przez Trzynastka So, 23.04.2005 15:41
Mam dwu dorastajacych synow uprawiajacych koszykowke i amerykanski futbol (jesli tak sie to pisze po polsku). Gra pozornie wydaje sie agresywna i bez zadnych scisle okreslonych zasad. Po zapoznaniu sie z zaledwie niektorymi regulami porownuje to do szachow na boisku. Scisle okreslona ilosc krokow, ktore mozna wykonac, pozycje z podniesieniem reki na okreslona wysokosc; przejscia na inna pozycje trzeba sie uczyc dosyc dlugo, zeby byc dobrym. Nie ma mowy o nadmiernej agresji i dzialaniu wbrew zasadom. Szanuje sie przeciwnika, uznajac jego umiejetnosci. Ostatniego sezonu druzyna mojego starszego syna byla blisko od mistrzostwa stanu w swojej grupie wiekowej. Przed decydujacym meczem powiedzialam mu rozbawiona, ze dzis albo wielkie swieto albo biegne do sklepu po pudlo chusteczek higienicznych. Mialam meeting, nie moglam byc na meczu. Przegrali, wiedzialam z telefonicznej wiadomosci, ktora przekazal mlodszy syn. Bylam pewna, ze starszy bedzie zdruzgotany. Wrocil, powiedzialam, jak bardzo mi przykro. Odwrocil sie i powiedzial: "Dalismy z siebie wszystko, trener byl zachwycony. Po prostu ogladalismy dzisiaj mistrzow". Zadnego narzekania, rozpamietywania, pelne poszanowanie lepszego. Dlugo nad tym myslalam, ze tutaj wciaz uczymy sie od naszych dzieci.
Zeby byc w druzynie trzeba miec dobre oceny, zadnych wybrykow w szkole. W czasie wakacji "przyrzeczenie doskonalosci" i trening przynajmniej 4 razy w tygodniu. Wakacyjny oboz jest konieczny i wstaja rano bez szemrania. Co piatek stroja sie w stroje druzyny ze swoimi nazwiskami na plecach, uwazaja to za wielkie wyroznienie. Lokalne mecze odbywaja sie z frekwencja wszystkich babc i dziadkow, pinknikowo to wyglada i zaangazowanie zadziwia mnie do dzis. Sympatia dla czlonkow druzyny jest tak duza, ze lokalne biznesy racza ich posilkami za darmo, szczegolnie, jesli ktos, kiedys bral udzial w podobnych rozgrywkach za mlodu. Zlapanie czlonka druzyny w miejscu publicznym nawet z piwkiem oznacza natychmiastowe wykluczenie z druzyny bez prawa powrotu. To ich swiat, sa z tego dumni, ze tak sie moga realizowac. Wyniki w nauce i sporcie razem to otwarte wrota na niejedna uczelnie. I wiezi z trenerem, ktory potrafi byc przyjacielem, uczy zasad zachowania w zyciu, motywacji, a ostatnio zauwazylam, ze swietnie mi pomaga w obudzeniu swiadomosci, co najzdrowsze, jesli chodzi o diete, tryb zycia, suplementy. Jakie inne zasady od tych, ktore pamietam. Mieszkam teraz na przedmiesciach i wiem, ze to tez ma wielkie znaczenie, miasto prawdopodobnie nie ma funduszy na trenerow, dobre palcowki, itp. Podobnie, jak w naszym kraju, moze nie w takim zasiegu, jak tam.
A otwartosc, innosc, zle emocje.
Wylatuje do kraju co kilka miesiecy, z racji pracy mam tam prelekcje o zdrowiu.
Tam pracuje sie inaczej, trudniej. Podejrzliwosc, brak otwartosci, ale pewnie wynika to ze zlych doswiadczen dnia codziennego tych, ktorzy wielokrotnie zostali przez kogos na miejscu oszukani. Po kazdej stronie zycia sie trzeba nauczyc, jesli zmienia sie miejsce pobytu. Obok mnie mieszkaja Hindusi, po drugiej stronie Koreanczycy, do moich chlopcow zaglada czarny kolega, a przyjacielem mlodszego jest Filipinczyk. Kazdy inny, kazdego z nich rowniez dziwia nasze odmiennosci. Umiec zyc w takiej mieszance, akceptowac siebie.
Wspolpracuje z ludzmi wszelkich mozliwych religii, wiele sie od nich nauczylam i nigdy, nigdy mnie nie oceniali ani nie probowali przeciagnac na swoja sluszna strone. Razem pracujemy, przyjaznimy sie i nie udawadniamy, kto z pewnoscia ma racje. Ciagle sie trzeba czegos w zyciu uczyc..............
Ostatnio edytowano So, 23.04.2005 15:46 przez
Trzynastka, łącznie edytowano 1 raz