Po przeczytaniu Pani wczorajszego wpisu chcę powiedzieć, że najzupełniej się z Panią zgadzam! Ludzie - ogólnie- nie słuchają co i jak się do nich mówi. Niby słyszą i ... przetwarzają po swojemu i w takiej wersji przekazują dalej. Kiedy dotyczy to relacji np. sąsiadek to mniejsza z tym, bo zawsze kontakt można zmniejszyć, przerwać. Ale w życiu publicznym niestety dzieje się tak jak Pani opisała. Lubię Pani wypowiedzi właśnie dlatego, że bywają ironiczne i autoironiczne, zabawne, z polotem, humorem, podtekstem. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, jak "tępawy" rozmówca może je przeinaczać i jak bywa to potem irytujące. Jestem nauczycielką i wielokrotnie doświadczyłam tego samego ( nie na taka skalę jak Pani oczywiście). Po wielu latach praktyki w rozmowach z koleżankami a przede wszystkim z rodzicami dzieci nauczyłam się, że lepiej "być nudnym" , mówić prosto, bez emocji i potem nie kłopotać się , nie prostować, nie tłumaczyć, nie irytować. No, ale "kij ma dwa końce" ... Pozostaje niedosyt, marazm, czasem niesmak (mówię o sobie). Natomiast niestrudzenie uczę dzieci rozumienia tekstu a nade wszystko podtekstu, bo ten wielokrotnie jest ważniejszy. Na ile mi się to udaje? Trudno sprawdzić, ale nie wyzbywam się nadziei, że ta praca przynosi rezultaty.
Pozdrawiam