Pani Krystno,
Napisała Pani w dzisiejszym dzienniku o tym jak jako malutka dziewczynka była ocalona od uderzenia piorunu. Ja od dwóch lat mam Pani wypowiedź z "Gali". Umieściłam ją sobie na swoim blogu. Dla mnie ta wypowiedź jest ważna i jest ze mną od dwóch lat. To był wywiad z sierpniowej "Gali" właśnie sprzed dwóch lat. Jest trochę długi, ale nie szkodzi. Jedno podkreślone zdanie było dla mnie bardzo istotne. I jest nadal:
„Mam paradoksalnie wrażenie, że najbardziej twórczy okres w moim życiu przypadł właśnie na „okres starachowicki”, dzieciństwo. Rysowałam, malowałam, lepiłam z gliny, szyłam lalki. Od rana do nocy tworzyłam, stawałam się tą osobą, którą jestem dzisiaj. Byłam samotnym dzieckiem na ulicy pod lasem, na której nie było innych dzieci. Żyli tam starsi ludzie. I mieli dla mnie bardzo, bardzo dużo czasu. Pamiętam, jak dziadek kupował mi na targu gliniane garnki, które pokrywałam malowidłami, albo z lasu przynosiliśmy glinę, z której coś lepiłam. Wszyscy z zachwytu umierali nad wszystkim, co wtedy zrobiłam. I ten zachwyt był później moją siłą, moją dziwną pewnością, że to, co robię, ma znaczenie. Tak jest do dzisiaj. „Świat jest wspaniały” – powtarzałam sobie do chwili, kiedy poszłam do szkoły w Warszawie. Tam było już inaczej. Koniec raju. Rodzice wiecznie zapracowani, ja z siostrą po szkole do świetlicy. Zawiści, kradzieże, których wcześniej nie znałam, rywalizacja, złośliwości i okrucieństwo, takie codzienne, bezinteresowne. Ciężko przeżyłam tę zmianę”.
Pozdrawiam Panią - Kasia.