przez M.C. N, 26.02.2006 07:06
Drogi HP, no tak chwalipieta jestem, niby wszystko mam zabezpieczone w brudnopisach. No i prosze bardzo, mialam krotka opowiesc o zlocie w Kalifornii, przegladam przed chwila moje brudnopisy....i N-I-C, zniknela jak kamien w wode. Sprawdzilam nawet garbage, czili smieci, bo moj J. czasami przysiadzie sie do komputera, robi porzadki i wrzuca wszystko do smieci wlasnie... Strasznie ma pozniej rozbawiona mine, gdy ja sie rozpaczam, ze mi rozne ikony i notaki z desktopu czili z ekranu poznikaly. Ale tym razem N-I-C. Opowiesci w smieciach niet...
Pisze jeszcze raz...Moja opowiesc byla o starej kopalni zlota, w Grass Valley, bylismy tam w ubieglym tygodniu. Jestem z nia dosyc intymnie zwiazana, nie az tak intymnie jednak jak Knagurzyca z kopalnia diamentow...raczej od strony ogrodowej. Wlasciciel tej wlasnie kopalni, Mr William Bourne, zarobil na niej OLBRZYMIE pieniadze i zafundowal rodzince OLBRZYMIA posiadlosc nieco blizej SF, taka posiadlosc z ogrodami. No a Emcia i ogrody to juz wiadomo co. Poczatki kopalni przypadaja na poczatki goraczki zlota, logiczne jakby. Rok 1848, to odkrycie zlota w American River, nastepnych pare lat to goraczka zlota (patrz Charlie Chaplin wcinajacy wlasny but, miejsce wprawdzie nie to i czas troche pozniejszy, no ale nielatwe to bylo zycie). "Moja" kopalnie zlota, Empire Mine, zalozono pare lat pozniej, 1852. Poczatkowo to bylo doslownie DNO, bo ludzie porywali sie z motyka do kopania tuneli (tu znowu jakby moj watek osobisty, tunele...labirynty..., przepraszam za dygresje...). Ale przybyli w koncu emigranci z Kornwalii, ktorzy znali sie troche na rzeczy, przywiezli z soba pompy i praca ruszyla. Jedna z anegdot mowi ze wszyscy Kornwalijczycy byli z soba spokrewnieni, zawsze prosili o prace dla kuzyna Jacka. Do dzisiaj mieszkaja w okolicy ich potomkowie, mozna nawet skosztowac "cornish Jack Pasties", takich buleczek z roznymi nadzieniami, ziemniaczanymi, "pomidorowyni", itd., niestety nie probowalam. Dotarlismy jednak do pozostalosci kopalni i starego kamiennego domu. To bylo juz poznym popoludniem, bylismy jedynymi zwiedzajacymi, zaczynal pruszyc snieg, brrr jak bylo zimno... Wielkie drzewa w parku, samotne szyby wydajace dziwne odglosy, swiszczacy wiatr na opuszczonym placu. Bardzo nieprzyjazne mi sie to miejsce wydalo, nieprzyjazne ludziom. Chociaz fakty przemawiaja za tym, ze bylo to miejsce dobrze prosperujace, ze nawet w czasach depresji mieszkancom Grass Valley powodzilo sie calkiem niezle. Podobno, ze wzgledu na stabilnosc geologiczna, kopalnia byla "wzglednie bezpieczna", cokolwiek to oznacza. Wlasciciel tez zebral zlote gory. Ale dla mnie bylo w tym miejscu COS, jakis slad smutku i samotnosci. Zrobilismy wiec pare zdjec wokol domu i kopalni. Acha, kopalnie zamknieto w 1956 roku, zloto jeszcze jest ale bardzo gleboko, wydobycie przestalo sie oplacac. Przespacerowalismy sie po starym, uspionym, ogrodzie. Wlasciwie ogrod najbardziej mnie zainteresowal. Jest to bowiem ogrod starych, pachnacych, kwitnacych przewaznie tylko raz do roku roz. Dzieci biegaly miedzy formalnymi zywoplotami i bezlistnymi krzewami. Dawni wlasciciele uwielbiali ogrody, stworzyli ich kilka w Kalifornii. Do tego w Grass Valley sprowadzili z Irlandii szczepki cisow, wyhodowalo je tam, ok. 200 chyba, i posadzono je pozniej w tym drugim bardziej okazalym ogrodzie na poludnie od SF. Co przynudzam juz troche? Dobra, no to dam jeszcze tylko zdjecia (to taki podtekst dla wywolania zdjec z K-R...). Pozdrawiam wszystkich i ide ogladac film, jeszcze nie wiem jaki. Pa.
Ostatnio edytowano N, 26.02.2006 07:57 przez
M.C., łącznie edytowano 1 raz