przez MarysiaB Cz, 29.12.2005 14:53
No cze, jestem i witam. Przed wyjazdem zalegla opowiesc o Henny i Jacku z NZ. Bedzie dlugo, cos tak czuje w tej chwili.
Jacka poznalismy tak. W NZ bylo pieknie i beznadziejnie. Pieknie, bo cudna natura, beznadziejnie, bo 1) wilgotny klimat, 2) zniechecajaca chwilami mentalnosc ludzi /no, takie zycie na dwoch malych wyspach moze troche w glowach poprzewracac/ i 3) brak pracy. O ile w punkcie 1. i 2. czulismy sie bezsilni, to w 3. usilowalismy cos zmienic, przynajmniej jesli chodzi o nas. Kangur byl osobiscie w dwoch fabrykach /nie jestem pewna, czy jest ich wiecej w okolicy Auckland/, rozeslal dziesiatki CV, gdzie tylko sie dalo, regularnie meldowal sie w posredniaku i nic, ciszyna. Zdesperowany byl strasznie. Ktoregos wieczoru pan Wladzio, aniol, u ktorego mieszkalismy, postanowil wziac sprawy w swoje rece. Najpierw uznal, ze A. - inzynier elektryk musi znac sie cokolwiek na domowej elektryce /zreszta mial tego dowody/, a potem zadzwonil do kilku panow elektrykow oglaszajacych sie w lokalnej gazecie. Jednym z nich byl wlasnie Jack Velseboer, jak sie pozniej okazalo z pochodzenia Holender. Na poczatku cos krecil, ze nie potrzebuje pomocnika, a po kilku dniach zadzwonil, ze ma zajecie dla A. Duet holendersko-polski, ktory w ten sposob sie zawiazal, prowadzil dosc szeroka dzialalnosc: kablowali domy, zakladali oswietlenia, alarmy, a raz nawet winde/wyciag do domu. A., mlody i silny, wyreczal Jacka, wtedy prawie 60-latka, z lekka astma, w ciezszych pracach, np. w lazeniu po dachu albo czolganiu sie pod domem. Szybko przypadli sobie do gustu. Znajomosc z pracy przerodzila sie w zazylosc. Dla A. Jack stal sie skarbnica roznych prawd zyciowych, w pewnym sensie autorytetem. Moze widzial w nim ojca, ktorego nie zna...? Nie wiem. Dwa razy Jack zorganizowal calodzienna, meska wyprawe na wielkie ryby wynajeta lodzia. Kangur wspomina je do dzis /wyprawy i ryby/. Pozniej A. latal do pracy w Kazachstanie, w Rosji, ale za kazdym razem kiedy wracal na urlop, duet wznawial dzialalnosc. W przeddzien przeprowadzki do Melbourne Jack przyjechal wieczoram pozegnac sie z nami. Na koniec obaj byli b.niewyrazni. Jack tak jakos zakrecil sie na piecie i umknal, bo chyba troche wstydzil sie swoich lez. Po naszym wyjezdzie zamknal jednoosobowy biznes i kupil motel. Po kilku latach sprzedal go i kupil dom kilkadziesiat km od Auckland. Bylismy tam u nich w ubieglym roku na poczatku listopada. Nie widzielismy sie osiem lat. No troche tchu ze wzruszenia przy powitaniu braklo. Miejsce cudne, wymarzone na emeryture. Dom wyremontowali i troche przerobili. W salonie przy kuchni dwa wielkie okna. Przez to z przodu widac tuz za droga ocean, przez tylne - farme sasiada z pagorkami, konmi i owcami. A zielonosc taka jak tylko w NZ byc moze. Farma wyglada troche jak ogrod botaniczny, bo wlasciciel sprowadza i sadzi najrozniejsze gatunki drzew, zalozyl staw itp. A wszystko pieknie utrzymane, przyciete, zadbane. W tym roku Henny i Jack wybrali sie do Australii /siostra Henny mieszka niedaleko Melbourne/. Postanowili rowniez i nas odwiedzic. Radosci bylo co niemiara. Na poczatku. Mniej wiecej w trzeciej godzinie spotkania Henny pogrzebala w torebce i wyjela buteleczke z jakas sola czy czyms tam, nie wiem dokladnie. Wyjasnila, ale tak mimochodem: 'No bo mi rok temu w grudniu amputowali piers i biore takie rozne... Ale Marysia, no co ty, nie badz smutna! /Bo mnie normalnie wbilo w kanape./ Uwazam, ze mam szczescie. Ciesze sie zyciem. Inni maja o wiele gorzej...' Teraz bedzie o Henny. Do emerytury pracowala jako dyrektorka przedszkola. B.silna osobowosc. Zawsze ma wyrazne, zdecydowane opinie i poglady, ktorych nie ukrywa. Taka historyjka. Towarzystwo wrocilo z Gumbaya Park ze spotkania z kangurami. Henny przy drzwiach sciaga buty. My z A. walczymy, ze nie trzeba, ze po co i w ogole. Henny najpierw ze dwa razy spokojnie, ze musi, bo w parku bylo pelno kangurzych bobkow, a w koncu zniecierpliwiona: 'Aaa, shut up!' Wieczoram meczy sie z wkladaniem, sznurowaniem trzewikow. A.: 'Henny, a mowilem: nie zdejmuj.' Jack: 'A czy ona kiedys kogos posluchala?' 