artykuły

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

artykuły

Postprzez o Pn, 15.05.2006 18:11

MECENASI DO TEATRU



- Od piętnastu lat dokładnie, mówi się w środowisku o reorganizacji życia teatralnego w Polsce, o konieczności zmian. Ale żeby się to stało, żeby teatr uwolnić z "paska państwowego" i "centralnego sterowania", muszą powstać teatry niezależne, offowe, prywatne. Ktoś musi zrobić początek - mówi KRYSTYNA JANDA, aktorka, reżyserka, właścicielka prywatnego Teatru Polonia w Warszawie.

Małgorzata Pawłowska: - Skąd pomysł na teatr prywatny? Trzeba było dużej odwagi, by zdecydować się na takie przedsięwzięcie?

Krystyna Janda: - Od jakiegoś czasu myślałam o własnym miejscu, teatrze, scenie. Jeżdżę dużo po świecie, pracuję w różnych krajach, znam system organizacji teatrów europejskich, takie teatry są wszędzie. A jeśli mają wyraźną linię repertuarową, są dobre, prowadzone z wiedzą i świadomością potrzeb publiczności oraz z szacunkiem dla publiczności, mają się nieźle. Poza tym od dawna, od piętnastu lat dokładnie, mówi się w środowisku o reorganizacji życia teatralnego w Polsce, o konieczności zmian. O zmuszeniu, także mecenatu państwowego, do otworzenia się na pozaoficjalne struktury i pomysły. Ale żeby się to stało, żeby teatr uwolnić z "paska państwowego" i "centralnego sterowania", muszą powstać teatry niezależne, offowe, prywatne. Ktoś musi zrobić początek. No i to się właśnie dzieje. W tej chwili w Warszawie jest kilka tego rodzaju niezależnych inicjatyw. Ja i mój teatr jesteśmy jedną z nich, najbardziej zresztą tradycyjną w założeniu. Ja mam zamiar budować teatr z repertuarem dla wszystkich, teatr interesujący, teatr żywego dialogu z publicznością, ale tradycyjny.

MP - Skąd pomysł na Lożę Mecenasów Teatru Polonia?

