne, przewrotne, wykorzystujące nowoczesny filmowy język. I na dodatek odważne, bo zrywające z bezpiecznymi schematami. "Rewers" łączy najciekawszą, wywodzącą się z ironicznej obserwacji Munka tradycję polskiej szkoły filmowej i współczesną niechęć do klisz.
Rozliczając się z latami stalinowskimi, Lankosz nie serwuje widzom kolejnej opowieści o martyrologii ani czytanki o narodowym bohaterze. Idzie tropem wyznaczonym przez niemieckiego reżysera von Donnersmarcka, który w "Życiu na podsłuchu" pokazał zwyczajnych ludzi w niełatwych czasach.
Trzy kobiety. Przedwojenne mieszczaństwo z ambicjami inteligenckimi. Najmłodsza Sabina pracuje w wydawnictwie. Matka i babka, martwiąc się, że kiedyś zostanie sama, bezskutecznie próbują wydać ją za mąż, bo poeta, który po wojnie "stracił wszystko oprócz życia", jest człowiekiem całkowicie wypalonym, a podsunięty przez matkę solidny księgowy – tępym kretynem.
Pojawia się jednak w życiu Sabiny mężczyzna jak z dziewczęcych snów. Niestety, ów przystojny, tajemniczy facet w typie młodego Humphreya Bogarta okaże się chamem i podstawionym ubekiem, który szantażem będzie chciał zmusić ją do donoszenia na kolegów. A dziewczyna prędzej popełni zbrodnię, niż się sprzeniewierzy swoim zasadom i zgodzi się "pisać wymiarową stronniczkę raz w tygodniu".
Między groteską a tragedią
Borys Lankosz śmiało miesza konwencje – przechodzi od inteligentnego śmiechu do czarnej komedii i groteski, od spokojnego obyczajowego opisu do surrealizmu. Ten film można oglądać wiele razy, stale znajdując w nim coś nowego. "Rewers" to opowieść o ludziach, którzy musieli znaleźć dla siebie miejsce w nie swoim czasie. Matka walczy o przetrwanie, straciła kamienicę i aptekę, ale powtarza: "Mamy gdzie mieszkać i co jeść". Sabina połyka złotą monetę, którą władza ludowa kazała oddać. To jej bunt, jej wierność temu, co minęło.
"Zwyczajny człowiek czy z tych nowych?" – dopytuje się babka, słysząc o adoratorze wnuczki. I dodaje: "Lepiej być samemu niż w złym towarzystwie". Podziały bywają ostre, ale przecież tak naprawdę wszyscy są unurzani w totalitarnych czasach, uczą się żyć w podwójnej moralności, idą na mniejsze lub większe kompromisy. Choć pewnych granic tym "zwyczajnym", po ludzku porządnym, przekroczyć nie wolno.
"Rewers" jest filmem perfekcyjnym. Wartko opowiedzianym, a jednocześnie wycyzelowanym artystycznie. Pisarz i dokumentalista Andrzej Bart dał reżyserowi scenariusz ze znakomitymi dialogami, pełnokrwistymi postaciami, wykończonymi, domyślanymi scenami, świetnym rytmem narracji. Lankosz, który w dokumencie zdobył świetny warsztat, nie zmarnował tego tekstu.
Czarno-białe zdjęcia Marcina Koszałki niosą prawdę, tak idealnie pasują do kadrów z kroniki filmowej z lat 50., że widz nie jest w stanie rozróżnić, gdzie kończą się autentyczne ujęcia, a zaczyna fikcja. Babka, matka i córka genialnie zagrane przez Annę Polony, Krystynę Jandę i Agatę Buzek mają w sobie coś z silnych kobiet Almodóvara. Marcin Dorociński jako amant ubek jest świetny, zarówno gdy ma oczarować młodą inteligentkę, jak i potem, gdy wychodzi z niego chamstwo i nuworyszostwo.
