Nie przejdę się po płycie stadionu olimpijskiego w Berlinie.
Tam, gdzie Jesse Owens płonął rekordami, a powietrze krzyczało brunatnym echem.
Chce mi się płakać i śmiać jednocześnie.
Nie usłyszę echa ryku "Heil Hitler",
a cień Wodza nie zobaczy spastycznego ciała.
Nie uwierzyłby że można aż tak powoli iść. Jakbym biegł do tyłu, a patrzył
przed siebie.
A jednak od czasu do czasu potrafię dojść do celu,
przeciąć taśmę mety. Mimo wszystko powiązany jestem lekką nicią znajomości
z Owensem. Rekordem blizny chodzenia z mojej strony.