Cze ciepla jesienna noca. Na poczatek dobra wiadomosc: u mnie nastroj szampanski. Chociaz juz dzisiaj nie liczylam. Ale jak to sie mowi - nie mow hop, poki nie spadniesz do lozka. Bylo tak. Wracam do domu, ciagne nogi za soba, flak psychiczny bez orgazmu z jednym wielkim kraterem zamiast mozgu, a tu nikogutko. Wszystkich wywialo – Piotrek koncertuje na klarnecie w szkole, a Stary i Ola skacza na glowke i cwicza nawroty na basenie. Nawet nie ma kto podac przyslowiowej kawy, nie wspominajac o winku. Mysle se: zajrze na forum, moze Grejs pajacuje. Ale nie, zadekowala sie pod stolem i czeka na koniec swiata albo chociaz na przebiegunowanie Ziemi. Polazilam, poszwendalam sie po forum, w wyniku czego, summa summarum najpierw doszlo do glupawki, a chwile pozniej do...
tu otworzylam oczodoly i patrze: 3.20 na zegarze, a ja lelum polelum w fotelu. Powyciagalam kable i spadlam do lozka. A teraz mam cieply jesienny poranek, nastroj tez niczego sobie, bo jedynie szkolenie przeciwpozarowe w planach, wiec cd.:
...jeszcze wiekszej markotnosci. Jesli wiec moge cokolwiek doradzic, to za duzo nie szwendajcie sie. Ludzie jakies nerwowe, nieprzyjemne, nabzdyczone, czepliwe, szydercze, jakby po przebiegunowaniu.
Juz, juz mialam spasc pod bledzik, co by przespac wieczor do bani dnia do bani, a tu czesc kochanej nie/normalnej rodziny wali do domu. Od razu jakis ruch, jakies sprawy. „Ty wiesz, jaki ja mialem dzien! Zapieprz od rana! Skonczylem ukladac kafelki. Widzialas? I jak? Tak, zrobilem dzieciom obiad. Kupilem dwie pizze w Safewayu. A potem z Piotrkiem do szkoly. Juz mialem odjezdzac, a tu matka Adama... Obiecala, ze go odwiezie po koncercie. Potem z Ola na basen, do biblioteki... A ty jak? Dobrze poszlo? Mama, startowalam do druzyny.. tej... basketball. No, dobrze bylo. Nie, jeszcze nie mowili. Jutro probuje do netball. Mozesz postac w drzwiach, jak bede wieszac stroj i reczniki, bo sie boje. I wiersz mam na pamiec z polskiej szkoly. A, paczka jest dla ciebie. W szafie, w kuchni...” Wyjmuje, a tam w steropianie sliczne zolte pudeleczko z kilogramem belgijskich czekoladek od Biedrony. Kurcze, i jak tu nie wierzyc w znaki?! Aaa, chyba Wam nie pisalam o tych czekoladkach. Pamietacie, jak sie odchudzalam na przylot Biedrony? No. Ale od poczatku. Czekalam na nia w domu, jak przyjedzie ze Starym z lotniska, a serce bilo mi, jak nie wiadomo co. W dodatku Stary zadzwonil, ze samolot wyladowal z poltorej godziny temu, a Biedrony ciagle niet. Od razu trzy mysli: 1) przegapil ja, w koncu widzieli sie 19 lat temu, 2) Biedrona, znana jajcara, uciela sobie dluzszy postoj w Hongkongu, 3) Biedrona tak kopcila w kiblu na pokladzie, ze zaloga musiala otworzyc klape za fotelem pilota, co by skutecznie przewietrzyc samolot. A Stary: „Przestan, uspokoj sie! Nie bede szukal i sprawdzal zadnej listy pasazerow. Czekam TU! Ola przed wyjazdem namalowala na kartonie wielka biedrone, wlasnie teraz ja trzyma, trudno nas nie zauwazyc. Czesc, wiecej do ciebie nie zadzwonie.” Tym razem mial racje, bo w koncu przyjechali. Wybieglam na schody, wysciskalysmy sie, a Biedrona miedzy lzami: „No rzeczywiscie, troche poprawilas sie...” !!!!!! I co?! Warto bylo sie odchudzac, przez 3 dni odejmowac sobie czekolade od ust?! Weszlysmy do domu, a ona bach! dwa kilogramy czekoladek na stol. Calkiem zglupialam. A czekoladki juz z wygladu nie do opisania, po prostu – bajka. Piotrek na ich widok zapytal: „Mama, jak jest po polsku art?” No i wlasnie znowu takie mi podeslala. A wczesniej na okragla rocznice slubu. Idzie do takiej bajecznej firmy, wybiera arty, oni pakuja je w pudeleczka i steropiany i fiu! do Kangurzycy. Biedrona... Chyba Wam pisalam, ze mam szczescie do ludzi, a przeciez niczym, kompletnie niczym na nie sobie nie zasluzylam.
No wiec na koniec dnia do bani za sprawa czekoladek i winka zrobilo sie szampansko.
Lomatko, a mialam zajac sie sprawami zaleglymi. Australia, australijscy politycy, matki-kury i ich buntujace sie dzieci (Andorciu! Ocean glaskow ode mnie!)... Nic to, od nastepnego tygodnia mam dwutygodniowe ferie, to moze wyjde na prosta.
A na koniec jeszcze jeden nieoficjalny hymn Australii. (O tym zamieszczonym przez Maciejke -
Waltzing Matilda, kiedys pisalam. Maciejko, odp. Starego: "Ooo, dzieki".)
I Still Call Australia Home napisal Peter Allen, australijski teksciarz, piosenkarz, kabareciarz itp., rowniez maz L. Minnelli. Po smierci jego prochy zostaly rozrzucone nad oceanem. Piosenka sentymentalna, nostalgiczna, stala sie hymnem australijskich linii lotniczych Qantas. Tu jedna z ich licznych reklam (moim zdaniem w ogole jedne z ladniejszych):
http://www.youtube.com/watch?v=QX5UR2leYHAPiosenke wykonuja znane narodowe australijskie chory: chlopiecy i dziewczecy.
Jejku, musze leciec na szkolenie przeciwpozarowe. Trzymajcie sie i nara.