Ślady w nas
"Rewers" jest rozliczeniem z przeszłością, ale jednocześnie filmem niepokojąco aktualnym. We współczesnej klamrze stareńka Sabina czeka na lotnisku na przylot syna. Życie dopisało tragedii sprzed lat przewrotny epilog. Syn wierzy, że jego rodzic był bohaterem zakatowanym przez UB. Stara kobieta nie obciąży go swoją pamięcią, ale przecież sama w każde Zaduszki zapala świeczkę za duszę kogoś, kto stał się największą traumą jej życia. I ojcem jej dziecka.
W wolnym człowieku, który przyleciał do matki ze świata, kołacze się cząstka duszy stalinowskiego aparatczyka. A w nas – ile jest tamtej dawnej mentalności? Jakich lekcji nie potrafiliśmy wyciągnąć z historii? Ilu jest jeszcze w polskim społeczeństwie agentów "Tomków"? Do czego przyjdzie nam się dostosowywać?
Nic nie jest łatwe. Każda historia ma swój awers i rewers.
Rzeczpospolita
___________________________________________________________________________________________
12.11.2009
„Rewers” - wszystko o naszych matkach
„Rewers” to niezwykły film, który o czasach stalinowskich opowiada po... almodóvarowsku
Kiedy ludzie są tego samego zdania co ja, mam zawsze wrażenie, że się pomyliłem” – głosi jeden z bon motów Oscara Wilde’a. Prawdę mówiąc, gdy na debiut Borysa Lankosza spadł w Gdyni grad pochwał oraz deszcz nagród (ze Złotymi Lwami włącznie), i ja zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie przeceniłem „Rewersu”. Jednak nieskromnie muszę przyznać, że się nie pomyliłem. A te zbiorowe zachwyty nad filmem wynikają z tego, że całe dziesięciolecia nie mieliśmy w polskim kinie dzieła, którego i Oscar Wilde by się nie powstydził. Tak błyskotliwego, inteligentnego, dowcipnego, zrealizowanego z „feelingiem” i oferującego... kilka następnych aforyzmów do zapamiętania (na przykład: „Lepiej żyć samemu niż w złym towarzystwie”).
Trafiony w dziesiątkę jest już sam pomysł wyjściowy świetnego scenariusza autorstwa pisarza Andrzeja Barta – pokazać czasy stalinowskie nie jak zazwyczaj, w tonacji martyrologicznej, lecz w konwencji czarnej komedii. I nie z punktu widzenia męczenników umierających w komunistycznych kazamatach, ale trzech silnych, rzekłbym „almodóvarowskich”, kobiet: babci (Anna Polony), matki (Krystyna Janda) i córki (Agata Buzek). Za oknem może i dzieją się straszne rzeczy, im jednak sen z powiek spędza głównie to, że najmłodsza z nich, Sabinka, wciąż nie znalazła odpowiedniego kandydata na męża. Dobry wydawał się księgowy, pan Józef (pyszny epizod Adama Woronowicza, który zrehabilitował się w moich oczach po „Popiełuszce”), tyle że przy bliższym poznaniu okazał się kretynem. Następny w kolejce jest Bronisław (Marcin Dorociński). Mężczyzna charyzmatyczny, przystojny, muskularny. I, niestety, skrywający pewien nieprzyjemny sekret.
W babski świat pań Jankowskich wkracza nagle makabra. Śmiech zamiera widzowi na ustach, by po chwili pojawić się znowu, na widok czynów, o które byśmy tych dam nie podejrzewali. Zrealizowane w czerni i bieli (zdjęcia Marcina Koszałki), zrytmizowane jazzową muzyką Włodzimierza Pawlika sekwencje stalinowskie uzupełnia współczesna rama. Stanowi ona ironiczny komentarz na temat ślepego przywiązania Polaków do mitów, które zasłaniają nam rzeczywistość znacznie bardziej skomplikowaną i dużo straszniejszą. Mimo lekkiej formy film Lankosza ma iście wywrotową wymowę. Ukazuje bowiem rewers narodowych dziejów – ujawnia, że wbrew wersji oficjalnej nie jesteśmy dziećmi herosów, ale bękartami szemranych typów. Aż człowieka kusi, by pogrzebać w historii własnej rodziny...
