przez Marysia Śr, 27.01.2010 20:32
Pociąg to jechał, to stał w szczerym polu i na dworcach.W czasie potojów Bolek i Jojo organizowali coś do jedzenia. Muszę przyznać , że na wszystkich stacjach rozdawano wszystkim przesiedleńcom prowiant. Dużo tego nie było, ale zawsze coś. Często były to same ziemniaki lub bochenek chleba. Począwszy od Krakowa Bolek usiłował się dowiedzieć o możliwości uzyskania mieszkania w każdym większym mieście. W Katowicach uzyskał informację, że Śląsku istnieje możliwość uyskania mieszkania i pracy. Wyładowaliśmy się w Katowicach - Brynowie, gdzie na terenie byłego obozu niemieckiego uzyskaliśmy w drewnianym baraku jedną izbę. W sumie nasza droga koleją ze Lwowa do nowego miejsca zamieszkania trwała około tygodnia, może 10 dni.Wraz z nami zamieszkał Jojo, Babcia dbała o niego jak o własnego syna. Bolek rozpoczął wraz z Jojem pracę przy odgruzowywaniu Katowic. Dzięki niemu mieliśmy środki na utrzymanie, nie musieliśmy głodować jak to nieraz było w czasie jazdy koleją. Po pewnym czasie Jojo oświadczył, że jest lwowiakiem, że tęskni za Lwowem i że wraca do niego. Pewnego dnia zabrał się i pojechał i od tego czasu wszelki słuch po nim zaginął. 1 września 1945 roku rozpocząłem naukę w pierwszej klasie Szkoły Podstawowej (wtedy nazywała się Powszechna) w Katowicach - Brynowie. Babcia ze starych szmat uszyła mi teczkę, Bolek w Katowicach kupił mi tabliczkę, rysik, kilka zeszytów i elementarz i tak wyposażony rozpocząłem swoją edukację. Należy pamiętać, że był rok 1945, parę miesięcy po wojnie i szkolnictwo znajdowało się w powijakach. Bolek w dalszym ciągu pracował przy odgruzowywaniu Katowic. Mając niespełna 16 lat, nie posiadając żadnego zawodu starał się zabezpieczyć nam byt i utrzymanie. Nastała deszczowa i chłodna jesień. Bolek starał się zabezpieczyć nas przed chłodem i zimą, ściągając z pobliskiego lasu pnie drzew, które następnie przy baraku ciął i rąbał. W barakach nikt wtedy o węglu nie słyszał. Ja w tych pracach starałem się mu pomagać.
Pamiętam - pewnego deszczowego popołudnia poszliśmy we dwóch do lasu po pnie drzew na opał. Bolek upatrzył sążnisty pień, który usiłowaliśmy przez błotniste drogi ciągnąć w kierunku baraków. W pewnym momencie poślzgnąłem się i upadłem tylną częścią ciała w błoto. Podniosłem się ociekający błotem, wrzasnąłem, że nie będę tego robił i rozpocząłem ucieczkę w kierunku baraków pod ochronę Babci. Bolek porzucił pień i rozpoczął pogoń za mną. Umykałem tak chyba przez kilometr, przy pierwszych barakach Bolek mnie dopadł i skopał tyłek. Mimo takich drobnych a wesołych incydentów Bolek cieszył się moim ogromnym szacunkiem i zaufaniem, traktowałem go jak starszego rodzonego brata. Jesienią i Babcia i ja zachorowaliśmy na tyfus bruszny. Leżeliśmy ciężko chorzy, brak było lekarzy, nie było lekarstw. Bolek się miotał usiłując dla nas zdobyć pomoc medyczną i leki. I pewnego dnia nastąpił cud. Bolek będąc w Katowicach na ulicy spotkał kuzyna Ojca - stryjka Maćka. Bolek od razu zapytał go czy nie wie co się dzieje z moim Ojcem. Ten ku uciesze Bolka oświadczył, że Ojciec żyje i że mieszka w Gliwicach. Bolek wraz ze stryjkiem Maćkiem udali się do Gliwic, gdzie Bolek powiadomił Ojca, żę żyjemy i jesteśmy ciężko chorzy. Ojciec spisał się na medal, zorganizował zaraz samochód ciężarowy i wraz ze stryjkiem Maćkiem i Bolkiem przyjechali do nas do obozu w Brynowie. Byłem bardzo chory i nie pamiętam momentu spotkania z Ojcem. Z póżniejszych opowiadań Bolka wiem, że Ojciec spłakał się jak bóbr, odzyskał syna lecz nie wiedział co się stało z jego żoną.
Jeszcze w tym samym dniu po spakowaniu naszych lichych manatek samochodem ciężarowym
Ojciec zabrał Babcię, Bolka i mnie do Gliwic, gdzie Ojciec posiadadał ładne, dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i przedpokojem - spokojnej i ładnej dzielnicy miasta. Było parę miesięcy po wojnie, poruszanie się wieczorami i nocą nie było zbyt bezpieczne, dochodziło do strzelaniny pomiędzy patrolami, miały miejsce napady rabunkowe. Mając na uwadze stan naszego zdrowia Ojciec jeszcze w tym samym dniu wieczorem zorganizował przybycie lekarza - Niemca.