przez gocha Cz, 04.05.2006 21:46
Dorzuce i ja swoje trzy grosze na temat emigracji. Mysle, ze jest trudno, kiedy nie ma oparcia/wsparcia socjalnego, kiedy czlowiek musi "porac sie" ze wszystkim sam. Pewnie jak sie juz upora, to satysfakcja wieksza, ale trzeba miec sie z kim ta satysfakcja podzielic. W k-r czlowiek jakos zawsze byl umiejscowiony, jakos tam zakotwiczony, gdzies przynalezny. Na emigracji trzeba zaczynac od budowania tej socjalnej otoczki. Mnie sie udalo, bo juz byla. Jest tu rodzina mojego O., jego dzieci, siostra i kuzyn (a jednoczesnie przyjaciel bliski), ich dzieci, przyjaciel ze studiow. Troche wspolnych nowych znajomych. Moi zreszta przyjaciele z dziecinstwa, szkoly i studiow rozjechali sie po swiecie. Najciezsze jest to, ze moich dzieciakow tu nie ma, ale mlode wyfruwaja z gniazda i maja swoje zycie, czy nam sie to podoba, czy nie. (Tzn., na codzien dzieciakow nie ma, bo corcia akurat jest, wstana, przywiozla mnie rano do pracy, a teraz rozbija sie moim samochodem, bo swojego w k-r jeszcze sie nie dorobila, a poza tym twierdzi, ze w Warszawie bala by sie jezdzic, a tu jezdzi nawet do Chicago i jest dobrze).
Dla mnie przyjazd do Hameryki byl zyciowym wyzwaniem. Rzucilam wszystko, strzepnelam pyl z butow i zaczynalam nowe zycie od zera. A nawet od finansowego sporego minusa, ale za to z kochajacym i kochanym czlowiekiem u boku. Szok byl na poczatku spory, bo jak powiada moj O. "w Hameryce wszystko jest wieksze: domy, samochody, przestrzen, strach o przyszlosc i satysfakcja". Ale plan zostal wykonany, kotwica mocno trzyma (odpukac), a do k-r i tak latam co roku. Kim sie czuje? Caly czas Polka w Hameryce. Czy jestem z tego dumna? To nie tak, moge byc dumna z tego co sama osiagnelam. Ciesze sie, kiedy ktos tutaj wie, gdzie jest Polska. Z radoscia opowiadam o tym, co warto w moim kraju zobaczyc, ale nie czuje ani dumy ani zazenowania. Nie czuje sie ani lepsza ani gorsza z racji kraju urodzenia, i nikt mnie nie osadza na tej podstawie. Za to na pewno wiele sie nauczylam, czuje sie bogatsza o doswiadczenia z inna kultura (a nawet innymi kulturami, moje dwie najlepsze kumpele w pracy to Chinka z Malezji i Filipinka), nie twierdze juz, ze hamerykanski poludniowy akcent to belkot (tak jak pewien filmowy krytyk z k-r). Wroslam. Ale caly czas mysle o tym, ze na emeryturze kupimy sobie mieszkanko we Wroclawiu i bedziemy tak troche tu, a troche tam (nie na Hawajach, jak Trzynastka). Bardziej jednak z powodu dzieciakow tu i tam, niz tesknoty za korzeniami. A pokolenie tutaj juz urodzone czuje sie, rzecz jasna, duzo lepiej w angielskim niz w polskim. I tak byc powinno, oni sa tu w swoim kraju. A czy wiecie, jak wielu ludzi tu spotkalam, ktorzy przyznaja sie do polskosci w trzecim, czwartym, czy piatym pokoleniu? Umieja powiedziec "dzien dobry", "dziekuje", "pierogi", a nawet znaja nazwe miejscowosci z ktorej pochodzi rodzina. I w tym nie roznia sie niczym od innych tu emigrantow w trzecim, czwartym czy piatym pokoleniu. W tym tkwi tajemnica Hameryki i jej sila przyciagania, w tym tyglu w ktorym na ksenofobie miejsca jest malo (choc nie twierdze, ze jej nie ma).
No, chyba na dzis wystarczy, pozdrawiam.