Bartosz Żurawiecki „Film”
„Przekrój” 45/2009
____________________________________________________________________________________________
Kuszenie panny Sabiny
Tadeusz Sobolewski
2009-11-12
Od jutra na ekranach "Rewers" Borysa Lankosza według scenariusza Andrzeja Barta - zasłużone Złote Lwy w Gdyni, nasz kandydat do Oscara. Dawno już polski film nie rozmawiał z widzem tak błyskotliwie o sprawach zasadniczych: o granicach konformizmu, konieczności kłamstwa
Lubię w "Rewersie" scenę, gdy matka - Krystyna Janda - wraca do domu, zastaje katastrofę i natychmiast przystępuje do działania, ratując córkę z opresji. Wybija Sabinie z głowy myśl o samobójstwie: "Czyś ty zwariowała, córeczko? Myślisz, że pozwolę ci się zabić dla jakiegoś podejrzanego typa? Nie wolno tracić życia przez kogoś takiego. I bardzo proszę, żadnego mazgajstwa...".
Matka Sabiny, zgodnie z ówczesną modą, nosi krótkie, rozkloszowane palto. Na głowie ma jedwabną chustkę zawiązaną pod brodą. Patrząc na nią, myślę o pokoleniu moich rodziców. W takim samym stroju w latach 50. moja matka wychodziła z ojcem do kina - szli na "Młodość Chopina", na "Przygodę na Mariensztacie" albo na "Czerwoną oberżę", modną w połowie lat 50. makabryczną francuską komedię z Fernandelem. Jej tytuł kojarzył się wszystkim z panującym ustrojem, ze stalinizmem, który właśnie mijał, więc zabawa była podwójna.
W filmie Lankosza, dziejącym się w roku 1952, "czerwoną oberżą" nieoczekiwanie staje się mieszkanie państwa Jankowskich - rodziny warszawskich kamieniczników, aptekarzy. Po wojnie udało im się dobrze ustawić dzięki obrotności syna Arkadka malującego portrety partyjnych oficjeli (moralnego kaca zalewającego alkoholem). Poza nim w domu są same kobiety. Dziadka i ojca nie ma. Może umarli zwykłą śmiercią, a może zginęli na wojnie, za okupacji, w Powstaniu, w obozie? Ani bohaterowie, ani zdrajcy.
Agata Buzek gra najmłodszą z Jankowskich - Sabinę. Matka i babka chcą uratować ją przed staropanieństwem, szukają dla niej męża. Jak w staroświeckiej farsie, pojawiają się kolejni kandydaci częstowani nalewką matki aptekarki. Farsa przeradza się w horror. Sabina, której nie udało się walczyć w Powstaniu (matka nie pozwoliła?), w osiem lat po wojnie będzie musiała stoczyć swoje własne "powstanie" w konfrontacji z diabłem nowych czasów. Choć trzeba przyznać, że analogia czynu Sabiny i Powstania okaże się niepełna, nie dochodzi bowiem do samobójstwa.
Trzeba z tym wszystkim jakoś żyć - takie jest prawo tragikomedii. Bo, jak mawia babcia Sabiny (Anna Polony), "choroba jest częścią życia". To główna mądrość płynąca z tej historii. Nie da się jej opowiedzieć ani w kategoriach bohaterstwa, ani hańby. Wychodzimy poza obowiązujący w Polsce wzorzec opowieści o powojennej przeszłości. "Rewers" to coś w rodzaju "Czerwonej oberży" Peerelu. To kino "francuskie" w rozumieniu ludzkiej słabości, w swobodnym przemieszaniu konwencji, romantyzmu i humoru, komedii i horroru. Ideologia nie wchodzi w grę, jest od początku traktowana jako obowiązujące kłamstwo, czego świadomość mają nawet dygnitarze, których podejmuje w swojej pracowni zeszmacony malarz Arkadek.
Coś zasadniczo różni "Rewers" od dawnych filmów polskich rozliczających się z czasami stalinowskimi. Są wśród nich arcydzieła Wajdy, Munka, Marczewskiego, głośne filmy Bugajskiego, Zaorskiego, Falka, Domaradzkiego, Bajona. Przełom lat 70. i 80. przyniósł w polskim kinie istny wylew filmów oskarżających i zarazem grzebiących stalinizm, będących wnikliwą analizą ustrojowego oszustwa i jego psychologicznych konsekwencji. Sam ustrój znajdował się już wtedy w stanie daleko posuniętego rozkładu, ale Stalin wciąż straszył, jego portrety na ekranie robiły wrażenie; w latach 60. były jeszcze cenzurowane, jak w przypadku "Rąk do góry" Skolimowskiego.
