Pani Krystyno,
wczoraj była "u Pani" moja przyjaciółka z mężem, na "Weekendzie z R.". A mnie cieszy to niezmiernie, gdyż jest to efekt mojej powolnej, sukcesywnej indoktrynacji
Nie była ona jakoś bardzo trudna, bo A. lubiła i ceniła Panią i bez mojej zachęty, ale moje opowieści teatralne, festiwalowe, lądkowe, premierowe, podsyłanie recenzji, filmików, zdjęć etc. skutkowało coraz większym zainteresowaniem i chęcią wybrania się w końcu do teatru Fundacji. Aż nagle wyjazd służbowy do Warszawy, zdobycie biletów rzutem na taśmę i telefon do mnie z okrzykiem radości, że się udało. W końcu. (co przy dwójce małych dzieci i mężu w ciągłych rozjazdach łatwe nie jest).
W antrakcie seria SMSów pełnych komplementów pod adresem Pani, całej obsady, teatru, gorących obserwacji (coś chyba z kanapą było nie tak?;))... A dla mnie obietnica dobrego wina i wspólnej wyprawy "do Pani Krystyny" w ramach dziękczynienia za "zarażenie entuzjazmem i teatralnym bakcylem". Super!
Zarażanie ludzi Panią i Fundacją (w skrócie - Pani Fundacją) to bardzo miły proceder.
Także w ramach noworocznego prezentu dorzucam Pani dwóch , jak ich znam to wiernych, widzów.
Dzisiejsza Dziennikowa kompilacja zdjęć rozbrajająca. Mojemu tacie zrobiłam na Święta taki kalendarz (taki...wie Pani jaki) z rodzinnymi zdjęciami od czasów kiedy jeszcze mnie nie było na świecie do dzisiaj. Sama w trakcie ich układania miałam nie lada przyjemność, ale i chwile zadumy, gdy widziałam jak wielu osób z tych zdjęć już nie ma wśród nas. Efekt sentymentalny prezentu jest taki, że nie powędrował do biura, tylko stoi w domu i średnio raz dziennie jest wertowany, z ciągle nowymi wspomnieniami.
Cóż, ja mijam, ty mijasz, mijamy...
Ściskam i serdecznie pozdrawiam z pracy (dni wolne przy rozkręcaniu interesu są tylko przeszkodą, co zapewne wie Pani doskonale...),
Natalia