Jacek - zwykły dwudziestokilkuletni student.
Wyjechał do Anglii w celach zarobkowych, czyli, jak to się okazało później, po nic - pan pracodawca "nie zdążył" wypłacić mu pieniędzy.
W tymże kraju został niemal potrącony przez jadącego niewielką uliczką Beckhama, uszedł jednak cało. Lecz stan ten nie potrwał długo - ledwie przekroczył granice rodzinnego miasta złamał nogę, na którą wcześniej czaił się piłkarz Realu Madryt.
Przygnębiony brakiem gotówki i ze złamaną kończyną wszedł do swego pokoju, a raczej wpłynął - jego wielkiemu akwarium (kilkaset litrów) zachciało się przeciekać, co w efekcie sprawiło, że 200 litrów mokrej (!) i zalewającej cieczy wypełniło cały pokój wraz ze wszystkimi ubraniami, sprzętem itd. Gdy z trudem ogarnął żywioł, rozległo się mrożące krew w żyłach pukanie. Sąsiad. Zalany. Odszkodowanie.
Cały mokry od potu(i nie tylko), zjawił się w dziekanacie, gdzie miał dowiedzieć się o wynik wcześniej napisanego egzaminu. Pani sekretarka zapytała się o nazwisko i między jednym a drugim łykiem kawy, odpowiedziała, że został oblany (znowu to słowo!).
Zaprawiony w kontaktach z sekretarką student zażądał wglądu w swój test. Niezadowolona pani sekretarka wyciągnęła ze sterty papierów jego kartkę, na której nie było śladu nawet przejrzenia przez profesora. Wyraził więc głośno swoje zdziwienie, mówiąc, że owa praca nie została sprawdzona. Sekretarka wzięła więc od niego kartki i kreśląc na nich jakieś mazy, odpowiedziała, że przecież jest wyraźnie napisane: "ocena dopuszczająca".
Wyszedł oblany.
Po kilku dniach kilkudziesięciolitrowe akwarium pękło i znów "zapociło" sufit u pana sąsiada na dole. Kupił więc małe, kuliste, aby nie kusić losu. Potem wybuchł komputer...
Zbliżał się trzynasty dzień tego strasznego miesiąca. Jacek postanowił nie wychodzić z domu...
O, dziwo - nic się nie stało, a zły urok prysł. Zobaczymy tylko na jak długo.
Pozdrawiam.