Ówczesne filmy powstawały w ramach pewnej gry z władzą. Przeprowadzając demaskację ustroju, były naznaczone pretensją, że zostaliśmy oszukani. To dlatego bohaterami filmów o stalinizmie byli często ludzie uwiedzeni, wierzący w ustrój, będący ofiarami tej nowej wiary, jak "człowiek z marmuru", czy "matka Królów". Tamte filmy przyspieszały śmierć ideologii, "wyzywały potwora", podstawiały lustro bazyliszkowi. Dziś nie ma już komu podstawiać lustra. Dla widza urodzonego po stanie wojennym kontekst ustrojowy jest kompletnie nieistotny.
Kino nie toczy już gry z władzą, musi natomiast prowadzić grę z widzem i o widza, który nie szuka w kinie wielkiej idei, tylko prawdy o pułapkach życia, o dwuznaczności naszych wyborów, o większych lub mniejszych kompromisach i kłamstwach, jakimi ludzie płacą za swoje bezpieczeństwo; o iluzjach, jakim ulegamy, goniąc za szczęściem.
"Rewers" to kino nowej generacji mieszające szyki, unikające zakłamania, jakie się wdaje w naszą ocenę przeszłości - społecznej czy rodzinnej - kiedy widzimy tylko dwie strony: bohaterów i zdrajców. Skala kompromisu może być bardzo szeroka. Ta fikcyjna przypowieść otwiera pole dla wiedzy, jaka płynie z prywatnych świadectw o epoce powojennej, na przykład z "Dzienników" Marii Dąbrowskiej czy z publikowanych listów Agnieszki Osieckiej ("Na wolności. Dziennik dla Adama"), która tak mówi o strategii życiowej swego ojca w czasach, gdy dzieje się akcja "Rewersu": "Uważał, że potwora należy omijać szerokim łukiem, najlepiej sobie wybrać jakieś takie zajęcie, żeby mu nie wpaść w łapy (medycyna, muzyka). Uważał, że siła złego na jednego. Tak przetrwał okupację, bolszewię. Co do kwestii (...), czy uczyć dzieci kłamać, to ojciec uważał, że tak. Że to jest obowiązek, tak jak nauczyć przechodzenia przez jezdnię na zielonym świetle".
Ketman - czyli podwójne myślenie - był u nas praktyką powszechną, może nie na taką skalę, jak w dzisiejszym Iranie, ale jednak. Dotknął tego problemu Zanussi w "Cwale". Bart i Lankosz idą pod tym względem dalej. Sabina z "Rewersu" pracuje w wielkim wydawnictwie w rodzaju Czytelnika. Gdy dzwonią do redakcji, podnosi słuchawkę i mówi: "Poezja, słucham!". Wierzy, że pomimo koniecznych ustępstw, cenzury i autocenzury ocala jednak jakieś dobro. Taką postawę łatwo się dziś potępia, choć była udziałem ogromnej większości. "Rewers" apeluje o rozgrzeszenie.
O "Rewersie" mówi się jak o kinie popularnym "z ambicjami". Powiedziałbym inaczej - to przykład na to, jak udaje się przełamać jakieś społeczne tabu, schodząc na grunt popularnych gatunków, opowiadając tragedię z przymrużeniem oka. Zrozumienie nieuniknionego "romansu ze złem" jest przecież domeną kina popularnego. W "Rewersie" przeszłość, z całą jej grozą, staje się pożywką dla melodramatu, farsy, kryminału, horroru - gatunków, w których wyraża się praktyczna wiedza o naturze ludzkiej.
