Zupełnie niespodziewanie spędziłam przepiękny niedzielny wieczór w Och-teatrze z Pocztówkami z Europy. Po pierwsze, niespodziewanie dlatego iż miałam na Pocztówki... bilety czerwcowe, a po drugie i najważniejsze, nie spodzewałam się, że spektakl poruszy mnie aż tak i okaże się jakby pisany po troszę dla mnie...Do teraz nie wiem jak ubrać to w słowa, ale może po kolei.
Nie mogąc się już doczekać spektaklu w sobotnie popołudnie podjęłam decyzję, aby dłużej nie czekać i zobaczyć go już jutro ( czyli w niedzielę) co biorąc pod uwagę ilość kilometrów jaką mam do pokonania (160) było dość szalonym pomysłem. Ale udało się. Miło było zaraz po wejściu do Och- teatru zobaczyć Panią siedzącą przy stoliku w otoczeniu przyjaciół oraz Pani Mamę przy sąsiednim stoliku. Proszę wybaczyć, wiem że to może być uciążliwe jak się ktoś tak bezceremonialnie gapi


No,ale przejdę juz do samego spektaklu. Podzielony niejako na dwie części, które z pozoru wydawały się tak różne a tak naprawdę dopełniały się, by stworzyć wspanialą całość. Cóż to za niezwykły tekst...Nie pamiętam kiedy ostatnio i który spektakl wzbudził we mnie tak skrajne emocje i tak zaskoczył. Początkowo zaciekawił, rozbawił, by w drugiej części spowodować łzy, łzy nie śmiechu,lecz wzruszenia, poruszenia.
Dla mnie był to przede wszystkim spektakl o próbie oswajania śmierci najbliższych, o tym,że niełatwo jest sobie z tym radzić i że ta nieumiejętność pogodzenia się z losem, że nie należy się tego wstydzić...Ja od prawie roku próbuję jakoś oswoić w sobie, przyjąć do siebie fakt śmierci bliskiej osoby, wspominanej także w listach do Pani...I kwintesencją tego oswajania były dla mnie końcowe słowa Evelyn,że : "Może on wcale nie umrze, może po prostu zamieszka w pokoiku za kuchnią" (proszę wybaczyć niedokładność cytatu). Na te słowa stanęły mi w oczach łzy...Jakby to były moje słowa. Ileż razy mówię sobie, że on wcale nie odszedł, że może jest gdzieś w przysłowiowym pokoiku za kuchnią i gdzieś stamtąd patrzy na mnie. Pewnie to nieco infantylne, ale...łatwiejsze, choć wiem oczywiście, że nie wyjdzie nagle jak Nana. Bohaterowie sztuki tworzą sobie własną także trochę infantylną i mocno jakby to powiedzieć "zakręconą" rzeczywistość, aby im było łatwiej. Wszyscy uciekli, syn wrócił a oni nadal są w podróży.. I co robić. Piękne to słowa. Bardzo poruszyła mnie też postać Gillian, która z miłości do ukochanego postanawia przyjąć ten świat i znaleźć w nim swoje miejsce. Bardzo przejmująco i prawdziwie ukazuje tę postać Pani Maria. Fantastyczna jest po prostu. Nie wyobrażam sobie też w roli Evelyn nikogo innego niż Pani Magdalena Zawadzka.Wspaniałe zwieńczenie Jej jubileuszu. Znakomita jest cała obsada, pięknie to Pani wszystko "wymyśliła" jako reżyser, czy właściwie pewnie wszyscy " wymyśliliście" podczas pracy. Powstał niezwykły dla mnie i tak bliski mi spektakl. I tak potrzebny...z pewnością nie tylko mnie.
Dziękuję...
Ewa Sobkowicz