KJ - Aby teatr mógł funkcjonować, w ramach minimalnego choćby spokoju, z możliwością działania artystycznego, musi mieć zapewnioną pomoc finansową, margines bezpieczeństwa, choćby na okres jednego sezonu. Prace w teatrze planuje się z wyprzedzeniem sezonu, dwóch sezonów (przy czym sezony teatralne trwają od września do września, a nie, jak w przedsiębiorstwach, rok kalendarzowy; dlatego tak trudno nam się czasem spotkać z propozycjami współpracy). Jak wiadomo, sztuka jest trudna do sprzedania. Teatr teoretycznie może się utrzymać z samych biletów, ale z nowymi produkcjami teatralnymi już byłoby ciężko. W każdym sezonie trzeba wyprodukować minimum trzy, cztery tytuły, tak by teatr mógt działać przy 50% frekwencji, a tak się oblicza dobrze działający teatr, wliczając w to miesiące martwe dla teatru czy gorsze, jak okres wakacji czy okresy świąteczne i wiosnę z całą kulturą ogródkowo-działkową. Tych gorszych miesięcy jest w roku niemało i to poświadczy każdy dyrektor teatru na całym świecie. Hity teatralne zdarzają się rzadko, a przy ambitniejszym, ryzykownym repertuarze, są w ogóle świętem. A nam przecież nie chodzi o teatr fars czy wodewili, a o teatr aktualny, współczesny. I stąd pomyst zbudowania, sprawdzonej zresztą na świecie - "Loży sponsorów" - grupy firm lub ludzi prywatnych, którzy zabezpieczą produkcję danego sezonu w tym podstawowym zakresie, dzięki czemu przy jakimkolwiek niepowodzeniu artystycznym czy wypadku losowym nie będzie krachu finansowego i załamania całego przedsięwzięcia. Teatr, jak wiadomo, ma bardzo duże koszty stałe wynikające z natury działalności i nie chodzi tu bynajmniej o koszty osobowe. Proponuje się więc takim firmom czy osobom wykupienie 10% miejsc na sali na cały rok, na wszystkie spektakle i imprezy okazjonalne w sezonie. Koszt takich dwóch foteli, bo do tego się to sprowadza, na naszej sali to około 50-60 tys. zł. Rocznie dziesięć takich firm lub osób zapewnia bezpieczeństwo teatrowi, a firmy te z kolei mają przez cały rok dwa miejsca do dyspozycji, które uzupełniają ich program socjalny i kulturalny prowadzony w każdej firmie myślącej o pracownikach. Poza tym firma taka zostaje automatycznie partnerem teatru na dany sezon i jest reklamowana, honorowana w najróżniejszy sposób, choćby w papierach, drukach, materiałach reklamowych teatru. Nie wykorzystane przez firmy miejsca są togo wieczora udostępniane studentom czy emerytom, ludziom gorzej uposażonym. Rozwiązuje to także nasze problemy z pomocą w bywaniu w teatrze tym, których na to nie stać. A dodatkowo, ponieważ na zakupionych fotelach znajduje się logo firmy, ci, którzy korzystają z tych wejść, wiedzą za każdym razem, komu zawdzięczają obejrzenie spektaklu. Jest to obopólna korzyść, honor i przyjaźń. Współpraca korzystna dla obu stron. Za każdym razem, kiedy o tym mówię, przypominam sobie napis widniejący na poznańskim Teatrze Polskim - "Naród sobie". Teatr ten był wybudowany i utrzymywany w okresie międzywojennym z datków społeczeństwa. Tutaj Loża Sponsorów powinna zamieścić napis "Loża Sponsorów Narodowi", oczywiście bez zbędnej megalomanii i zbytniego wyolbrzymiania znaczenia i wielkości budowanego Teatru Polonia. Jest jeszcze jedna rzecz, która ma znaczenie - ten teatr to pierwsza w Polsce próba przedsiębiorstwa, sprzedającego produkt, chyba najcenniejszy, a jednocześnie najtrudniejszy do sprzedania - sztukę, która jest, jak wiemy, z założenia bezcenna. Wzbogaca ducha, edukuje, podnosi ludzi na inny stopień wrażliwości i ofiarowuje coś, czego za pieniądze kupić właściwie nie można.

MP - Przedsiębiorcy powinni wspierać takie projekty jak projekt Loży? I jak powinni wspierać inicjatywy kulturalne?

KJ - Przedsiębiorcy powinni nam zaufać i pozwolić prowadzić się po świecie teatru przez choćby sezon. My z kolei, wiedząc, jakie są potrzeby i tendencje, oprócz naszych ambicji i dążenia do jak najwspanialszych i ważnych produkcji, premier i wydarzeń, będziemy dbać także o potrzeby pracowników przedsiębiorców. Nie może być natomiast mowy o sterowaniu czy nadawaniu tonu artystycznego przez Lożę, cenzurze czy choćby narzucaniu gustów, bo nie o to chodzi. Jeśli członkowi Loży nie będzie się podobał nasz teatr, nasze pozycje repertuarowe czy pomysły artystyczne, może opuścić Lożę po upływie sezonu. Jak wiadomo, sztuka jest niewymierna, nie do wycenienia i skatalogowania, nie do zaplanowania, jeśli chodzi o jej znaczenie i zasięg... to nie karabin do wyprodukowania czy jakikolwiek inny artykuł użytkowy.

MP - Czym Państwo chcecie przyciągnąć sponsorów?

KJ - Partnerstwem, przyjaźnią, dbaniem o pracowników firm o ich samopoczucie, rozrywkę, rozwój. Myślimy także o organizowaniu dla Loży specjalnych wieczorów okazyjnych, jak: choinka, kolędy, rocznice, Mikołaj dla dzieci pracowników firm, bardzo różnorodny repertuar itd. itp....