Chodzi nie tyle o tajną historię PRL, co o historię Sabiny. Jej punkt widzenia narzuca już pierwsza scena, gdy widzimy ją samotną w kinie, jak podziwia na ekranie paradę muskularnych sportowców. I później, gdy w tym samym kinie, na "Młodości Chopina", siedzi szczęśliwa obok adoratora, który sam wygląda jak ekranowy amant (stylowy Marcin Dorociński w dwurzędowym prochowcu). Dekoracje epoki, jej moda, pochody, sztandary, pieśni masowe, monumentalne budowle stające na miejscu warszawskich ruin są scenerią romansu, kuszenia i uwodzenia. Jak w popularnych gatunkach kina, w grę wchodzi miłość: zawiedziona i odnaleziona paradoksalnie po latach, w części współczesnej filmu.
Prawem dawnej powieści tylko my, odbiorcy, zostajemy dopuszczeni do tajnej historii Sabiny. Usprawiedliwiamy ją, rozumiemy jej zaślepienie, widzimy, na jak wielkie ustępstwa gotowa była pójść dla miłości. Prześladowca, deprawator był jej kochankiem. Gwałt stanie się miłosnym spełnieniem.
Zastosowany w "Rewersie" melodramatyczny, trącący kiczem, opowiedziany nadekspresyjnymi środkami schemat "złej miłości" niesie myśl całkiem śmiałą - przynajmniej na gruncie naszego poczciwego, pedagogicznego kina. Prywatna historia niepozornej polonistki, która do końca życia musi kryć swoją tragigroteskową tajemnicę, dotyka jakiegoś zbiorowego sekretu, dla którego nie umiemy znaleźć formuły. To, co nas gnębiło i zniewalało, było zarazem splecione z miłością, zostawiło ślad, którego nie da się wymazać.
Powracające w mediach absurdalne pytanie "Czy należało zburzyć Pałac Kultury?" świadczy o nierozwiązanym kompleksie. Dla Sabiny czas jego budowy był momentem jej największej klęski, ale też największego zwycięstwa. Nienawidziła i kochała zarazem. Zło zostało wchłonięte, obróciło się w dobro. Dziś może postawić świeczkę na cmentarzu poległych, ale też - potajemnie - pod Pałacem Kultury, niczym diabłu ogarek. Już się od tego nie odżegna.
Na "Rewers" można patrzeć z punktu widzenia politycznej poprawności, jak na moralitet: Sabina została ukarana za swój konformizm, ale w końcu ocaliła godność i wolność. Można jednak spojrzeć na tę przypowieść od innej strony i zobaczyć w "Rewersie" film wkraczający na podobny teren, co niemieckie "Good bye, Lenin" Beckera, holenderska "Czarna księga" Verhoevena czy nawet "Lektor" Daldry'ego. Pojawiają się tu bowiem motywy ustrojowego uwiedzenia oraz miłości do wroga, która nie zostaje wymazana. Jesteśmy bękartami przeszłości? Nie pozbędziemy się szkieletu z szafy?
Przyjemność, jaką sprawia "Rewers" - wyjątkowa w kinie polskim ostatnich lat - polega nie tylko na brawurze, z jaką Borys Lankosz i operator Marcin Koszałka zmieniają stylistyczne rejestry w części filmu dziejącej się w latach 50. (szczątkowa część współczesna wypada słabiej). Ten film działa rozkurczowo. Obracając schematami widzenia przeszłości, zarazem rozbija je. Przyznając swoim bohaterom szerszy margines błędów, słabości, naiwności, którymi muszą okupić swoje przetrwanie w ciężkich czasach, "Rewers" pomaga na przeciąg seansu uwolnić się od ciężaru narodowych win i krzywd. Zamiast tragizmu, daje pobłażliwy uśmiech.
Źródło: Gazeta Wyborcza
___________________________________________________________________________________________
Janusz Wróblewski
12 listopada 2009
"Rewers": szydercza gra z narodową pamięcią
Czarno o czerwonym
Nagrodzony Złotymi Lwami w Gdyni „Rewers” Borysa Lankosza, zamiast szkolnego rozliczenia ze stalinizmem w martyrologicznym duchu, podejmuje szyderczą grę z narodową pamięcią.
