przez MarysiaB Pt, 24.11.2006 05:49
Sciana, odpowiadam na Twoje pytania. Ani wiara, ani przeswiadczenie, ze skonczyly sie cierpienia, nie pomogly mi w 'pogodzeniu sie' ze smiercia bliskich osob. Tyle ile lez wtedy mialam, tyle wyplakalam. Musial minac jakis czas, wiele dni, miesiecy... musialo mnie uniesc zycie. Najbardziej pomogly mi dzieci, poczucie odpowiedzialnosci za nie. Ale nie jest tak, ze czas leczy rany. Przeciez blizny zostaja na zawsze. Najbardziej je czuje w rocznice smierci, urodziny bliskich, ale tez w calkiem zwyczajne dni, o szarej godzinie...
Wierze, ze nasze zycie tutaj nie jest kresem wszystkiego. Gdzies blekitni ludzie wedruja, odchodza... Mialam trzy znaki stamtad, rowniez od Taty, ktory nie wierzyl w zycie pozagrobowe.
Czy mozna pogodzic sie ze smiercia? Mozna. Mojej Mamie pomogla wlasnie wiara. Przez 38 lat nie byla u spowiedzi, zrobila to w szpitalu, kilka miesiecy przed smiercia, codziennie modlila sie w domu, w lozku, jak zwykle. Ostatni raz rozmawialam z Nia przez telefon w sobote. Miala spokojny, a nawet rzeski glos, opowiadala o wioskowych wydarzeniach, o swoim stanie... Rozplakalam sie. "Przestan plakac. Ja sie juz z tym pogodzilam, tak ma byc." Zmarla we wtorek.
Tragedia w Rudzie Slaskiej. Wspolczucie, zal, jak u kazdego czujacego czlowieka, ale rowniez zlosc i bol. Tak, czuje fizyczny bol gdzies w srodku, czytajac o warunkach pracy i zarobkach gornikow. A potem jeszcze straszne komentarze na Onecie pod wiadomoscia o pomocy, ktora zostala przyznana rodzinom ofiar. Brak slow.
Ostatnio edytowano Pt, 24.11.2006 08:05 przez
MarysiaB, łącznie edytowano 1 raz