MP - Jakie korzyści mogą mieć pracownicy firm - mecenasów z przystąpienia do Loży?

KJ - Materialnych? Żadnych. Jak świat światem, historia historią, bogatsi zawsze wspierali sztukę, by biedniejsi mieli szansę z nią obcować.

***

Kontakt i fundacją Teatr Polonia Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury: tel. (0-22) 621 6141, ul. Marszałkowska 56,00-545 Warszawa

"Mecenasi do teatru"
Małgorzata Pawłowska
Magazyn Business Centre Club nr 5
15-05-2006

















SNY KRYSTYNY JANDY

Kiedy podczas spektaklu "Ucho, gardło, nóż" wywaliły korki i widzowie siedzieli w ciemnościach, a ja czułam się fatalnie, zapytałam moją asystentkę: "Czy to się kiedyś skończy?". A ona na to: "Niestety, mam dla pani przykrą wiadomość, już nigdy" - o swoim Teatrze Polonia opowiada Krystyna Janda

Mijający sezon 2005/2006 w Warszawie można śmiało ogłosić sezonem Krystyny Jandy. Aktorce w kilka miesięcy udało się stworzyć nową, znaczącą scenę w mieście. Od podstaw. Teatr Polonia podejmuje "gorące" tematy. Krystyna Janda gra tu "Ucho, gardło, nóż" Vedrany Rudan - wstrząsającą opowieść o kobiecie, która nie może sobie poradzić ze światem i ze sobą po wojnie bałkańskiej. Przemysław Wojcieszek napisał dla Polonii sztukę odwołującą się do powieści "Darkroom" Rujany Jeger o dzisiejszej Warszawie. Z kolei Katarzynę Figurę możemy oglądać w spektaklu "Badania terenowe nad ukraińskim seksem" według książki Oksany Zabużko.

Teatr Polonia to teatr prywatny. Krystyna Janda zajmuje się tu i planowaniem repertuaru, i budową. Bo duża scena wciąż jeszcze powstaje. Jak się czuje z tym wszystkim, czy było warto?

Dorota Wyżyńska: Co się śni Krystynie Jandzie, od kiedy ma swój prywatny teatr?

Krystyna Janda: Nic mi się nie śni, bo prawie nie śpię. Zasypiam około godziny drugiej, budzę się przed piątą. Moje noce mogę podzielić na te, kiedy zrywam się gwałtownie, z przerażeniem, z niepokojem: "Boże, ja buduję teatr". I te, kiedy wstaję z uśmiechem i szybko zaczynam coś pisać, przygotowywać, planować w związku z budową. Czyli żyję w kratkę - albo niepohamowana radość, albo przerażenie. Ostatnio kiedy podczas spektaklu "Ucho, gardło, nóż" wywaliły korki i widzowie siedzieli w ciemnościach, a ja czułam się fatalnie, zapytałam Martę, moją asystentkę: "Czy to się kiedyś skończy?". A ona na to: "Niestety, mam dla pani przykrą wiadomość, już nigdy". Moje sny są kompletnie abstrakcyjne. Widzę kropki albo powiększające się dziurki. Typowych snów z placu budowy nie miałam.

DW - A takie, że przyjeżdża niespodziewanie sponsor i mówi: "Mam dla pani dobrą wiadomość - są pieniądze na budowę dużej sceny w Teatrze Polonia"? Bo duża scena wciąż jeszcze jest w budowie.