Już sam tytuł sugeruje, że jest to obraz cokolwiek zniekształcony, odwrotność wizerunku lat 50., z jakim zwykle mieliśmy do czynienia. I rzeczywiście trudno się tu dopatrzeć ujęć i sytuacji dobrze skądinąd znanych. Kiedy umiera Stalin, matka (grana przez Krystynę Jandę) i jej córka (Agata Buzek) wbiegają do ulicznej bramy, obejmują się i zamiast płakać, jak to zostało utrwalone na kronikach filmowych, krzyczą z radości, co z życzliwym zrozumieniem obserwuje zadowolony dozorca. Od samego początku świat w „Rewersie” zostaje podzielony na swoich i tych nowych – barbarzyńców, cywilizacyjnych dzikusów, co przybyli nie wiadomo skąd razem z moskiewską władzą. Ale i ten czarno-biały schemat szybko zostaje zanegowany. Amant ubek w wykonaniu Marcina Dorocińskiego jest równie przystojny i męski jak Humphrey Bogart. Budzi podziw, a kiedy wychodzi na jaw, kim jest, Janda go usprawiedliwia: może jego rodzina była szantażowana i nie miał wyjścia. A córka ze współczuciem dopowiada: gdybyśmy wygrali Powstanie, mógłby zostać mechanikiem.
W „Rewersie” nie chodzi o podkreślenie racji moralnych. Te od początku są oczywiste. W przeciwieństwie do „Matki Królów” czy choćby „Człowieka z marmuru” u Lankosza nie mówi się o stalinizmie serio. Trzypokoleniowa rodzina aptekarek reprezentowana przez babkę (Anna Polony) oraz matkę i jej córkę zachowuje się trochę jak w komiksie. Postaci są przerysowane, ich język śmieszy zamierzonym anachronizmem, relacje wyglądają groteskowo.
Ofiara z ubeka
Rodzina wywodzi się z przedwojennej polskiej inteligencji. Żadna z kobiet nie ma cienia wątpliwości, w jakiej rzeczywistości przyszło im żyć po wojnie. Mimo pogardy okazywanej komunistom muszą tolerować obcą władzę, zwyczajnie starają się dawać sobie radę. A już na pewno nie poddawać się jak poeta Wodzicki, który w czasie okupacji „stracił wszystko oprócz życia” i nie ma ochoty ani sił, by walczyć dalej. Instynkt podpowiada im, by pomimo niepewności i obaw co do przyszłości znaleźć jakieś pozytywne rozwiązanie. Więc namawiają najmłodszą z nich, redaktorkę działu poezji w wydawnictwie przypominającym Czytelnika, by znalazła odpowiedniego kandydata na męża i założyła rodzinę. Zawierane kompromisy mają na celu przetrwanie w podłych czasach – i nic więcej. Co dosadnie, ale z klasą ilustrują sceny połykania wciąż tej samej jednodolarowej monety z napisem „Liberty” przez najbardziej buntowniczo nastawioną niedoszłą pannę młodą.
Efektem przetrwania nie jest poczucie klęski ani gorzka świadomość utraty szacunku do samego siebie. Przeciwnie – duchowe zwycięstwo odniesione nad zbrodniczym systemem, którego grozy w filmie prawie się nie wyczuwa. Jedynie gdzieś w tle następują aresztowania, znikają wysoko postawieni ludzie. Scena roztapiania w chemikaliach ciała otrutego ubeka, próbującego wcześniej zmusić do współpracy pannę młodą, urasta w filmie do rangi symbolu na miarę śmierci Maćka Chełmickiego. Tylko znaczenia całkowicie się różnią. Bohater „Popiołu i diamentu” ginął na śmietniku historii, bo nie umiał się przystosować. W „Rewersie” odwrotnie – kozłem ofiarnym staje się doskonale wpasowany w nowy ustrój ubek. Jak na czarną komedię, której patronuje ironiczne spojrzenie braci Coen, przystało, jego ciało zostaje rozpuszczone w wannie przykrytej socrealistycznymi obrazami, a kości zakopane na budowie, gdzie za kilka lat stanie Pałac Kultury – widoczny znak sowieckiej dominacji nad Polską.
