przez Benio Pn, 13.11.2006 13:02
Czytam dzis wasze posty gdzies od godziny 3 rano, goraczka nie pozwolila mi spac, bo jakas anginka mi sie przyplatala, ale dzieki temu znalazlem chwile by z Wami poprzebywac. Co z koleji sklonilo mnie do podzielenia sie z Wami moja historia.
To bylo dokladnie poltora roku temu, siedzialem w domu sam i czekalem na moja kochana Mame, poszla do lekarza i miala niebawem wrocic. I tak tez sie stalo, wrocila tylko ze kiedy ujrzalem ja w drzwiach, to tak jakbym zobaczyl inna osobe, niezapomne tego dnia i tych uczuc ktore mna wtedy targaly. Weszla do domu i z bezradnoscia malego dziecka oswiadczyla, ze nie jest dobrze! Pytam co? jak? co nie jest dobrze?
Bala sie wypowiedziec to slowo, wiec powiedziala,ze musi sie zglosic na onkologie!
W tym momecie swiat sie sypie,lzy cisna nam sie do oczu i oboje nie wiemy co robic.Opadla na fotel i zakryla twarz rekoma, a ja stalem i potrzebowalem dobrych kilka minut zeby do niej podejsc, przytulic i powiedziec glupie slowa "wszystko bedzie dobrze, zobaczysz"
Od tego dnia nic nie pozostalo takie samo a winien byl temu rak szyjki macicy, przypadek nieoperacyjny.
Specjalnie nie wiedzialem jak jej moge pomoc, zaczalem panicznie szukac informacji na necie, sposobow lecznia i oczywiscie znalazlem tego sporo, jak sie pozniej okazalo jest wielu ludzi ktorzy chca czerpac korzysci i zerowac na czyims nieszczesciu. Odnajdywalem kolejne cudowne metody, do ktorych namawialem Mame. Byla poddatna na moje sugestie, zakupila rewelacyjny srodek w Warszawie, ktory mial pomagac ludzia z podobnymi problemami, jak sie okazalo cala sprawa zajela sie prokuratiura.
Ale w tej szalenczej pogoni za czyms co mogloby uzdrowic i pomoc mojej Mamie, zauwazylem jej wielka chec walki, kolejne badania znosila rewelacyjnie tym bardziej ze okazalo sie ze nie ma przezutow.
Pozniej przyszedl czas na klinike onkologi we Wroclawiu, gdzie spedzila 6 tygodni poddajac sie naswietlaniom, ale i tam sily ja nie opuszczaly, chociaz bywaly ciezkie dni, czasami mowila idac na lampy, ze idzie sie poopalac, co mnie bardzo cieszylo, ze w takich okolicznosciach stac ja jeszcze na humor.
Mysle ze duza pomoca w walce z choroba byla dla niej modlitwa, nigdy wczesniej nie widzialem jej z modlitewnikiem w rece, a od chwili przekroczenia szpitalnych murow praktycznie sie z nim nie rozstawala i tak zostalo do dzis.
Dzis miewa sie dobrze, choc po drodze daly o sobie znac skutki uboczne naswietlania, ale generalnie jest ok, jest usmiechnieta i cieszy sie zyciem, choc tak jak ktos juz wczesniej wspominal jej zycie dzieli sie teraz na okresy przed i po kontroli, kazdej kontroli towarzyszy strach i niepewnosc a ja boje sie po kazdej takiej wizycie odebrac telefon, zeby czasami nie uslyszec zlych wiesci