Kiedy miałem sześć miesięcy i kilka dni mojej mamie uciekł z ręki wózek i uderzył w kwietnik stojący na końcu pokoju, a na moją głowę upadła doniczka z paprocią albo pelargonią czy też innym kwiatkiem i krzyk, który podniosła wystraszona kobieta był pierwszym dźwiękiem jaki dotarł do moich uszu, ale nie było to pierwsze wspomnienie z dzieciństwa bowiem tę historię znam tylko z opowieści rodzinnych przekazywanych sobie ze śmiechem, bo ostatecznie nic przecież takiego się nie stało, a strach ma wielkie oczy, tak jak wtedy gdy po raz pierwszy w życiu straciłem oddech i wyjącą karetką jechałem razem z mamą w święto żydowskiego nowego roku do szpitala odległego o kilkadziesiąt kilometrów po to by następne dni spędzić przywiązany w przenośni, a w pierwszych dniach także i dosłownie, do łóżka, z wijącymi się licznymi rurkami wokół głowy, dzięki którym mogłem oddychać, od tej pory zawsze już samodzielnie, choć wówczas nie było pewności czy będę mógł w przyszłości mówić i ta niepewność wcale nie była moją niepewnością tylko niepewnością dorosłych, którzy patrzyli na mnie dziwnie dużymi i szklistymi oczami, a patrząc powtarzali słowa, których znaczenia absolutnie wówczas nie rozumiałem, patrząc na mnie uśmiechali się wprawdzie, ale jednak jakoś tak dziwnie, przynosili prezenty, co bardzo mi się podobało, i słodycze, co podobałoby mi się jeszcze bardziej gdybym wówczas mógł je jeść, nigdy wcześniej ani póżniej nie miałem takiego zapasu słodyczy, który wystarczyłby mi na wykarmienie całego przedszkola, ale wtedy niczego nie było mi wolno jeść, bo musiała mi wystarczyć kroplówka zmieniana przez pielęgniarki co godzinę, tylko pić mogłem raz na jakiś czas i to w dodatku bardzo niewielkimi łykami herbatę ledwo osłodzoną, ale to też nie było pierwsze wspomnienie, tylko dom kwadratowy, taki jak z późniejszych kreskówek, z czereśnią wyższą od niego stojącą kilka metrów od jednej ze ścian, a w nim, w największym pokoju, bo łazienka była na korytarzu, wielka balia, w której raz w tygodniu kąpano mnie gruntownie i planowo, choć w razie potrzeby częściej, a potrzeby te pojawiały się niemal codziennie, bo miejsc z których wychodziłem brudny było wokół domu bez liku, i strzyżenie włosów za pomocą maszynki z żyletką, bo jakoś nikt nie pomyślał żeby zabrać mnie do fryzjera, a kiedy już pomyślał to szedłem powoli jak na ścięcie, a pomimo to droga w wakacyjnym kurorcie minęła mi szybciej niż zwykle i do dziś pamiętam zapach wody, którą podstarzały fryzjer zraszał moje zarośnięte, kilkuletnie czoło, po to by z namaszczeniem przystąpić do egzekucji, po której czułem się jak nowonarodzony i obiecałem rodzicom, że od tej chwili już zawsze w razie potrzeby, co oznaczało włosy opadające na oczy, będe korzystał z usług fachowca, czego jednak nie dotrzymałem, bo wielokroć goliłem się sam, jedynie przy pomocy maszynek kupowanych u Ruskich za dwadzieścia albo niewiele więcej złotych, lub sporadycznie bardzo za pomocą pianki i nożyków pewnej znanej firmy na całkowice gładko zostawiając jedynie niewielką bródkę, ale pierwsze postrzyżyny też nie były pierwszym wspomnieniem świadomie zapamiętanym z mojego życia tylko zapach ciasta jabłkowego pieczonego w dziwnym piecu podpiętym do butli gazowej, do której nie wolno było mi się zbliżać, tak jak i zresztą nie wolno było mi się zbliżać do piecy kaflowych stojących w każdym z pokoji, w których codzinnie trzeba było palić, a zbliżać się nie było mi wolno nawet wówczas gdy tata fundował atrakcję nie lada wrzucając do rozgrzanego pieca tubki po kleju, które z pięknym dźwiękiem wybuchały w środku co wywoływało mój śmiech, ale dziś jak staram się przypomnieć sobie wszystko jest mi niezwykle trudno ustalić co było pierwszym wspomnieniem, bo przecież nie jest to wspomnienie pierwszej z niezliczonych przeprowadzek ze wsi do miasta, kiedy to okazało się, że nowe mieszkanie ma okratowany balkon, który od tego czasu będzie musiał zastąpić znane mi dotąd podwórko, bo to które było dostępne w mieście, od domu, który, w przeciwieństwie do tego wiejskiego, już w całości nie należał do rodziny, było oddzielone ulicą dość ruchliwą jak na pojęcie kilkuletniego brzdąca znającego do tej pory tylko kilku sąsiadów i wiejską ulicę, którą trzy razy dziennie przejeżdżał autobus z robotnicami do przędzalni, po latach zamkniętej i niszczejącej aż do dziś, a potem ta miejska ulica oddzielająca dom z mieszkaniem od podwórka okazała się wcale nie taka ruchliwa, bo przecież w tym samym mieście, co sam ustaliłem bardzo szybko, było o wiele więcej i to o wiele bardziej ruchliwych ulic, choć już wkrótce dowiedziałem się, że są jeszcze większe miasta i jeszcze bardziej ruchliwe ulice co było dla mnie ogromnym szokiem, bo wówczas nie wyobrażałem sobie już ani większych miast, ani bardziej ruchliwych ulic, a z wrażenia jakie na mnie wywarła ta wiadomość wszyscy dorośli śmiali się do rozpuku, tak jakby oni zawsze wszystko wiedzieli, i śmiechu tego nie mogłem im wybaczyć długo, albo raczej nawet do dziś nie mogę wybaczyć, bo to jest na pewno pierwsze wspomnienie niesprawiedliwego śmiechu, który spotkał mnie za moje myśli, co potem zdarzało się wielokrotnie.....
Więcej pod adresem
http://karlluna.blox.pl/2010/01/Wspomni ... zyciu.html