przez MarysiaB Pt, 05.08.2005 16:16
No czesc, jestem. Duzo spraw. I znowu bez szans. Moze od konca. Sciana, wybacz, ale Twoj problem jest sztuczny jak roza za zebem MM. W zyciu nie powiedzialabym Breughela. Tylko i wylacznie Breughla. Co do nazwiska Orwell/Orwella/ podane za slownikiem wytlumaczenie jest, wedlug mnie, metne, nie oddajace istoty problemu. Bo to nazwisko wydaje mi sie bardziej przyswojone, utrwalone w polszczyznie niz Breughel. Problem zauwazyla Erica. Forma Orwlla ze zbitka spolglosek jest po prostu niemozliwa do wymowienia. I takie kryterium tez jest, a nawet musi, byc brane pod uwage. Moge sie mylic.
MalgosiuM! Twoje windowe przygody utwierdzaja mnie w przekonaniu, ze poki co podrozowanie samolotem z Melbourne do Warszawy jest bezpieczniejsze niz np. polska winda z parteru na dziesiate pietro. Mam w swoim archiwum historie z winda, ale nie jest ona cudna. Ale opowiem. Bylo tak. Trzecie pietro, godz. 10 rano z minutami. Wyszlam z mieszkania w jakims celu. Uslyszalam pedzaca z gory winde. Pomyslalam: poczekam, a co tam. W koncu nog na loterii nie wygralam. Odglosy wskazywaly, ze winda nadciaga, jest tuz, tuz. Nagle zgrzyyyt, zatrzymala sie na wysokosci mojej glowy, praaawie na trzecim pietrze. Pierwsza mysl: biec przed siebie, szukac pomocy, uwolnic nieszczesnika, bo zobaczylam nogi, tzn. pare nog, tzn. jedna pare nog. Zanim wykonalam zwrot w kierunku schodow, dobiegly mnie nowe dziwne odglosy z windy, jakby woda sie lala, ciekla czy cos. Zaczelam nasluchiwac...I wiecie, co? Nie uwierzycie! Ktos siusial w windzie! Nooo, to szybki zwrot w kierunku schodow i szalony bieg na dol po grani, po grani, tym bardziej, ze uslyszlam, ze winda ruszyla. Dobieglam i zdazylam utworzyc jednoosobowy komitet powitalny: mina nr1 - 'ja ci dam!', nozka do przodu z lekka przytupujaca, raczki na biodra. Drzwi sie otworzyly, a tam pan, troszeczke wstawiony, ale nie jakis zataczajacy sie, w koncu byla dopiero 10 rano z minutami, ja bym go ocenila na 3-4 piwka na rozruch, nie wiem jak MalgosiaM, w raczce siatka na zakupy, pewnie po browarek, podloga windy - plywa. Luuudzie, jak wyskoczylam, ale kulturalnie, bez epitetow, spoko: 'No i co pan zrobil? Cooo? Wyszedl pan z domu i nasikal do windy, taaak? I co teraz??' Pan, maksymalnie juz zaskoczony samym moim widokiem, sploszyl sie strasznie: 'To nie ja, nie ja'. 'I jeszcze klamie w zywe oczy! Slyszalam, jak pan zatrzymal winde miedzy pietrami.' W tym czasie nadszedl znany mi menel blokowy. Spiesze z wyjasnieniem: na moim pietrze mieszkal jego ojciec, bardzo spokojny starszy pan handlujacy alkoholem, tzw. meta, czasami korzystalismy /wszystko dzieje sie w epoce przed sklepami calodobowymi/. On-menel przychodzil na imprezy, ale do kogos wyzej. Na naszym pietrze pojawial sie najczesciej w niedziele, przed szosta rano. Przychodzil do ojca, tzn. na mete. Walil w drzwi: 'Ojciec, otworz, ojciec otworz!', czasami przez godzine, chociaz ojciec uparcie odpowiadal: 'Idz tam, gdzie piles!' W koncu, po kolejnej udanej pobudce dla calego pietra - oddalal sie. Tu dodam, ze moimi sasiadami byli rowniez: psycholog, lacinniczka i muzyk, zeby mi tu nie bylo! Wracam do windy. Menel szybko ocenil sytuacje i zjednoczyl sie z tym z windy, nie lepszym, i taki tekst: 'Da pani spokoj, posprzata sie.' I poszli. No to zabralam sie i tez poszlam, co mialam robic. Koniec historyjki.