KJ - Takiego snu też nie miałam. Ale to - zdarza się w życiu. Potrzebuję jakiś kabel albo okno albo coś, wykonuję kilka telefonów i okazuje się, że rozmaite firmy zupełnie spontanicznie decydują się nam pomóc. Zdarzają się też i takie niespodzianki, które mogłyby się tylko przyśnić. Nie mieliśmy pieniędzy na projekt karaoke, który rozpoczęła w naszym teatrze Magda Umer. To takie spotkania, podczas których widzowie mogą razem z Magdą sobie pośpiewać klasykę polskiej piosenki. I nagle dostaliśmy na konto - 10 tys. zł. Od kogo? Nie wiem. Ale to nam ratuje dwa wieczory karaoke.

DW - W pani dzienniku internetowym przeczytałam też, że są pieniądze od Ministerstwa Kultury.

KJ - Mówię o tym jeszcze nieśmiało, bo ja z kolei też przeczytałam to na stronie internetowej ministerstwa. Poczekamy na oficjalny list i dopiero wtedy będziemy krzyczeć z radości.

DW - Czyli jest szansa, że duża scena będzie gotowa jesienią?

KJ - Te pieniądze od ministerstwa, jeśli rzeczywiście będą, to jedna trzecia naszych potrzeb. Ale wiem, że coś się ruszyło, że mogę w miarę spokojnie angażować reżyserów, aktorów, scenografów i konkretyzować projekty.

DW - Czy trudno być dyrektorem artystycznym w swoim własnym teatrze?

KJ - Gdybym była aktorką, która nie odniosła w życiu sukcesu, nie grała, nie spełniła marzeń artystycznych, i budowałabym ten teatr po to, by móc nareszcie, pod koniec życia scenicznego udowodnić całemu światu, że jestem fantastyczna, to pewnie byłoby trudne. Ale ja jestem aktorką spełnioną, szczęśliwą. Los dał mi role, o których nawet nie marzyłam. I nie boli mnie dziś, że planuję sezon teatralny dla innych. Oczywiście, myślę o sobie, ale inaczej. Jako o osobie, która ewentualnie może się przydać w trudnej sytuacji. Planuję ten sezon tak: "O, te pieniądze są na ten projekt, te na inny, ten wniosek piszemy, bo warto coś tam zrealizować, a ja jeszcze dodatkowo zrobię coś taniej, żeby zaoszczędzić dla innych". Jestem tu spadochroniarzem, gram wtedy, kiedy inni nie mogą. Wypełniam dziury. Ale - ku mojej radości - tych dziur jest coraz mniej. W ostatnim miesiącu były tylko cztery dni dla mnie, więc grałam po dwa razy dziennie.

DW - A co sprawia najwięcej kłopotów? Czuwanie na budowie?

KJ - W tym momencie - rozmowy z wrażliwymi twórcami. Nagle stanęłam po drugiej stronie. I z tej perspektywy zobaczyłam to wszystko, co sama przeżywałam przez ostatnie lata, kiedy jako reżyser namawiałam dyrektorów teatrów, ludzi z filmu i telewizji błagałam, aby mi zaufali i pozwolili coś tam zrealizować. Teraz, siedząc po tej drugiej stronie, przeżywam tortury, wiedząc, że jakiś projekt jest ciekawy, ale nie mieści się w założeniach mojego teatru. Jak mam odmówić, żeby nie urazić? Jeżeli coś mi się śni po nocach, to taka właśnie scenka: przychodzi do mnie reżyser, aktor, dramaturg, a ja mu muszę powiedzieć "nie".

DW - Wiele osób zgłasza się do Teatru Polonia ze swoimi pomysłami?

KJ - Nasze teczki puchną każdego dnia. A te projekty są często fantastyczne. Gdybym miała teraz trzy sceny w Warszawie, myślę, że bez trudu bym je "zagospodarowała".

DW - Jak Pani myśli, dlaczego tak wiele osób do Pani przychodzi?