'Ona', sapiac: 'Never!' Henny urodzila sie przed II WS w Indonezji, ktora wowczas byla kolonia holenderska. Wychowywala sie w domu ze sluzba. Przez pierwsze lata miala kontakt z matka ok. pol godziny dziennie. Pozniej cala rodzina spotykala sie przy posilkach. 'Podczas obiadu przez dwie godziny musialam wysluchiwac nudnych rozmow rodzicow. Siedzialam cicho, nie wykonujac zbyt energicznych ruchow. Dla mnie mama byla Murzynka, ktora mnie wychowala i kochala. I tak ja nazywalam. Matka byla gdzies daleko, nieosiagalna. A ludzie czasami mysla, ze to tak fajnie miec sluzacych...' Podczas wojny Indonezja znalazla sie pod okupacja japonska. Matka, mama i piecioletnia Henny trafily do obozu /'Mama byla tam jedyna Murzynka. Matce udalo sie przekonac Japonczykow, ze to jej corka - blad mlodosci. A matka taka jasna jak ja, a mama czarna jak swieta ziemia.'/ Spedzily w nim cztery lata, do wyzwolenia. Henny: 'Tak, pamietam b.duzo. I to wraca. Wiele osob zginelo. Czesto widzialam bron wymierzona w moja strone. Przezylam. Mialam szczescie.' Po wojnie zamieszkala z rodzina i mama w Holandii, pozniej, juz dorosla, wyemigrowala do Australii, a stad do NZ. Tam poznala Jacka. W ubieglym roku, majac 68 lat, dowiedziala sie, ze ma raka piersi /co dwa lata robi mammografie/. Pierwsza reakcja: 'To nieprawda, pomylka, nie wierze.' Od razu zdecydowala sie na radykalne ciecie. 'Nie zgodzilam sie na naswietlanie i chemioterapie. Przeczytalam rozdzialy z 12 ksiazek i doszlam do wniosku, ze jestem na to za stara. Moj organizm juz sie nie odrodzi. Efekt bedzie taki, ze umre np. na nerki a nie na raka piersi. Przyjmuje rozne leki, preparaty. Po niektorych czasami gorzej sie czuje, bola mnie np. plecy, ale poza tym na razie wyniki OK.' W czasie naszego spotkania ani przez chwile nie narzekala. Pelna energii, humoru. W ramach cieszenia sie zyciem podrozuje z Jackiem. /Dzieki synowi pracujacemu w NZ liniach lotniczych, moga latac za pol darmo./ Latem byli w Las Vegas, LA, UK i Holandii. Teraz w Australii. W Auckland mieszka duzo Holendrow, Henny twierdzi, ze ok. 60 tysiecy. Maja swoj 'dom starcow'. Pierwsze pieniadze na jego budowe wylozyli krolowa i rzad Holandii. Nowoczesne osiedle kilkudziesieciu domow z klubem, roznymi rozrywkami kulturalnymi, sportowymi itp. Domki polaczone z 'centrala'. Zachodzisz do toalety, zle sie poczujesz, pociagniesz za sznureczek i sygnal idzie do 'centrali'. Jack i Henny zaklepali juz tam sobie miejsce. Henny: 'Bo wiesz, na starosc ludzie czesto wracaja do swojego pierwszego jezyka.' /Z Jackiem rozmawiaja tylko po angielsku, co nas na poczatku z lekka dziwilo./ Jack: 'Wyobrazasz nas sobie w takim miejscu? Juz nawet przyszla nasza kolejka, ale powiedzielismy, ze jeszcze nie czas.' Zegnajac sie z Henny, zyczylam, nie, kazalam jej: 'Badz zdrowa!' Henny: 'Bede.' Jest jeszcze opowiesc o ich synach homo i hetero i ich relacjach z rodzicami i odwrotnie, ale to juz nastepnym razem, jesli kogos to w ogole ciekawi. A ta dzisiejsza jest tez troche o uplywie czasu, starosci, jak moze ona wygladac itp. Chyba odpowiednia na koniec roku.
Zycze wszystkim duzo zdrowia i wszelkiej pomyslnosci w nowym roku. Zebysmy za rok doczekali, jak mawiala babcia Kamila. No i oczywiscie udanego sylwestra z przyjaciolmi. Dziekujac za minione miesiace i za to co bylo, z HP-owska nadzieja patrze w przyszlosc i czekam na wiecej. Moje osobiste noworoczne marzenia/zyczenia sa nastepujace: 1) te, co zawsze - zeby dzieci byly zdrowe, a my-rodzice razem z nimi i zeby byl spokoj na swiecie - w naturze i miedzy ludzmi, 2) bardziej szczegolowe - zebym jak najszybciej wyniosla sie z domu Hindusow, bo moge dostac szaaalu, 3) krotkoterminowe - zeby na Cape Conran goanna nie spadla mi z drzewa na glowe, bo moge nie przezyc takiego spotkania z natura. No, chucham na ekran, niech sie spelni.
Latajac o polnocy z zimnymi ogniami, jak to mam w zwyczaju, bo lubie, na pewno o Was pomysle.
Ps. Emsi, oczywiscie, ze zabieram brudnopis. Wiesz, o czym napisze.
Ostatni aniolek w tym roku:
Ostatnio edytowano Cz, 29.12.2005 17:03 przez
MarysiaB, łącznie edytowano 1 raz