tym razem w bardzo prywatnej sprawie, moim zdaniem, bulwersującej. Proszę posłuchać, mój mąż jest chory od lat, siedzi już właściwie tylko na wózku, jeździmy do dużego miasta do szpitala, jesteśmy szczęściarzami, bierzemy bardzo drogi lek. Dzisiaj warunki na drodze są bardzo złe, po długiej podróży, wyczerpującym szukaniu miejsca do parkowania i morderczym spacerze z wózkiem po tym błocie, śniegu, dotarliśmy na miejsce. Wróciliśmy do samochodu tym samym, męczącym sposobem, postawiliśmy wózek obok samochodu, gdzie musieliśmy dojść po ulicy, bo śnieg, wiadomo, zima. Nagle poczułam, że oparłam się o samochód stojący obok. Okazało się, że nie ja się oparłam, tylko pan wyjeżdżał na mnie. Wysiadł z samochodu. Ponad 40-letni, wysoki, szczypły, łysawy pan. Staliśmy obok kościoła zielonoświątkowców, więc potem pomyślałam, że mógł być duchownym, na takiego wyglądał. Zresztą sprawdzę to. Poprosił nas, żebyśmy odjechali, bo on musi wyjechać. Powiedziałam, że zaraz mąż wsiądzie. Staliśmy w bardzo dużym blocie śniegowym, do samochodu było mi się trudno dostać. Pan powiedział, że nie. Dobrze, powiedziałam, to niech mi pan pomoże wyjść z tego blota. Myślałam, że się zorientuje, co mówi. Pan zaczął pchać wózek z siedzącym na nim moim mężem trzymając za rurki z przodu. Nie udawało Mu się, więc to ja musiałam wyciągnąć wózek na ulice. jechały samochody. Pan wyjechał. Ja wciągnęłam wózek z powrotem. Mój mąż dopiero po pewnym czasie zorientował się, co się dzieje, nie wytrzymał i krzyknął, do Niego "Ty, chamie!"
Moja refleksja dotyczy tak zwanych normalnych ludzi, ktorzy pomagają niepełnosprawnym, kto tu bardziej potrzebuje pomocy i jak bardzo ten pan potrzebuje pomocy, skoro tak potrafi się zachować.
Refleksji zresztą mam wiele więcej.
Nie ładne?
a
"Ja się spieszę, ludzie." Tak do nas powiedział, może jechał do chorego? Czuję się czasem, jak łagodne zwierzątko, ludzie... ja się spieszę. Ja Mu przeszkadzam, czy co? Mówił do mnie, jak do nic nie rozumiejącego dziecka, prawie łagodnie