KJ - Coś takiego wisi w powietrzu, że ludzie poczuli w teatrach miejskich jakby cenzurę. Jest taka opinia, że dyrektorzy teatrów nie mają odwagi zaryzykować, że są zachowawczy, zamknięci. Nie chcą wprowadzać do swojego repertuaru czegoś, co może być dla nich niewygodne. I nagle ci wszyscy ludzie, którzy czują tę sytuację, ten opór, dzwonią do mnie, bo spodziewają się, że w teatrze prywatnym jest ryzyko, ale oni to ryzyko chcą podzielić razem ze mną, a ryzyko to paradoksalnie szansa, wolność. Nagle okazało się, że jest potrzebny ten teatr z zupełnie innych powodów, niż wydawało mi się, że jest potrzebny.
Okazuje się, że to do nas przychodzą ze swoimi pomysłami organizacje społeczne, fundacje, stowarzyszenia zamiast chodzić do teatrów miejskich... dotowanych, z obowiązkiem misji. Pytam za każdym razem: "Ale jak my na to sprzedamy bilety?". Bo my nie możemy nie sprzedać biletów. Mam bardzo różne, naprawdę ciekawe propozycje. Ostatnio pewna fundacja zaproponowała nam cykl spektakli granych i zrealizowanych przez więźniarki, morderczynie mężczyzn, spektakli zrobionych jako psychoterapia, w ramach pomocy dla tych kobiet. Ja z zachwytu umieram. Za chwilę przychodzi do mnie wielka aktorka, która właśnie u mnie chce zrobić swój wymarzony spektakl, a ja pytam nieśmiało: "A w pani macierzystym teatrze?". "Tam nie chcą" - wyjaśnia. I ja muszę odnaleźć się w tym wszystkim, między tymi marzeniami ludzi, potrzebą społeczną, ale przede wszystkim sprzedać na to bilety, bo następne marzenia będą nie do zrealizowania.

DW - Na czym Pani szczególnie zależy?

KJ - Nie wpuszczam projektów, z którymi nie wiążę nadziei. Nie wpuszczam tu nic, co "nie rokuje", w czym nie ma - jak to mówił zawsze Andrzej Wajda - "haka". Projekt, które mnie zajmuje, musi mieć w środku "coś", ziarno, pomysł.
Na otwarcie dużej sceny uznałam, że najlepszy będzie tekst o teatrze. Znam taki tekst. Fantastyczny. To "Bóg" Woody'ego Allena. Jednocześnie to szansa dla młodych aktorów. Nasze teczki pękają w szwach propozycji młodych aktorów. Nie możemy ich zawieść. A w "Bogu" jest aż 17 ról dla młodych. Następne w planach są "Radosne dni" Becketta. I tu realizuję swoje marzenia, ale przede wszystkim ten projekt to reżyser Piotr Cieplak i jego sposób myślenia o tym tekście. Planujemy też festiwal Czechowa. Uznaliśmy, że musimy się otworzyć. Zapraszamy - pomalutku - spektakle czechowowskie z całego świata. Amerykanie przywiozą musical według Czechowa, z Chin przyjedzie opera według "Trzech sióstr". Będzie też Czechow koreański i niemiecki. Ci wszyscy twórcy są tacy mili, że zamierzają w swoich krajach zdobywać pieniądze na wyjazd do nas.
Spotkała mnie też miła niespodzianka - jak ze snu. Nie miałam wątpliwości, że my też musimy przygotować na festiwal spektakl według Czechowa. I zaczęłam się głośno zastanawiać, kto mógłby go wyreżyserować. Rzuciłam spontanicznie, że Natasza, żona Petera Brooka - aktorka, która moim zdaniem wie o Czechowie absolutnie najwięcej, bo zagrała wszystkie najważniejsze czechowowskie role, zresztą właśnie w spektaklach swojego męża Petera Brooka. Jeden z moich współpracowników postanowił spełnić moje marzenie i zadzwonił do żony Brooka z propozycją.

DW - I co ona na to?

KJ - Proszę sobie wyobrazić, że powiedziała, że przyjedzie "przyjrzeć się możliwości". Biedna nie wie, że tego teatru, w którym ma ewentualnie pracować, wciąż jeszcze nie ma.