Bliżej Munka niż Wajdy
"Rewers” przewrotnie pokazuje to, do czego nasze kino nie było zdolne przez ponad pół wieku. Nie tylko przyznaje rację zwyczajnym ludziom, którzy nie mieli nic wspólnego z heroizmem walczącej opozycji. Dowodzi zarazem nierozłączności tych doświadczeń.
Prowadzony równolegle wątek współczesny nadaje filmowi rangę osobliwej przypowieści o podwójnym uwikłaniu w zło. Opór i zwycięstwo. Z drugiej strony szlachetne kłamstwo, które ma ukryć miłość łączącą niegdyś kobiety z diabelskimi siłami. Owoc tej miłości, dobrze ułożony młody człowiek, również zagrany przez Dorocińskiego, nie ma pojęcia, kim naprawdę był jego ojciec. Wierzy w spiżowy mit mówiący o bohaterstwie i godnej postawie jego taty. Widz samodzielnie musi rozstrzygnąć, komu właściwie oddaje on cześć, zapalając lampkę pod Pałacem Kultury. Diabłu, legendzie czy własnemu złudzeniu.
Oryginalność „Rewersu” polega także i na tym, że surrealistyczna historia weń wpisana została przedstawiona w niesłychanie lekki, nowoczesny sposób. Bliżej Munka aniżeli Wajdy. Można ją oglądać śmiejąc się z postmodernistycznej konwencji, z nieustannie prowadzonej zabawy kinem albo tylko z karykatury stalinizmu, nie dostrzegając w zasadzie drugiego dna, czyli perfidnej, bolesnej lekcji na temat tożsamości wolnej Polski. Bo czyż Lankosz wspierany wybitnym piórem Andrzeja Barta w roli scenarzysty nie mówi nam czegoś więcej? Choćby tego, że PRL nie da się tak po prostu obejść i wymazać z pamięci. Totalitaryzm został wryty w nasze geny, wirus komunizmu krąży w naszej krwi i nic go z niej nie usunie. Trzeba się z tym pogodzić i nauczyć z tym żyć.
Polityka
___________________________________________________________________________________________
Kuszący "Rewers"
Polska Dziennik Zachodni
Magdalena Leończuk
14.11.2009
Polskie kino długo czekało na taki film jak "Rewers" - artystycznie wyrafinowany i odważny, ale niepozbawiony walorów rozrywkowych. I który w inteligentny sposób mierzy się z polską historią, unikając metki skostniałego filmu rozliczeniowego.
Rewers, od dzisiaj na ekranach kin, to współczesne spojrzenie na komunistyczne czasy w Polsce, ale w moralnym wymiarze i dzięki uniwersalnemu językowi filmowemu przekraczające granice naszego kraju. I dlatego to, czego rok temu na gali rozdania Oscarów nie osiągnął Andrzej Wajda filmem "Katyń", może uda się debiutującemu fabułą Borysowi Lankoszowi.
Sceną "Rewersu" jest Warszawa, współczesna i ta sprzed 60 lat, a główną bohaterką Sabina. Dziś staruszka przemierzająca halę przylotów warszawskiego Okęcia, ale we wczesnych latach 50. redaktorka działu poezji w wydawnictwie "Nowiny", której największym problemem byli mężczyźni, a w zasadzie - ich brak.
Owdowiała matka i rzutka babka, z którymi mieszkała, podsuwały jej kolejnych kandydatów na męża. Nie zdawali oni jednak testów trzeźwości czy lotności umysłu, albo ich ideologiczne CV było wątpliwej jakości. Aż pewnego dnia "jak spod ziemi" wyrósł przystojny Bronisław, który uratował Sabinę przed dwójką oprychów. Tajemniczy, nonszalancki, z nieodłącznym papierosem w ustach, w prochowcu i z charakterystycznym fryzem mógłby grać w "Casablance". Bronek w okamgnieniu podbija serce Sabiny, jej matki i babki. Ale za ślepotę w czasach ubeckiego terroru trzeba zapłacić wysoką cenę.
Dzięki czarno-białym zdjęciom Marcina Koszałki, zgrabnie połączonym z archiwalnymi obrazami i partyjnej nowomowie (jedyne wyzwanie dla cudzoziemców), "Rewers" - mimo fikcyjnej fabuły autorstwa Andrzeja Barta - oddaje klimat stalinizmu.
