Od godziny siedzę, czytam, ale nie mogę się skupić. Denerwuję się tak, jakbym to ja teraz stała na scenie Polonii. Nie wiem, czym to jest spowodowane.. Martwię się niemiłosiernie, najzwyczajniej się martwię.. czy zdrowie się poprawiło, czy dała Pani radę, czy głos powrócił chociaż na chwilę.. Myślami jestem teraz tam, z Panią i ręce bolą już od trzymania kciuków! Dusza mi śpiewa, bo wiem, że to było Pani marzenie, zagrać "Zmierzch..", a nieprzewidywalne zdrowie dało o sobie znać właśnie dzisiaj.. Może te wszystkie życzenia, zdrowia, składane w dniu urodzin, jeszcze nie zaczęły działać.. Tak, to chyba właśnie to. Sama często tracę głos, i angina też mnie odwiedziła ostatnio. Gdy grała Pani Shirley, przyszłam z anginą i pokiereszowaną miednicą, ledwo się ruszając dowlokłam się do teatru i nie żałuję, choć wyjście to odchorowuję do dziś, bo anginowe antybiotyki uszkodziły mi odrobinę serducho. Durna młodość, ale za to jaki piękny był to wieczór! Zapewne taki sam, jak ten dzisiejszy.
z uśmiechami największymi
Kamila