DW - Nie ma dużej sceny, ale jest publiczność.

KJ - I mam uczucie, że to publiczność buduje ze mną tę dużą scenę, kupując bilety na małą. Widzę, że ci ludzie, którzy przychodzą, ufają mi i traktują mnie jako swojego kaowca, kulturalno-oświatowego. Są tacy, co tu przychodzą niezależnie od tego, co zaproponuję i mówią, że czasem są zaskoczeni, ale nigdy jeszcze się nie rozczarowali albo raczej nie uznali, że nie było warto.

DW - A jak reagują widzowie, kiedy kupując bilet w kasie, widzą Panią siedzącą obok kasjerki?

KJ - Lubię siedzieć w tym miejscu. Jak tylko mogę, schodzę z góry z naszej dziupli, coś tam czytam, podpisuję, poprawiam, ale też obserwuję ludzi, czasem niezauważona, słucham, co mówią. Proszą o autograf na bilecie albo mówią po prostu: "O, włosy pani urosły". Cały czas spotykam tu widzów. Kiedy idę się charakteryzować przed spektaklem, muszę koło nich przejść. Ostatnio przed moim spektaklem "Ucho, gardło nóż" w drodze do garderoby zobaczyłam kobietę w bardzo zaawansowanej ciąży. "Boże kochany" - zaczepiłam ją - "Żeby pani przypadkiem nie zaczęła rodzić". Uspokoiła mnie, że to dopiero początek 9. miesiąca. Znalazłam dla niej wygodniejsze krzesło i poduszkę. Umówiłyśmy się, że w każdej chwili, nie zwracając na mnie uwagi, może wyjść do łazienki i bez problemu wrócić na spektakl.

DW - Nie chciałaby się Pani obudzić pewnego dnia ze świadomością, że prywatny Teatr Polonia, ten plac budowy, to całe zamieszanie, to był tylko sen?

KJ - O nie. Tego wszystkiego nie da się zapomnieć, tych emocji, które mi towarzyszyły i towarzyszą nadal nie oddam za nic. To jest jak choroba, jak narkotyk. Jestem zmęczona, mam naprawdę dużo problemów, tylu nie miałam chyba przez całe życie, ledwo stoję na nogach, ale jestem szczęśliwa. Mam zdarty głos od wiecznego grania i kurzu, ale brnę dalej. Kiedy występowałam ostatnio na przeglądzie moich ról w Cieszynie, to mdlałam na scenie. Robiło mi się słabo i odpływałam. Potem trafiłam do szpitala, dano mi kilka kroplówek, bo już nie miałam ani potasu, ani magnezu i postawiono mnie na nogi. Kiedy Magda Umer kilka dni później powiedziała, że muszę zaśpiewać podczas jej wieczoru "Karaoke w teatrze", to śpiewałam z publicznością tak, że zdarłam się do dna. To jest tak jak z kobietą egoistką zajętą sobą i przyjemnościami życia, która nagle urodzi dzieci i przestaje myśleć o sobie. Coś takiego stało się w moim życiu zawodowym. Nagle nie ja jestem ważna, ale wszystko to, co dzieje obok mnie.

W Teatrze Polonia:

. Trwają próby spektaklu "Marilyn i papież. Listy między niebem a piekłem". Niemiecka autorka Dorothea Kuehl-Martini, z wykształcenia teolog, stworzyła fikcyjną opowieść o przyjaźni Marylin Monroe z papieżem Janem XXIII. Adaptacja: Remigiusz Grzela. Przekład: Magdalena Mijalska, Adaptacja, reżyseria: Marta Ogrodzińska. W monodramie zagra Ewa Kasprzyk. Premiera za tydzień (13 maja).

Rozmawiała Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza Warszawa
6 maja 2006













Krystyna Janda otrzymała Medal Karola Wielkiego

Europejską nagrodę mediów - Medal Karola Wielkiego wręczono dziś w Akwizgranie polskiej aktorce Krystynie Jandzie.