Ale niezwykłość "Rewersu" - a tym samym inteligencja reżysera - objawia się w zabawie konwencjami jak w liryczno-śmieszno-strasznych filmach Pedro Almodóvara, Quentina Tarantino i braci Coen. Borys Lankosz z równą swobodą jak mistrzowie przechodzi od filmu obyczajowego poprzez thriller i czarną komedię do dramatu, całości nadając glamour kina noir. Taki gatunkowy patchwork jest idealnym sposobem, by ze zdrowym dystansem spojrzeć na paradoksy epoki, pokazać życie jakim było z jego komicznymi i tragicznymi, a nawet brutalnymi momentami.
Lankosz jakby wciąga widza w przeszły świat, przez co łatwiej zrozumieć, a nawet wytłumaczyć dramatyczne decyzje, które podejmowali ludzie stawiani pod ścianą.
Doskonale wyczuwają to świetnie obsadzeni aktorzy. Przede wszystkim nagrodzona w Gdyni Agata Buzek to idealna Sabina - z niewinnością wypisaną na twarzy, skryta, delikatna, naiwna i nieświadoma swojej wewnętrznej siły, do czasu. Niezastąpione okazują się Anna Polony i Krystyna Janda - dwie osobowości równie silne jak grane przez nie postaci: babka o ciętym języku i w przewrotny sposób dowcipna matka. Nietuzinkowy kobiecy tercet uzupełnia tajemniczy, pociągający i bezwzględny Marcin Dorociński jako Bronek. Tą rolą przypomina, że potrafi grać (nagroda w Gdyni) i nie da się zaszufladkować jako lep na kobiety w komediach romantycznych.
"Rewers" dotyka ponurej przeszłości Polski, ale pozostaje uniwersalną opowieścią o potrzebie miłości, walce o przetrwanie, kobiecej naturze, przede wszystkim jednak o duchowym zwycięstwie, zamianie zła w dobro. Ostatecznie Sabina mimo traumatycznych doświadczeń, które wielu by złamały, nie pozwoliła, by kierowała nią nienawiść, złość.
- "Rewers" to prowokująca opowieść, która ma szansę (choćby i na chwilę) zniwelować istniejącą tak wyraźnie w naszej kulturze inklinację do "pomnikowego" odczytywania historii. Pozwala przyjrzeć się jej oczami zwykłych śmiertelniczek - mówi Borys Lankosz. - "Rewers" daje też coś, co wytrawni widzowie kochają najbardziej - prawdziwą zabawę kinem - dodaje utalentowany reżyser. I nie jest to tylko puste gadanie.
"Rewers" ma szansę stać się klasykiem. Zresztą już sprawia takie wrażenie dzięki swemu urokowi, zdjęciom, które przywodzą na myśl dawne czarne kino, kostiumom i muzyce stylizowanej na jazz lat 50. Przy tym wydaje się być filmem z innej szerokości geograficznej. Wreszcie polskie kino autentycznie kusi widzów.
____________________________________________________________________________________________
Trochę się znów nazbierało tej prasy.
Pani Krystyno,
wracając do rogalowego przesytu, to dokładnie znam ten stan. Od czasu kiedy po raz pierwszy przeholowałam, zjadam tylko połówkę rogala i jest dobrze.
W razie czego pomagam sobie Campari
Wierzy Pani w telepatię?
Często się o niej mówi, ale dzisiaj zaczęłam się nad tym tak głębiej zastanawiać...
Napisałyśmy sobie z przyjaciółką wiadomości - w tym samym czasie, na ten sam temat, używając takich samych sformułowań... Po kilkudniowej ciszy, ot tak, spontanicznie.
Po raz pierwszy mnie wprawiło w takie osłupienie, jak to myśli dwojga ludzi mogą się gdzieś spotkać i spleść, zanim oni sami sobie to uświadomią. Niesamowite.
Niby taka drobnostka, ale jak cieszy...
Pozdrawiam Panią serdecznie znad Metodologii dowodzenia twierdzeń i automatyzacji rozumowań, bynajmniej nie automatycznie,
N.