Jest ona pierwszą kobietą uhonorowaną tym wyróżnieniem.

Medal Karola Wielkiego przyznano Jandzie za wybitny dorobek aktorski oraz proeuropejskie nastawienie - głosi uzasadnienie stowarzyszenia przyznającego medal.

Polska aktorka znana jest publiczności w Niemczech dzięki rolom w produkcjach filmowych i telewizyjnych polskich i niemieckich.

Medal Karola Wielkiego przyznawany jest co roku na krótko przed Nagrodą Karola Wielkiego twórcom mediów, którzy swą pracą przyczynili się do integracji europejskiej.

PAP
12 maja 2006











I jeszcze pewien artykuł, który mnie rozbawił, a może przeraził.... W skrócie - OPZZ chce wysyłać aktorów na emeryturę w wieku lat 50 i po 15 latach pracy w zawodzie... to kto nam będzie teraz grał? O Pani tez słowo jest w tym tekście... że Pani na emeryture NIE WOLNO I¦ć!!!





A może na wcześniejszą emeryturę?

45-letnia treserka zwierząt i 55-letni aktor mogliby przechodzić na utrzymanie ZUS. Związkowcy z OPZZ składają dziś w Sejmie kontrowersyjny projekt ustawy o wcześniejszych emeryturach - pisze Magdalena Janczewska w Dzienniku.

OPZZ chce, żeby od 2008 r. na wcześniejsze emerytury mogli przechodzić nauczyciele i hutnicy, ale także artyści, kaskaderzy i dziennikarze. Aby skorzystać z dobrodziejstwa ustawy, wystarczy być urodzonym pomiędzy 1949 a 1968 r., mieć odpowiedni staż pracy i wykonywać zawód umieszczony na specjalnej liście. Taka lista, do której odwołują się związkowcy, powstała 23 lata temu. - Wtedy ludzie, podejmując konkretną pracę, często kierowali się przywilejami. Siedem lat temu zabrano im je. Chcemy te przepisy przywrócić - argumentuje Wiesława Taranowska, wiceprzewodnicząca OPZZ. Co na to zainteresowani? Przedstawiciele środowiska artystycznego są rozbawieni. - Aktor to nie górnik. Wybierając zawód, nie kierujemy się możliwością przechodzenia na wcześniejszą emeryturę - śmieje się Artur Barciś (ur. w 1956 r, 26 lat stażu), który zamierza pracować, póki wystarczy mu sil, choć przyznaje, że jego zawód wiąże się z ryzykiem. - Dużo urazów i chorób może uniemożliwić wyjście na scenę - mówi. Aktorka Dorota Stalińska (rocznik 1953, 30 lat stażu), nawet nie chce myśleć o pójściu na emeryturę. - Zamierzam pracować jeszcze z 50 lat. W Polsce emerytura jest złodziejsko niska. Nie wyobrażam sobie życia za 700 zł miesięcznie - mówi. - Popracuję, jak długo się da - zapowiada Krzysztof Bednarczyk (ur. w 1958 r., 25 lat stażu), trębacz w Orkiestrze Filharmonii Narodowej w Warszawie.
W najbliższych łatach na wcześniejszą emeryturę przeszłoby 775 tys. Polaków. Najwięcej, 205 tys. byłoby nauczycieli. Oni popierają pomysł OPZZ. - Nasz zawód wymaga koncentracji i odporności psychicznej. Bierzemy odpowiedzialność nie tylko za wyniki w nauce, ale i rozwój emocjonalny oraz bezpieczeństwo ucznia. Płacimy za to nerwicami i depresjami. Często mamy także problemy z głosem - podkreśla Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. Hutnicy też byliby szczęśliwi. - 55 lat to górna granica wieku, do której hutnik powinien pracować. Żaden człowiek nie jest w stanie wytrzymać więcej w takim hałasie i wysokiej temperaturze - przekonuje Eugeniusz Sommer, szef Federacji Hutniczych Związków Zawodowych. Związkowcy twierdzą, że koszt wprowadzenia nowych przepisów wyniesie 1,5 mld zl rocznie. Jednak Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych , .Lewiatan" sugeruje przemnożenie tej kwoty przez cztery. - Za to można
stworzyć w ciągu roku 100 tys. miejsc pracy. Realizacja tego pomysłu zdestabilizuje system emerytalny - mówi Jeremi Mordasewicz, ekspert z PKPP.
Warto przypomnieć, że trwają także prace nad jeszcze bardziej kosztownym (100 mld w ciągu 15 lat), konkurencyjnym, rządowym projektem ustawy o wcześniejszych emeryturach. Ministerialni eksperci przygotowują własną listę zawodów. Poza górnikami, hutnikami i nauczycielami znajdą się na niej m.in. leśnicy, budowlańcy, przedszkolanki, stewardesy, kierowcy, pracownicy domów pomocy społecznej, motorniczowie metra i tramwajów, pracownicy Służby Ochrony Kolei, kaskaderzy filmowi, treserzy dzikich zwierząt oraz akrobaci cyrkowi.

Kogo na wcześniejszą emeryturę chce wysłać OPZZ:

hutnik na walcowni - 55 lat (niezależnie od płci) i 15 lat pracy w zawodzie kaskader - 40 lat - kobieta/45 lat - mężczyzna i 15 lat pracy w zawodzie,

treser zwierząt drapieżnych - 45/50 lat i 15 lat stażu,

aktor - 50/55 lat i 15 lat w zawodzie,

dziennikarz - 55/60 lat, 15 lat pracy w zawodzie,

pracownik portu morskiego - 55 (niezależnie od płci) i 15 lat pracy w zawodzie,

nauczyciel - 55/60 lat, 20/25 lat stażu pracy, w tym 15 lat w zawodzie,

fotograf - 55/60 lat i 15 lat stażu solista, wokalista - 45/50 lat i 15 lat pracy w zawodzie,

robotnik pracujący przy azbeście - 50/55 lat i 10 lat stażu trębacz - 45/50 lat i 15 lat pracy w zawodzie,

pracownik Najwyższej Izby Kontroli - 55/60 lat i 15 lat pracy w zawodzie.


Dziękujemy, nie skorzystamy - mówią "Dziennikowi" potencjalni emeryci.

Krystyna Janda, aktorka, reżyserka. Niedawno spełniła swoje marzenie - uruchomiła własny teatr. Ani ona, ani jej fani nie wyobrażają sobie, by teraz zniknęła ze sceny.

Bogusław Linda, aktor, reżyser. Pierwszy macho polskiego filmu na emeryturze? Nie! Pracuje bardzo dużo. Ostatnio kręci nowy film. Nie w głowie mu emerycki wypoczynek.

Grzegorz Miecugow, z-ca dyr. programowego w TVN 24. Trzeba by dokładnie zdefiniować, kto to jest dziennikarz. Czy OPZZ nie ma nic lepszego do roboty?

Ewa Zalewska, współwłaścicielka cyrku Zalewski (ur. w 1952 r.). Moja emerytura to 600 zł. Gdybym nie była współwłaścicielką cyrku, nie przeżyłabym za te pieniądze.

Tomasz Stockinger, aktor (ur. w 1955 r., 30 lat stażu). Obawiam się, że moja emerytura byłaby śmiesznie niska. Ale jako emeryt uwolniłbym się od opłat na ZUS.

Magdalena Janczewska współpraca Barbara Sowa
Dziennik nr 16/08.05
04-05-2006
Avatar użytkownika
o
 
Posty: 2373
Dołączył(a): N, 24.04.2005 15:00

Postprzez Krystyna Janda Wt, 16.05.2006 21:17

Dziekuje najuniżeniej...wkleiłam.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja